sobota, czerwca 27

Prolog

"Gonię swojego kota po podwórku. Śmieję się i wołam, żeby się zatrzymała. Po chwili posłusznie stoi i patrzy na mnie swoimi złotymi oczami. Uśmiecham się do niej i biorę ją na ręce. Głaszczę ją a ona odpowiada miłym mruczeniem. Słońce przyjemnie grzeje mnie w plecy. Zaczyna mi być trochę za gorąco. Kładę Basket na ziemie.
-Basket nie ruszaj się. Zaraz wracam.- Wbiegam do domu po dwa stopnie i biorę coś do picia. Wychodzę na ganek i rozglądam się szukając kotki. Jednak, gdy po raz kolejny rozglądam się i jej nie widzę zaczynam panikować.
-Basket!- Krzyczę i odstawiam szklankę. Na drzewie jej nie ma. Za domem też. Czuję łzy, które zbierają się w moich oczach. Co jeśli wybiegła na ulice i potrącił ją samochód? Biegnę w stronę ulicy, ale tam też jej nie widzę.- Basket!
Słyszę jej miauknięcie za płotem. Otwieram szybko furtkę i biegnę do sąsiada. Coś było nie tak w tym miauknięciu. Gdzieś teraz mam czy mogę wejść na jego podwórko. Wbiegam i zamieram w pół kroku. Jest tam. Leży sobie. Bez ruchu. W kałuży krwi. W ust wyrywa mi się szloch i nawet nie próbuję go zatrzymać. Biegnę do niej. Jednak metr przed nią, zatrzymuję się. Nad Basket stoi chłopak na oko w moim wieku. Blond włosy są potargane a jego oczy mienią się szkarłatem. Jest cały we krwi. Otwieram szerzej oczy. Nie... on nie mógł tego zrobić. Biorę się w garść i chociaż strasznie się boję, biorę Basket w ręce i staję przed nim."
***
Dziś mijają dokładnie trzy lata po ich przeprowadzce. Po tamtym „wypadku” przeprowadzili się z niewiadomych dla mnie przyczyn. Byłam wtedy bardzo szczęśliwa. Jednak teraz mija kolejny dzień a ja wciąż nie mogę się pozbierać po tym wszystkim. Nadal czuję ból po stracie mojej kochanej Basket. Patrzę na siebie w lustrze. Spięte w kucyk blond włosy, piwne oczy, uniesiona brew i uśmiech. Można udawać, że wszystko jest w porządku. Biorę torbę z książkami i wybiegam na autobus. W biegu zakładam sobie słuchawki i włączam ulubiony kawałek. Zdążam na autobus w ostatniej chwili. Rozglądam się po pojeździe i widzę wolne miejsce na końcu. Siadam tam nie zwracając na nikogo uwagi. Nie lubię jeździć autobusem. Jest to dla mnie bardzo stresujące. Nie lubię być oglądana przez ludzi. Zwłaszcza, jeśli mają oni wzrok jakby mieli mnie zaraz zabić. Patrzę przez okno. Gdy przejeżdżamy przez las nagle czuję mrowienie na karku. Odwracam się, ale nikogo nie widzę. Pewnie przez klimatyzację w autobusie mi się coś przewidziało. Po dziesięciu minutach jazdy wysiadam przed moją szkołą. Wzdycham i kieruję się razem z tłumem do wejścia. Za każdym razem, gdy ktoś mnie popchnie nawet przez przypadek wysyłam temu komuś nienawistne spojrzenie i z trudem powstrzymuję się by go nie uderzyć. Jestem raczej osobą, która lubi pomagać ludziom i w ogóle, ale w mojej szkole są sami kretyni. Chłopcy myślą, że są najmądrzejsi i jeśli mają mięśnie to mogą tylko nimi rozwiązać każdy problem. Do tego myślą tylko o jednym. Dziewczyny nie są wcale lepsze. Wymalowane idiotki, które śmieją się do każdego napotkanego chłopaka i przed nauczycielami zgrywają głupie. Jak ja ich wszystkich nie lubię. Kolejna osoba się o mnie ociera. Próbuję na to nie zwracać uwagi, ale kiedy ta ręka kieruje się trochę niżej nie obchodzi mnie, że otacza mnie tłum. Odwracam się i z całej siły uderzam go z liścia. Zaskoczony chwieje się a potem, gdy na mnie patrzy śmieje się głupkowato. Znam go. Steven Butler. Najgorszy chyba ze wszystkich chłopaków, których znam. Jego małe, paciorkowate oczy, pulchne policzki i grube cielsko przypominały mi świnie. Korzysta ze swoich dwóch przyjaciół by gnębić młodszych. Zaskakuję mnie to. W stadzie zawsze rządzą te mądrzejsze. A w ich przypadku, nikt tego nie wykazuje.
-Scarlet! Jak ja cię dawno nie widziałem. Zadziwiasz mnie.- Znów się śmieje, na co odpowiadają jego kumple. Gdy na nich patrzę to aż mi jest nie dobrze.
-A wiesz co mnie dziwi Butler?- jego oczy się zwężają tak, że już ich prawie nie widać.- Jak długo jeszcze masz zamiar siedzieć w tej samej klasie?
Robi się cały czerwony ze złości. Przez to coraz bardziej przypomina mi świnie.
-To nie twoja sprawa ty mała, wredna…
Patrzę na niego z nienawiścią a wzrok ten opanowałam już do perfekcji. Steven umilkł. Podnoszę podbródek i uśmiecham się zwycięsko.
-Dobrze… A jeśli pozwolicie- tu uśmiecham się do niech słodko- Powiem to tak. Jeśli jeszcze raz dotknięcie mnie w ten sposób, albo pomyślicie o mnie choćby, to obiecuję a spotka was taka sroga kara, że do końca życia będziecie ją pamiętać. Zrozumiano?
-Co nam niby zrobisz?- mówi ten po lewej. Joe, jeśli się nie mylę.
-Właśnie, co?- Powtarza Steven. W grupie siła jak to mówią. Uśmiecham się jeszcze szerzej i mówię słodko.
-Bo jak nie to zadzwonię do waszych Matek i powiem im wszystko.
-Wszystko?!- Steven aż się chwieje. Kiwam głową. Wiem już, że wygrałam. Odwracam się i nie zwracam uwagi na jego wołania. Jakim trzeba być dzieckiem by czegoś takiego się przestraszyć... Straciłam dla nich o wiele za dużo czasu. Gdy jestem przy szafkach nagle ni stąd ni zowąd pojawia się Alice.
-Scarlet! Nareszcie się zjawiłaś!- Alice podbiega do mnie i ściska mnie mocno. Zbyt mocno.- Myślałam, że się już nie pojawisz!
-Ja?- Macham ręką- Nie no. Zatrzymał mnie Steven.
Alice marszczy nos od tego imienia. Jej też kiedyś wlazł za skórę. Kiedy jej pomogłam Alice stała się moją najlepszą przyjaciółką. Ma brązowe, kręcone włosy i mocno czekoladowe oczy, które tak bardzo mi się podobały. W tym liceum ona jest jedyną normalną osoba. Nie zwraca uwagi na makijaż, nie jest głupia a na pewno nie osądza innych po wyglądzie. O swój strój akurat bardzo dba, ale ja również, więc to mi nie przeszkadza. Tak to się właśnie stało. My dwie przeciwko reszcie idiotów. Kiedy idziemy przez korytarz opowiada mi, co takiego ciekawego robiła w weekend. Ja nic nie mówię. Nie dlatego, że jestem mało rozmowna. Ja po prostu  n i e  m a m  o czym mówić. Alice zawsze ma coś do powiedzenia. Nigdy nie milczy. Co mnie czasami denerwuję, ale tylko troszeczkę.
-Panno Lee!
Ktoś mnie woła a ja odwracam się. Widzę mojego trenera na końcu korytarza.
-Zaraz wracam. Idź już do klasy. Wiesz ile to zajmie- kiwa głową i odchodzi a ja podchodzę do nauczyciela.
-Tak proszę pana. W czym mogę pomóc?
Spojrzał na mnie jak na idiotkę i wskazał ręką abym szła za nim. Wchodzimy do pokoju nauczycielskiego. Pan podchodzi do swojego biurka i kiedy wraca daję mi stos papierów. Stękam. Nie sądziłam, że będą one aż tak ciężkie.
-Za ciężkie? Jak coś to mogę kogoś innego…
-Nie!- Mówię trochę za głośno. Patrzy na mnie zdziwiony, ale tylko wzrusza ramionami.
-Idź do pani dyrektor. Wiesz gdzie jest?
Kiwam głową i wychodzę. Próbuję nie myśleć a tym, jakie to ciężkie. Pewnie ktoś by mnie zapytał, czemu jestem tak miła by pomagać ciągle nauczycielem. Otóż to. Wiem, że bycie nauczycielem nie jest na pewno miłą pracą. Zwłaszcza w takiej szkole jak ta, więc pomagam nauczycielom, kiedy tylko mogę. Przy posprzątaniu, przeniesieniu czegoś lub poprowadzeniu apelu. Dla mnie to nic wielkiego. Wzięłam wdech. Jeszcze tylko kilka kroków. Pokój jest na tym korytarzu. Ostatnie drzwi po lewej. Pukam ledwo palcem wciąż trzymając dokumenty.
-Proszę!- Wchodzę i witam się z panią dyrektor. Uśmiecha się.- Och przyniosłaś, widzę papiery. Daj je tutaj. Pewnie są ciężkie.
Kładę. Nie czuję rąk. Żegnam się z panią dyrektor i idę w kierunku klasy. Patrzę na zegarek. Jeszcze nawet lekcja się nie zaczęła. Wchodzę do klasy i siadam obok Alice.
-Co tym razem?
-Papiery dla pani dyrektor.
Wie już, jaka jestem i że lubię bardzo pomagać innym. Uśmiecham się, ale w tej samej sekundzie do klasy wchodzi Steven i jego kompania. Wzdycham, przewracając oczami. To będzie dłuuuugi dzień.
-Witaj skarbie- czuję ciepłe usta na policzku i chwilę później patrzę już w zielone oczy Jamesa. Zaskoczona nie wiem, co powiedzieć. Czuje jak na policzki wyskakują mi rumieńce.- Słodko się rumienisz.
Chcę go uderzyć w ramię, ale w ostatniej chwili się powstrzymuję. Ostatnio jak tak zrobiłam była tylko kłótnia. Tłumaczyłam mu, że zrobiłam to tylko dla żartów, czego niestety nie rozumiał. Uśmiecham się i patrzę jak siada za mną. Chcę coś jeszcze powiedzieć, ale w tej chwili wchodzi nauczyciel. Skupiam się na lekcji, kiedy dostaję kartkę.
"Spotkajmy się w szatni po lekcji."
Patrzę do tyłu i daję kciuk do góry.
***
-Nie przejmuj się nimi- mówi czule James, po czym mnie całuje. Chodzimy ze sobą od trzech miesięcy i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa. Odwzajemniam pocałunek i powoli go pogłębiamy. Jesteśmy w szatni a ja opowiadałam mu właśnie, na kogo się dzisiaj napotkałam, ale James szybko pozwolił mi o tym zapomnieć. Gdy kończymy patrzę na niego i nie mogę uwierzyć, jakie szczęście mnie spotkało. James jest cudownym chłopakiem. Nagle coś mi się przypomniało. Uderzam się ręką w czoło.
-James- zwracam się do niego- Obiecałam, że pomogę Alice na stołówce. Pójdziesz ze mną?- Mówię szybko, gdy widzę jego wzrok.
Wydawał się zdenerwowany tym, że każe mu przestać. Jednak, gdy podnoszę głowę i patrzę na niego z wyższością, odpuszcza. Całuję go jeszcze raz, czym go udobrucham. Przeczesuję jego ciemne włosy i idziemy do stołówki. W drzwiach widzę już Alice. Macham jej, na co odpowiada uśmiechem dopóki nie widzi Jamesa. Mierzy go nienawistnym spojrzeniem i wraca do czytanej książki. Nie lubiła go, co wiedziałam, od kiedy go jej przedstawiłam. Co miałam zrobić? Nie mogę z nim zerwać. Nie przeszkadza mi to, co o nim mówi. Przywykłam. Siadam obok Alice. Wyciągam dla niej notatki. Przyjęła je z wdzięcznością i zatopiła się w nich. James siada obok mnie i obejmuję mnie w pasie. Uśmiecham się i daję mu całusa w policzek.
-Możecie tego nie robić przy mnie?- Alice pyta z jadowitym tonem. Patrzę na nią.
-Jasne.- Jest moją przyjaciółką i to mogę dla niej zrobić. Chciałabym tylko, żeby lubiła go tak bardzo jak ja. Chociaż może nie aż tak. Wyciągam moją książkę do czytania. James wyciąga słuchawki puszcza sobie muzykę. Ja nawet nie zdążę otworzyć pierwszej strony, kiedy nagle słyszę krzyk. Pośrodku stołówki, dwie ławki od nas, dwóch chłopców się bije. Wokół nich już zdołała się utworzyć mała grypka widowni. Wzdycham. To już chyba piąty raz w tym tygodniu? Zaraz przybiegną nauczyciele i ich rozdzielą. I jak tylko o tym pomyślałam tak się stało. A nie mówiłam? Tak to jest jak się chodzi do jedynej szkoły w tym miasteczku i również do jedynej szkoły dla młodzieży z problemami. Odwracam się, ale nagle coś ciężkiego wpada na mnie całym swoim ciężarem. Uderzam mocno twarzą o blat. Przez moment widzę tylko czarne kółka. James zrzuca chłopaka ze mnie a ja próbuję usiąść, chociaż mam jeszcze mroczki przed oczami. Zanim się powstrzymam zrzucam się na chłopaka, który już wstawał, żeby iść dalej walczyć. Czuję wielką złość. Ogromną. Nagle nic nie widzę, jakbym zasnęła. Nie tylko nie znowu! Próbuję z tym walczyć. Nie zasypiaj! Obudź się, obudź się! Nie potrafię jednak nad tym zapanować. Gdy otwieram oczy pod sobą widzę chłopaka z guzami i krwią na twarzy. Jest cały pobity… Przeze mnie. Ktoś nie wiem, kto mnie podnosi i odpycha od niego. Widzę nauczycieli przechodzących obok mnie i podnoszących chłopaka. Idą z nim do pielęgniarki. Ocieram krew z nosa i wstaję. Czuje jak w oczach zbierają mi się łzy. Znowu to zrobiłam.
-No teraz to przesadziłaś.- Mruczy James a ja puszczam tę uwagę mimo uszu. Biorę torbę i wychodzę z sali. Gdy idę nikt nawet na mnie nie patrzy. Boją się. Wiem o tym. Wybiegam. Biegnę korytarzem do łazienki. Otwieram drzwi, zrzucam torbę i podbiegam do lustra. Patrzy na mnie dziewczyna, która nie wie, co ma robić. Dziewczyna, na którą nikt nie zwraca uwagi, dziewczyna, która jest niebezpieczna, dziewczyna, która nie panuję nad sobą.
Dziewczyna, której każdy się boi.

~*~*~*~*~
Nareście napisałam prolog! Jestem tak podekscytowana. I jak wam się podoba?