"Gonię
swojego kota po podwórku. Śmieję się i wołam, żeby się
zatrzymała. Po chwili posłusznie stoi i patrzy na mnie swoimi
złotymi oczami. Uśmiecham się do niej i biorę ją na ręce.
Głaszczę ją a ona odpowiada miłym mruczeniem. Słońce przyjemnie
grzeje mnie w plecy. Zaczyna mi być trochę za gorąco. Kładę
Basket na ziemie.
-Basket
nie ruszaj się. Zaraz wracam.- Wbiegam do domu po dwa stopnie i
biorę coś do picia. Wychodzę na ganek i rozglądam się szukając
kotki. Jednak, gdy po raz kolejny rozglądam się i jej nie widzę
zaczynam panikować.
-Basket!-
Krzyczę i odstawiam szklankę. Na drzewie jej nie ma. Za domem też.
Czuję łzy, które zbierają się w moich oczach. Co jeśli wybiegła
na ulice i potrącił ją samochód? Biegnę w stronę ulicy, ale tam
też jej nie widzę.- Basket!
Słyszę
jej miauknięcie za płotem. Otwieram szybko furtkę i biegnę do
sąsiada. Coś było nie tak w tym miauknięciu. Gdzieś teraz mam czy mogę wejść na jego podwórko. Wbiegam i
zamieram w pół kroku. Jest tam. Leży sobie. Bez ruchu. W kałuży
krwi. W ust wyrywa mi się szloch i nawet nie próbuję go zatrzymać.
Biegnę do niej. Jednak metr przed nią, zatrzymuję się. Nad Basket
stoi chłopak na oko w moim wieku. Blond włosy są potargane a jego
oczy mienią się szkarłatem. Jest cały we krwi. Otwieram szerzej
oczy. Nie... on nie mógł tego zrobić. Biorę się w garść i
chociaż strasznie się boję, biorę Basket w ręce i staję przed
nim."
***
Dziś
mijają dokładnie trzy lata po ich przeprowadzce. Po tamtym
„wypadku” przeprowadzili się z niewiadomych dla mnie przyczyn.
Byłam wtedy bardzo szczęśliwa. Jednak teraz mija kolejny dzień a
ja wciąż nie mogę się pozbierać po tym wszystkim. Nadal czuję
ból po stracie mojej kochanej Basket. Patrzę na siebie w lustrze.
Spięte w kucyk blond włosy, piwne oczy, uniesiona brew i uśmiech.
Można udawać, że wszystko jest w porządku. Biorę torbę z
książkami i wybiegam na autobus. W biegu zakładam sobie słuchawki
i włączam ulubiony kawałek. Zdążam na autobus w ostatniej
chwili. Rozglądam się po pojeździe i widzę wolne miejsce na
końcu. Siadam tam nie zwracając na nikogo uwagi. Nie lubię jeździć
autobusem. Jest to dla mnie bardzo stresujące. Nie lubię być
oglądana przez ludzi. Zwłaszcza, jeśli mają oni wzrok jakby mieli
mnie zaraz zabić. Patrzę przez okno. Gdy przejeżdżamy przez las
nagle czuję mrowienie na karku. Odwracam się, ale nikogo nie widzę.
Pewnie przez klimatyzację w autobusie mi się coś przewidziało. Po
dziesięciu minutach jazdy wysiadam przed moją szkołą. Wzdycham i
kieruję się razem z tłumem do wejścia. Za każdym razem, gdy ktoś
mnie popchnie nawet przez przypadek wysyłam temu komuś nienawistne
spojrzenie i z trudem powstrzymuję się by go nie uderzyć. Jestem
raczej osobą, która lubi pomagać ludziom i w ogóle, ale w mojej
szkole są sami kretyni. Chłopcy myślą, że są najmądrzejsi i
jeśli mają mięśnie to mogą tylko nimi rozwiązać każdy
problem. Do tego myślą tylko o jednym. Dziewczyny nie są wcale
lepsze. Wymalowane idiotki, które śmieją się do każdego
napotkanego chłopaka i przed nauczycielami zgrywają głupie. Jak ja
ich wszystkich nie lubię. Kolejna osoba się o mnie ociera. Próbuję
na to nie zwracać uwagi, ale kiedy ta ręka kieruje się trochę
niżej nie obchodzi mnie, że otacza mnie tłum. Odwracam się i z
całej siły uderzam go z liścia. Zaskoczony chwieje się a potem,
gdy na mnie patrzy śmieje się głupkowato. Znam go. Steven Butler.
Najgorszy chyba ze wszystkich chłopaków, których znam. Jego małe,
paciorkowate oczy, pulchne policzki i grube cielsko przypominały mi
świnie. Korzysta ze swoich dwóch przyjaciół by gnębić
młodszych. Zaskakuję mnie to. W stadzie zawsze rządzą te
mądrzejsze. A w ich przypadku, nikt tego nie wykazuje.
-Scarlet!
Jak ja cię dawno nie widziałem. Zadziwiasz mnie.- Znów się
śmieje, na co odpowiadają jego kumple. Gdy na nich patrzę to aż
mi jest nie dobrze.
-A
wiesz co mnie dziwi Butler?- jego oczy się zwężają tak, że już
ich prawie nie widać.- Jak długo jeszcze masz zamiar siedzieć w
tej samej klasie?
Robi
się cały czerwony ze złości. Przez to coraz bardziej przypomina
mi świnie.
-To
nie twoja sprawa ty mała, wredna…
Patrzę
na niego z nienawiścią a wzrok ten opanowałam już do perfekcji.
Steven umilkł. Podnoszę podbródek i uśmiecham się zwycięsko.
-Dobrze…
A jeśli pozwolicie- tu uśmiecham się do niech słodko- Powiem to
tak. Jeśli jeszcze raz dotknięcie mnie w ten sposób, albo
pomyślicie o mnie choćby, to obiecuję a spotka was taka sroga
kara, że do końca życia będziecie ją pamiętać. Zrozumiano?
-Co
nam niby zrobisz?- mówi ten po lewej. Joe, jeśli się nie mylę.
-Właśnie,
co?- Powtarza Steven. W grupie siła jak to mówią. Uśmiecham się
jeszcze szerzej i mówię słodko.
-Bo
jak nie to zadzwonię do waszych Matek i powiem im wszystko.
-Wszystko?!-
Steven aż się chwieje. Kiwam głową. Wiem już, że wygrałam.
Odwracam się i nie zwracam uwagi na jego wołania. Jakim trzeba być
dzieckiem by czegoś takiego się przestraszyć... Straciłam dla
nich o wiele za dużo czasu. Gdy jestem przy szafkach nagle ni stąd
ni zowąd pojawia się Alice.
-Scarlet!
Nareszcie się zjawiłaś!- Alice podbiega do mnie i ściska mnie
mocno. Zbyt mocno.- Myślałam, że się już nie pojawisz!
-Ja?-
Macham ręką- Nie no. Zatrzymał mnie Steven.
Alice
marszczy nos od tego imienia. Jej też kiedyś wlazł za skórę.
Kiedy jej pomogłam Alice stała się moją najlepszą przyjaciółką.
Ma brązowe, kręcone włosy i mocno czekoladowe oczy, które tak
bardzo mi się podobały. W tym liceum ona jest jedyną normalną
osoba. Nie zwraca uwagi na makijaż, nie jest głupia a na pewno nie
osądza innych po wyglądzie. O swój strój akurat bardzo dba, ale
ja również, więc to mi nie przeszkadza. Tak to się właśnie
stało. My dwie przeciwko reszcie idiotów. Kiedy idziemy przez
korytarz opowiada mi, co takiego ciekawego robiła w weekend. Ja nic
nie mówię. Nie dlatego, że jestem mało rozmowna. Ja po prostu
n i e m a m o czym mówić. Alice zawsze ma coś do
powiedzenia. Nigdy nie milczy. Co mnie czasami denerwuję, ale tylko
troszeczkę.
-Panno
Lee!
Ktoś
mnie woła a ja odwracam się. Widzę mojego trenera na końcu
korytarza.
-Zaraz
wracam. Idź już do klasy. Wiesz ile to zajmie- kiwa głową i
odchodzi a ja podchodzę do nauczyciela.
-Tak
proszę pana. W czym mogę pomóc?
Spojrzał
na mnie jak na idiotkę i wskazał ręką abym szła za nim.
Wchodzimy do pokoju nauczycielskiego. Pan podchodzi do swojego biurka
i kiedy wraca daję mi stos papierów. Stękam. Nie sądziłam, że
będą one aż tak ciężkie.
-Za
ciężkie? Jak coś to mogę kogoś innego…
-Nie!-
Mówię trochę za głośno. Patrzy na mnie zdziwiony, ale tylko
wzrusza ramionami.
-Idź
do pani dyrektor. Wiesz gdzie jest?
Kiwam
głową i wychodzę. Próbuję nie myśleć a tym, jakie to ciężkie.
Pewnie ktoś by mnie zapytał, czemu jestem tak miła by pomagać
ciągle nauczycielem. Otóż to. Wiem, że bycie nauczycielem nie
jest na pewno miłą pracą. Zwłaszcza w takiej szkole jak ta, więc
pomagam nauczycielom, kiedy tylko mogę. Przy posprzątaniu,
przeniesieniu czegoś lub poprowadzeniu apelu. Dla mnie to nic
wielkiego. Wzięłam wdech. Jeszcze tylko kilka kroków. Pokój jest
na tym korytarzu. Ostatnie drzwi po lewej. Pukam ledwo palcem wciąż
trzymając dokumenty.
-Proszę!-
Wchodzę i witam się z panią dyrektor. Uśmiecha się.- Och
przyniosłaś, widzę papiery. Daj je tutaj. Pewnie są ciężkie.
Kładę.
Nie czuję rąk. Żegnam się z panią dyrektor i idę w kierunku
klasy. Patrzę na zegarek. Jeszcze nawet lekcja się nie zaczęła.
Wchodzę do klasy i siadam obok Alice.
-Co
tym razem?
-Papiery
dla pani dyrektor.
Wie
już, jaka jestem i że lubię bardzo pomagać innym. Uśmiecham się,
ale w tej samej sekundzie do klasy wchodzi Steven i jego kompania.
Wzdycham, przewracając oczami. To będzie dłuuuugi dzień.
-Witaj
skarbie- czuję ciepłe usta na policzku i chwilę później patrzę
już w zielone oczy Jamesa. Zaskoczona nie wiem, co powiedzieć.
Czuje jak na policzki wyskakują mi rumieńce.- Słodko się
rumienisz.
Chcę
go uderzyć w ramię, ale w ostatniej chwili się powstrzymuję.
Ostatnio jak tak zrobiłam była tylko kłótnia. Tłumaczyłam mu,
że zrobiłam to tylko dla żartów, czego niestety nie rozumiał.
Uśmiecham się i patrzę jak siada za mną. Chcę coś jeszcze
powiedzieć, ale w tej chwili wchodzi nauczyciel. Skupiam się na
lekcji, kiedy dostaję kartkę.
"Spotkajmy
się w szatni po lekcji."
Patrzę
do tyłu i daję kciuk do góry.
***
-Nie
przejmuj się nimi- mówi czule James, po czym mnie całuje. Chodzimy
ze sobą od trzech miesięcy i jestem z tego powodu bardzo
szczęśliwa. Odwzajemniam pocałunek i powoli go pogłębiamy.
Jesteśmy w szatni a ja opowiadałam mu właśnie, na kogo się
dzisiaj napotkałam, ale James szybko pozwolił mi o tym zapomnieć.
Gdy kończymy patrzę na niego i nie mogę uwierzyć, jakie szczęście
mnie spotkało. James jest cudownym chłopakiem. Nagle coś mi się
przypomniało. Uderzam się ręką w czoło.
-James-
zwracam się do niego- Obiecałam, że pomogę Alice na stołówce.
Pójdziesz ze mną?- Mówię szybko, gdy widzę jego wzrok.
Wydawał
się zdenerwowany tym, że każe mu przestać. Jednak, gdy podnoszę
głowę i patrzę na niego z wyższością, odpuszcza. Całuję go
jeszcze raz, czym go udobrucham. Przeczesuję jego ciemne włosy i
idziemy do stołówki. W drzwiach widzę już Alice. Macham jej, na
co odpowiada uśmiechem dopóki nie widzi Jamesa. Mierzy go
nienawistnym spojrzeniem i wraca do czytanej książki. Nie lubiła
go, co wiedziałam, od kiedy go jej przedstawiłam. Co miałam
zrobić? Nie mogę z nim zerwać. Nie przeszkadza mi to, co o nim
mówi. Przywykłam. Siadam obok Alice. Wyciągam dla niej notatki.
Przyjęła je z wdzięcznością i zatopiła się w nich. James siada
obok mnie i obejmuję mnie w pasie. Uśmiecham się i daję mu całusa
w policzek.
-Możecie
tego nie robić przy mnie?- Alice pyta z jadowitym tonem. Patrzę na
nią.
-Jasne.-
Jest moją przyjaciółką i to mogę dla niej zrobić. Chciałabym
tylko, żeby lubiła go tak bardzo jak ja. Chociaż może nie aż
tak. Wyciągam moją książkę do czytania. James wyciąga
słuchawki puszcza sobie muzykę. Ja nawet nie zdążę otworzyć
pierwszej strony, kiedy nagle słyszę krzyk. Pośrodku stołówki,
dwie ławki od nas, dwóch chłopców się bije. Wokół nich już
zdołała się utworzyć mała grypka widowni. Wzdycham. To już
chyba piąty raz w tym tygodniu? Zaraz przybiegną nauczyciele i ich
rozdzielą. I jak tylko o tym pomyślałam tak się stało. A nie
mówiłam? Tak to jest jak się chodzi do jedynej szkoły w tym
miasteczku i również do jedynej szkoły dla młodzieży z
problemami. Odwracam się, ale nagle coś ciężkiego wpada na mnie
całym swoim ciężarem. Uderzam mocno twarzą o blat. Przez moment
widzę tylko czarne kółka. James zrzuca chłopaka ze mnie a ja
próbuję usiąść, chociaż mam jeszcze mroczki przed oczami. Zanim
się powstrzymam zrzucam się na chłopaka, który już wstawał,
żeby iść dalej walczyć. Czuję wielką złość. Ogromną. Nagle
nic nie widzę, jakbym zasnęła. Nie tylko nie znowu! Próbuję z
tym walczyć. Nie zasypiaj! Obudź się, obudź się! Nie potrafię
jednak nad tym zapanować. Gdy otwieram oczy pod sobą widzę
chłopaka z guzami i krwią na twarzy. Jest cały pobity… Przeze
mnie. Ktoś nie wiem, kto mnie podnosi i odpycha od niego. Widzę
nauczycieli przechodzących obok mnie i podnoszących chłopaka. Idą
z nim do pielęgniarki. Ocieram krew z nosa i wstaję. Czuje jak w
oczach zbierają mi się łzy. Znowu to zrobiłam.
-No
teraz to przesadziłaś.- Mruczy James a ja puszczam tę uwagę mimo
uszu. Biorę torbę i wychodzę z sali. Gdy idę nikt nawet na mnie
nie patrzy. Boją się. Wiem o tym. Wybiegam. Biegnę korytarzem do
łazienki. Otwieram drzwi, zrzucam torbę i podbiegam do lustra.
Patrzy na mnie dziewczyna, która nie wie, co ma robić. Dziewczyna,
na którą nikt nie zwraca uwagi, dziewczyna, która jest
niebezpieczna, dziewczyna, która nie panuję nad sobą.
Dziewczyna,
której każdy się boi.
~*~*~*~*~
Nareście
napisałam prolog! Jestem tak podekscytowana. I jak wam się podoba?