poniedziałek, sierpnia 31

8 Rozdział

 Mieliście kiedyś takie uczucie, że wiecie, że czegoś nie możecie, ale to tak kusi, że po prostu zamykacie oczy i lecicie na łeb na szyję? Tak się właśnie teraz czuję. Zapamiętuję każdy zakątek jego pokoju. Wszystko byle tylko na niego nie patrzeć. Mam jeszcze dwie godziny do szkoły. I jak na złość nie potrafię zasnąć. Przewracam się na bok. Spójrz na niego! Przecież zawarłam pokój z nim, który został bezczelnie zniszczony wczoraj wieczorem. Jak on mógł mnie pocałować, przez zwykły zakład. Co gorsza. Jak mi się to mogło podobać?! Patrzę na niego i wyobrażam go sobie w płomieniach. Próbuję go znów znienawidzić, ale nagle uświadamiam sobie, że przecież nie mam za co! Nie mogę go ot tak znienawidzić. Przecież coś musi być…
-Czemu musisz byś taki idealny…- mruczę. Siadam i przykrywam nogi kołdrą.
-Bo bez tego twoje życie byłoby zbyt nudne…- podskakuję kiedy słyszę jego śpiący głos. Oczy ma zamknięte, ale uśmiech zdradza, że nie śpi. Przewracam oczami.
-Słuch?- pytam. Kiwa głową. Przewraca się do mnie. Kładę się na boku, przodem do niego. Otwiera oczy. Marszczę brwi.
-Nie chcesz sobie jeszcze pospać?- pytam kąśliwie. Podnosi swoje brwi i przeciąga się. Widzę kawałek jego brzucha. Kieruję swój wzrok natychmiast na sufit.
-Nie a ty?- odpowiada. Kręcę głową.
-Jak ci się spało?- czy on musi to mówić z taką wrażliwością? Mrużę oczy. Po chwili po prostu wzdycham.
-Cudownie…- mruczę niezrozumiale. Nie może się dowiedzieć, że od dawna tak dobrze mi się nie spało… Marszczy brwi i przechyla na bok głowę. Przez to wygląda jak zabłąkany pies. Albo raczej wilk?
-Proszę?- pochyla się w moją stronę.
-Mówiłam, że nawet ujdzie!- mówię już głośniej. Prycha i odwraca głowę. Uśmiecha się podejrzanie. Jakby o czymś wiedział. Czy on słyszał to co przedtem powiedziałam? Otwieram już usta kiedy nagle drzwi do pokoju się otwierają.
-Pobudka śpiochy!
Angelina zatrzymuję się w ułamku sekundy. Patrzy na nas podejrzanie. Nie rozumiem o co jej chodzi. Potem patrzę na siebie i Louisa. Jesteśmy bardzo blisko siebie. Nasze kolana generalnie się dotykają. Do tego jak on się pochyla, wygląda to dla osoby nowej… Jak pocałunek?! Louis jakby tego wszystkiego nie zauważył, usiadł i odwrócił głowę. Uśmiechnął się szeroko.
-Hej mamo…- Angelina podchodzi do niego i czochra jego włosy, na co on reaguje śmiechem. Uśmiecham się. To takie słodkie. Powoli wstaję i schodzę z łóżka. Nie powinnam tu być. Jestem tego coraz bardziej świadoma. Chcę jak najszybciej się umyć i wrócić do domu. Mama na pewno się zamartwia.
-Scarlet?- odwracam się do zdziwionej Angeliny. Uśmiecham się nieśmiało.- Twoje ubrania są poukładałam na szafce.
Puszcza do mnie oczko. Czy ja wczoraj zostawiłam swoje ubranie porozrzucane po ich łazience? Czuję jak się rumienie. Jaki wstyd. Mruczę jakieś podziękowania. Angelina wychodzi. Oddycham w duszy z ulgą. Mogę już nareszcie wyjść stąd! Kiedy jestem już przy drzwiach, nagle czuję podmuch powietrza za sobą. Odwracam się i patrzę w błękitne oczy.
-Scarlet?- no świetnie. Zawsze jak ktoś wypowiada moje imię ze znakiem zapytania, oznacza to tylko problemy.- Czy to… Co wczoraj… Jak cię pocałowałem…- a nie mówiłam? Patrzę na niego zaciekawiona. Do czego on zmierza. Czy chcę to powtórzyć? Nie, nie śmiałby. Jednak to w końcu Louis…- To co poczułaś…
-Proszę?!- warczę. Za daleko się posuwa. On to też zauważa i na chwilę traci rezon. Spuszcza wzrok. Na jego twarzy malują się wiele emocji. Rozdwojenie, strach i na końcu poddanie. Znów na mnie patrzy a potem tylko wzrusza ramionami.
-Ha!- przeczesuje sobie włosy- Już nic. To i tak nie było ważne. … Idź się szykuj do szkoły…
Z drżącą ręką dotykam klamki i wychodzę. Kiedy je zamykam słyszę ciężkie westchnięcie. Jest rozczarowany…
Ale czym? Przypomniałam sobie wszystko ze wczorajszego wieczoru. Kiedy przyszedł był zazdrosny. O mnie. Teraz chciał porozmawiać o pocałunku. Potem o moich uczuciach. Co to łączy?
-Nie. To nie możliwe…- Louis. Ten Louis się we  mnie zakochał!? Czuję jak się rumienie. Jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć? Bo skupiałam się tylko na nienawiści do niego. Wzdycham i idę do łazienki. Szybko się ubieram i lecę na dół. Przechodzę prze korytarz na dole kiedy uderza mnie cudowny zapach. Kieruję się za nim i trafiam do kuchni. Angelina uśmiecha się szeroko i podaję mi talerz. Patrzę na niego i czuję jak mięknę. Pyszne, świeże, chrupiące, posypane proszkiem i bitą śmietaną gofry, leżą przede mną.
-Dziękuję!- mówię zaskoczona. Potem nagle mój entuzjazm opada.-Ale myślę, że muszę szybko wrócić do domu… Mama…
-Wszystko już wyjaśnione.- odpowiada i macha dłonią.
-I nie była zła?- podnoszę jedną brew. Czyli nie jest aż tak źle…
-Co ty. Wściekła się jak nic.- mam przechlapane. Jęczę. Opieram się o wyspę na środku kuchni. Krzyżuję ręce.-Jednak…- patrzę na nią zaciekawiona. Widzę chochliki w jej oczach.- Zaprosiłam ją na kawę. Już zapomniała.
-Jesteś pewna?- pytam podejrzliwie.
-Oczywiście.- Oddycham kolejny raz z ulgą. Uśmiecham się do niej. Otwieram usta by jej podziękować, ale powstrzymuję mnie podniesieniem ręki. Kiwam z wdzięcznością głową. Chcę już dotknąć tych pysznych gofrów kiedy nagle czuję mrowienie na karku.
-Mam nadzieję, że nie będziesz kulą u nogi dla mojej rodziny.- Pan Oliver wchodzi do kuchni. Obrzuca mnie lodowatym spojrzeniem. Wzdrygam się. On jest przerażający! Czy mi się zdaję, czy on jest większy niż wcześniej.
-Nie… nie wiem… Ja… Skąd!- mój język plączę się jak słuchawki w kieszeni! Skąd na razie mam wiedzieć czy będę dla nich ciężarem czy nie. Jak może mnie o coś takiego oskarżać?
-Mam taką nadzieję- warczy. Odwracam wzrok. To boli. Angelina podchodzi do mnie i kładzie dłoń na ramieniu.
-Przestań Oliver!- mówi do niego. Patrzy na nią spode łba. Delikatnie ściągam jej dłoń. Patrzy na mnie zaskoczona. Odwracam się na pięcie i idę w kierunku wyjścia.- Scarlet!
Zatrzymuję się. Wymuszam na twarz delikatny uśmiech.
-Nie ma się o co martwić. Dziękuję bardzo za przenocowanie. Jestem bardzo wdzięczna. Naprawdę. Następnym razem, obiecuję…- patrzę na Olivera.- Nie zapomnę już kluczy. To się już nie powtórzy. Do widzenia!
Biorę szybko łuk i kołczan. Zamykam drzwi i z walącym sercem idę powoli przez trawnik. Daję sobie dłoń na sercu. Próbuję uspokoić się. Przestań. On tylko chroni swoją rodzinę. To zrozumiałe. To na pewno zrozumiałe. Naturalne. Wycieram mokre oczy.
-Co?!- odwracam się zaciekawiona. Ten głos dochodził z ich domu. Zatrzymuję się. Nagle słyszę głośnie trzaskanie drzwiami. Louis zatrzymuję się na werandzie i patrzy na mnie. Potem biegnie do mnie. Przytula mnie mocno. Nie wiem co mam zrobić, więc tylko odwzajemniam to.
-Louis?- mówię. Przytula mnie mocniej. Dobra to jest przyjemne, ale co za dużo to nie zdrowo. Odpycham go i patrzę na niego.- Czego chcesz?
-Nie martw się o tatę.- odwracam wzrok. Gdy to widzi znów podchodzi do mnie i podnosi mój podbródek.- On już taki jest. Przepraszam.
-Nie masz za co głupku.- przewracam oczami. Odwracam się i idę do swojego domu. Jestem już na trawniku.
-Czyli wszystko dobrze lisek? Nie jesteś na mnie zła?- patrzę na niego. Jest na swojej części i patrzy na mnie przez płot. Tak ja kiedyś. Pochyla głowę i uśmiecha się ciepło. Odwzajemniam to. Wzdycham teatralnie i przewracam rozbawiona oczami.
-Tak, w porządku. I nie Louis- podkreślam jego imię- Poza tym nie nazywaj mnie liskiem!
Uśmiecha się. Zadowolona wchodzę do domu. Czyżby taka rozmowa miała być już naszą tradycją?
***
-Co ty tutaj robisz!?- krzyczę kiedy widzę Marka siedzącego w mojej ławce. Po piątej lekcji przyszłam do klasy gdzie mam mieć fizykę a tu pojawia się on! Co w ogóle robi w tej szkole? I do tego w mojej klasie?- I zjeżdżaj z mojej ławki!
Warczę. Odchyla głowę do tyłu i śmieje się. Czemu wilkołaki są takie irytujące? Powtarzam raz jeszcze, żeby sobie poszedł a on patrzy na mnie. Z wyzwaniem. Wściekła idę za niego. Próbuję go ruszyć, ale jest jak skała. Ciągnę, popycham… Nic!
-Nie dasz rady, złotko…- odwracam głowę tak szybko, że moje rozpuszczone włosy poleciały mi na twarz. Wyplułam je z buzi. Patrzy na mnie z wyższością. Przecież to ja zawsze tak robię. Głupi wilk… „Spróbuj jeszcze raz.” Pomożesz? „Oczywiście.” Uśmiecham się szatańsko i jeszcze raz próbuję. Tym razem upada ciężko na ziemie. Odstawiam krzesło i siadam na nim jak królowa. Daję nogi na biurko i zaplatam palce na szyi. Patrzy na mnie a ja widzę zaskoczenie na jego twarzy. Wygrałam. Zamykam oczy.
-A tu co się stało?- otwieram nagle oczy i w tym samym czasie podnoszę głowę. Uderzam o coś twardego. Ściągam nogi z blatu i rozmasowuję obolałą twarz. Louis robi to samo. Zerkamy na siebie w tym samym czasie i wybuchamy nagle niekontrolowanym śmiechem.
-Przepraszam.- mówię. Podnosi brew i patrzy na mnie zaciekawiony.- Możesz mi wytłumaczyć co on tu robi?
Mark w tym czasie wstaję i obrzuca nas dziwnym spojrzeniem. Potem się uśmiecha i wzrusza powoli ramionami.
-Zaciekawiłaś mnie Scarlet- odpowiada. Opiera się o ławkę. Jego czarne oczy rozbłysły-Chcę cię bliżej poznać.
-Ach tak?- mówię z powątpiewaniem. Kolejny wilkołak to nic dobrego. Na pewno. Kręcę rozbawiona, tą propozycją głową. Patrzę na Louisa. Uśmiecha się lekko. Jego oczy rozbłysły na moment. Czy on naprawdę mnie kocha? Przecież nie mogę z nim być. Czuję jak się rumienie. O czym ja myślę? To niedorzeczne! Nagle on pochmurnieje i patrzy na jakiś punkt nade mną.
-Scarlet?- odwracam się zaciekawiona. Za mną stoi James. Podrywam się i rzucam mu się na szyję.
-James!- uśmiecham się do niego. Jednak on wydaję się w ogóle mnie nie zauważać. Posyła mi krótki uśmiech i zatrzymuję wzrok na Louisie i Marku.
-Ilekroć cię widzę, to coraz więcej masz chłopaków wokół siebie.- mówi i patrzy na mnie krzywo. Staję przed nim. Moje niedowierzanie sięga zenitu.
-Przestań.- mówię ostro.- To tylko przyjaciele…
Ktoś prycha. Louis krzyżuję ręce i patrzy przez okno. No nie. Chcę go pocieszyć. Wyciągam rękę i wtedy widzę naganę we wzroku Jamesa. Chowam ją szybko, ale wtedy widzę znów ból w oczach Louisa. Patrzę na Marka by mi pomógł, ale on wzrusza ramionami i uśmiecha się. Nie dam rady sama z tym. Potrzebuję Alice… „Pokaz im” Zamykam oczu. Potem je otwieram i podnoszę podbródek.
-Natychmiast macie przestać!- mówię opanowanym, zimnym tonem. Patrzą na siebie. James nie ukrywa niechęci. Louis natomiast zaciska mocno dłoń. Tak mocno, że powoli zaczyna z niej cieknąć krew. Przyglądam się jej dokładniej i widzę pazury.
-Co do jasnej…- zaczyna James, ale milknie kiedy całuję go w usta. Nie mógł zobaczyć jego pazurów. Zadawałby pytania a doskonale wiem, że on nigdy się nie podaję. Do tego, to kwestia czasu kiedy oczy Louisa, zaczęłyby się mienić czerwienią lub złotem. James zamyka oczy. Słyszę jak Mark coś szepcze do Louisa. On zaś coś mruczy w odpowiedzi. Zerkam na niego kątem oka. Czuję jakbym ktoś uderzył mnie w policzek. Nigdy nie widziałam takiego bólu w niczyich oczach. Nie chciałam go skrzywdzić! Musiałam… Jedna łza spływa mi po policzku.
-Wszystko  w porządku?- James głaszczę mnie po policzku. Patrzę na niego wściekła.
-Nic do jasnej ciasnej nie jest w porządku!- krzyczę. Chwytam torbę i idę wściekła do drzwi. Omijam zaskoczonego nauczyciela.
-Panno Lee?! Natychmiast proszę wrócić na miejsce.- Pierwszy raz kompletnie ignoruję nauczyciela.
-Scarlet!- James mnie woła. Odwracam się na progu drzwi. Cała klasa nas obserwuję. Jak długo? Mam to gdzieś. Wysyłam im wszystkim wściekłe spojrzenie.
-Wypchajcie się.- wychodzę a jeszcze w korytarzu krzyczę- Nienawidzę facetów!!!
***
-Wezwaliśmy panią bo martwimy się o pańską córkę.- zaczyna się. Ludzie nie było mnie tylko na jednej lekcji! To nic wielkiego. Nauczyciel stoi przede mną. Jeśli się nie mylę uczy fizyki. Za nim siedzi dyrektorka i bacznie mi się przygląda. Krzyżuję ręce i kątem oka obserwuję mamę. Jest spokojna. Za spokojna.
-Dlaczego?- zadaje to pytanie. Jęczę w duchu. Zaraz nauczyciel powie jaka to jestem okropna. Urwałam się z lekcji i na pewno coś brałam.
-Pańska córka zignorowała mnie i tak o wyszła z klasy.- zaczął nauczyciel, którego prawie potrąciłam kiedy wychodziłam szybko z klasy. -Do tego obraziła swoich kolegów z klasy! To jest niedorzeczne.
-Czy to prawda?- mama odwraca się do mnie. Zerkam na nią i przytakuję głową.
-Dlaczego?- jedyną osobą, której zawsze mówię prawdę i nie potrafię okłamać jest właśnie mama. W oczach płoną niebezpieczne ogniki. Nie jest wściekła. Jest furią.- Słucham?
-Pani Lee. Jeśli pozwoli pani ja chciałbym tu zadawać pytania…- zaczyna nauczyciel, ale szybko milknie kiedy mama przenosi swoją złość na jego.
-Dziękuję- mama przerywa lodowatym tonem. Nawet on wie, że nie warto zadzierać z moją mamą. Biorę głęboki wdech i patrzę na swoje dłonie.
-Po prostu nie wytrzymałam.- mruczę.
-Czego?- wzdrygam się pod tym tonem.
-Chłopców… Tego, że wszystko muszę robić sama.- nie wiem kiedy tama zostaję przerwana, ale dalsze słowa płyną już gładko.- Do tego Alice się nie odzywa. Raz odebrała, ale się pokłóciłyśmy i naprawdę tego żałuję. Próbowałam na tej lekcji, na której mnie nie było do niej zadzwonić, ale nic. Do tego nie rozumiem dlaczego chłopacy na wszystko się obrażają.- nauczyciel chce mi przerwać, ale dyrektorka z uśmiechem pokazuję, bym mówiła dalej.- Uśmiechnę się do jednego i już problem… Przepraszam nie powinnam była uciekać z lekcji.
Zapada cisza. Wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. Po chwili dyrektorka prosi mnie o wyjście. Siadam przed gabinetem i oddycham z ulgą. Teraz tylko czekać na najgorsze. Po kilku minutach mama wychodzi z pokoju. Patrzy na mnie i siada obok mnie.
-Przepraszam, ja naprawdę już nie daję rady… Bez…
-Wiem kochanie.- głaszczę mnie po policzku. Po chwili szepce- Nie sądziłam, że aż tak zareagujesz kiedy ona zniknie.
-Ja też mamo. Ja też…- przytula mnie. Trwa to tylko chwilę.
-A jeśli chodzi o uciekanie z lekcji… Jak to się powtórzy to szlaban, tak? Masz szczęście, że nie uciekłaś poza teren. Wtedy moja droga…
-To idziesz na herbatkę z Angeliną, tak?- mówię szybko i za wysoko. Mierzy mnie srogim spojrzeniem a potem uśmiecha się ciepło.
-Wiesz, że cię kocham?- pyta.
-Wiem. Ja ciebie też.- uśmiecham  się.
Podnosi się i już idzie korytarzem kiedy nagle się zatrzymuję.
-Acha. Masz szczęście, że Angelina jest tak miła i przenocowała cię u siebie. Nie wiem co bym bez niej zrobiła.
-Taaak. Ja to mam szczęście.- mruczę i macham z okna aż nie odjedzie. Wypuszczam powietrze i idę do klasy gdzie mam następną lekcje. Muszę być bardziej optymistyczna. Nie zepsuję sobie przecież dnia przez nich. Pukam i otwieram drzwi. Cisza. Uśmiecham się. Nigdy nie zawodzą pod tym kątem.
-Przepraszam za spóźnienie byłam u dyrektorki.- mówię z uśmiechem. Nauczycielka zaskoczona moim entuzjazmem podnosi brwi i nie wie co powiedzieć.
-Żaden problem usiądź- przytakuję i siadam w ławce obok jakieś dziewczyny. Od razu odsuwa się ode mnie i kuli. Przegryzam wargę, ale tylko przez chwilę.
-Hej…- szepcę do niej. Ona podskakuję a potem rumieni się, kiedy widzi, że to zauważyłam.- Co robicie?
-Matematyka. Rozdział 30.- mówi szybko i odwraca wzrok.
-Dziękuję- patrzy na mnie przez chwile a potem kieruję swój wzrok na tablice. Kiedy naprawdę nudna i trudna godzina lekcyjna się kończy nareszcie mogę wrócić do domu! Prawie we podskokach wychodzę ze szkoły. Uśmiecham się  i biorę głęboki wdech. Koniec tych katuszy! Jak na dzisiaj. Idę przez parking.
-Scarlet!!!- odwracam się. Jakiś pierwszoklasista macha do mnie. Gestem pokazuję bym do niego podeszła. Robię to.
-O co chodzi?- musiał do mnie długo biec. Ma czerwone policzki i oddycha szybko.
-Bo… Motor… No i ten… Tam na boisku… Nie wiemy co robić… Pomóż!- niczego nie zrozumiałam z jego wypowiedzi. Daję mu dłonie na ramionach i potrząsam delikatnie by skupił się na mnie.
-O co chodzi? Jaki motor?- mówię ostro. Patrzy na mnie i bierze głęboki wdech.
-Motor Louisa. James coś zrobił motorowi Louisa.
Krew odpływa mi z twarzy. Czy James zwariował? Przecież Louis go zabiję… Nie no przecież skąd on to może wiedzieć!
-Czemu ja?- pytam się.
-Bo James to twój chłopak! Poza tym Louis cię słucha i ty jako jedyna się go nie boisz…
Moja reputacja robi się coraz lepsza. Biegnę w stronę boiska. Zatrzymuję się przed dużą grupą ludzi. Wszyscy coś krzyczą. Niektórzy gwiżdżą. Przepycham się obok nich. Jest to bardzo trudne. Wszyscy chcą jak najlepiej widzieć. Co za głupota! Idioci mnie otaczają. Po chwili ktoś mnie popycha i upadam na ziemi. Ktoś przygniata mi dłoń. Krzyczę. Patrzą na mnie i zamierają.
-Przepraszam nie chciałem…- zaczyna ktoś, ale jestem tylko skupiona na Jamesie i Lousie.
Nareszcie dochodzę do środka i patrzę na rozgrywające się tam przedstawienie. James uśmiecha się z wyższością. Ma minkę niewiniątka. Louis jest spokojny. Jak długo tak wytrzyma? Wątpię by długo. Chociaż musi dać radę.
-Przyznasz się ty wstrętny szczurze- mówi groźnym tonem blondyn- Że robiłeś coś przy moim motorze?
Brunet patrzy znudzony i sprawia wrażenie, że w ogóle nie przejmuję się, że Louis spokojnie mógłby go, w najlepszym wypadku zabić!
-Nie wiem o co ci chodzi facet. Nic nie zrobiłem…
Kłamie. Naprawdę kłamie. Znam już ten ton. Czuję jak coś pęka w środku mnie. Jak mógł coś takiego zrobić. Czuję złość na niego. Louis przecież nic mu takiego nie zrobił, żeby od razu psuć mu jego własność. Nie sądziłam, że może zachować się tak dziecinnie.
-Nieźle co?- Nagle nie wiadomo skąd obok mnie pojawia się Mark. Bacznie im się przygląda.
-On kłamie. James kłamie.- szepcę. Zerka na mnie i uśmiecha się półgębkiem.
-Co z tym zrobisz?
-Pokażę mu.- odpowiadam i ruszam do nich.
-Słuchaj- Louis podchodzi do Jamesa- Nie chcę z tobą walczyć. Przyznaj się  i będzie po sprawie…
-Boisz się?- nie wierzę jak James może być tak głupi. Przecież on w  porównaniu z Louisem to nic! Blondyn jednym ruchem doskakuję do niego potem w jednej sekundzie zaciska dłoń na jego szyi. Oczy Jamesa robią się ogromne. Chcę już krzyknąć kiedy nagle Louis go puszcza. Wygląda jednak na takiego, który z miłą chęcią skopał mu tyłek.
-Nie chcę ci zrobić krzywdy. Jasne?- warczy. James rozmasowuję sobie szyję i nagle mnie zauważa. Uśmiecha się szatańsko. Nie wiem czemu, ale nie mogę się ruszyć. Co się dzieję?
-Czemu tak się o mnie boisz?- James podchodzi do niego.- Czyżby bał się, że jeśli coś mi zrobisz to ktoś może zareaguję?
Louis prawie nie zauważalnie się poruszył. Proszę James nie drąż dalej. Ciało rusz się! Nie mogę na to patrzeć!
-Czy ten ktoś… - szepce niestrudzony- Ma na imię Scarlet?
Louis cofa się a ja nareszcie mogę się ruszyć. Złość dodaję mi nową siłę.
-James!-wrzeszczę. Wszyscy cofają się. James i Louis podskakują. Podchodzę wściekła do nich. James uśmiecha się i wyciąga do mnie rękę. Odtrącam ją.
-Co to wszystko znaczy?- warczę do niego. Tego się pewnie nie spodziewał. Myślał, że mu pogratuluję?- Ogłuchłeś?
-Nie. A tobie co? Okres dostałaś?- wszyscy zbiorowo jęknęli. Robię się czerwona. Nikt jeszcze nie śmiał mnie tak upokorzyć. Louis podchodzi do niego, gotowy na atak, ale daję mu rękę na klatce i zatrzymuję. Teraz to już tylko moja i Jamesa sprawa. Blondyn jednak nie wie o co mi chodzi. Patrzy na mnie swoimi niebieskimi oczami. Po chwili jednak zrozumiał. Uśmiecha się a jego oczy rozbłysły. Podnosi dłonie w geście kapitulacji i cofa się. Idzie w kierunku swojego motoru. Zanim jeszcze tam dojdzie kładzie dłoń na ramieniu Jamesa.
-Współczuję ci stary- bierze swój motor i znika w tłumie.
Patrzy za nim jak na wariata. Oj co ja bym zrobiła, żeby miał choćby odrobinę intelektu Louisa.
-Dziwny typ…- mruczy James i patrzy na mnie z uśmiechem.- Co nie?
-On chociaż nigdy nie zapytałby swojej dziewczyny, przy tłumie, czy ma okres!!!
Marszczy brwi i krzyżuje ręce.
-No i co z tego…
Co z tego? Opuszczam ręce.
-TO NIC WAŻNEGO, TAK!? Oczywiście, że to nic ważnego. Moje uczucia są nieważne! Skoro tak to KONIEC!
Odwracam się. Wracam do domu. Dochodzę do tłumu. Czemu nic nie mówi? Nie reaguje? Przecież właśnie z nim zerwałam! Powinien chociaż cokolwiek zrobić. Nagle coś do mnie dociera.
-Ty mnie już od dawna nie chciałeś…- szepcę. Spuszcza wzrok. Wszyscy powoli się wycofują. Jestem im za to wdzięczna. Podchodzę znów do niego.
-Kiedy chciałeś mi to powiedzieć?- mówię lodowatym tonem.
-Czekałem aż sama… No wiesz…
-Wiem…- Alice. Miała rację od początku. Ja natomiast byłam tak bardzo głupia i nabrałam się. Dziwne, ale nie czuję, że zbiera mi się na płacz. Nie wręcz przeciwnie. Czuję jak wszystkie emocje gdzieś znikają. Jestem pusta w środku.
-Hej! Jak się miewacie.- Mark podchodzi do nas. Obejmuję mnie ramieniem – O Scarlet! Co ty tu robisz? Nie spodziewałem się ciebie tutaj.- odwraca się ze mną a robię to co on. Jestem jak marionetka.- Papa panie wszystko potrafię popsuć!
Odchodzimy. Dokąd? Nie obchodzi mnie to szczerze. Słyszę jeszcze nawoływanie Jamesa, ale wydaję mi się jakby był oddalony kilkadziesiąt kilometrów ode mnie. Może nawet tak jest? Dochodzimy znów na parking. Stajemy przed Louisem. Dotyka mojej twarzy dłonią. Czyżbym płakała? Mówi coś, ale nie potrafię go zrozumieć. Nagle słyszę głos, którego tak dawno nie słyszałam.
-Scarlet?- odwracam się powoli. Chwilę zajmie zanim zrozumiem kto mnie zawołał. Nie wierzę własnym oczom.  Z trudem mówię.
-Alice?
~*~*~*~*~*

I takim cudownym akcentem kończymy! Co sądzicie o rozdziale? Powiem od razu, że to nie koniec Jamesa. Tak tylko informuję... Tak wiem jestem okrutna! Taki rozdział na pocieszenie, wiecie po czym ;)

poniedziałek, sierpnia 24

7 Rozdział


Kolejny rozdział! Życzę miłego czytania!

Wściekła wchodzę na ganek i pukam do drzwi. Co z tego, że istnieje coś takiego jak dzwonek. Teraz istnieje tylko ja i Louis. Jak wcześniej mogłam nie zauważyć podobieństwa między tymi błękitnymi oczami? Ludzie jaka ja jestem głupia. Drzwi się otwierają a ja zła krzyczę.
-Jak mogłeś mi nie powiedzieć czegoś tak ważn…- milknę i robię się cała czerwona kiedy w progu zjawia się Angelina. Spuszczam wzrok. Zaciskam nerwowo palce na łuku.- Przepraszam myślałam, że to Louis otworzy…
Nie słyszałam nigdy równie głupiego wyjaśnienia jak to. Robię się jeszcze bardziej czerwona. Zerkam na nią. Angelina otwiera szeroko oczy a potem śmieje się. Wyciera ręce w  ścierkę.
-Witaj Scarlet.- mówi spokojnie jakby w ogóle nie zaskoczył jej mój wybuch- Louisa aktualnie nie ma w domu. Mam mu coś przekazać?
Kręcę głową. No jasne, że go nie ma. Pewnie gdzieś hasa sobie jako wilk.
-Chcesz wejść?- Angelina pyta zatroskana. Czy ja aż tak źle wyglądam? Nie te zadrapania dodają ci tylko urody. Uśmiecham się.
-Nie, nie. Dziękuję za troskę.- odpowiadam i macham na pożegnanie ręką. Wracam do domu. Już dawno jest ciemno. Opieram łuk o ścianę. Dzwonie do drzwi. Jak zwykle zapomniałam kluczy. Normalne. Tupie podeszwą buta o podłogę. Czemu to tak długo kurczę trwa? Dzwonię teraz długo. Nawet jeśli poszli spać powinni to usłyszeć. Gdy czuję ból w palcu przestaję i patrzę zaskoczona na drzwi. O co dzisiaj chodzi? Nagle widzę coś białego na parapecie. Podchodzę tam i otwieram zwiniętą na pół kartkę. Oświetlam telefonem tekst.
Kochanie
Poszliśmy z tatą na nocny seans. Wrócimy o drugiej najpóźniej o trzeciej. W domu masz przygotowaną kolacje. Kot dostał jeść. Mam nadzieję, że masz klucz?
Całuję, Mama
Tak. Bo ja zawsze mam przy sobie klucze. Zduszam jakieś przekleństwo. Co ja mam teraz zrobić? Spać pod gołym niebem?
-Tak poza tym posmaruj się smażonym boczkiem i powieś sobie napis „Proszę wilki! Zjedźcie mnie, bo nie mam niczego lepszego do roboty!- mruczę do siebie. Nagle zapalone światło zwraca moją uwagę. A jeśli przenocowałabym tą noc u nich? I tak muszę to z nim wyjaśnić. Biorę głęboki wdech i ruszam na spotkanie ze przeznaczeniem.
Brwi Angeliny są już tak wysoko, że wyżej się już chyba nie da, kiedy znów otwiera mi drzwi. Otwieram usta by wyjaśnić co i jak i błagać o nocleg, ale Angelina jest szybsza o de mnie.
-Rodzice wyjechali a ty nie masz klucza. Zgadza się?- pyta i uśmiecha się szeroko.
-Dokładnie- odpowiadam. W środku oddycham z ulgą, że nie musiałam jej tego tłumaczyć. To i tak jak dla mnie upokarzające. Zaprasza mnie do środka. Wchodzę i ściągam buty. Opieram łuk i strzały o ścianę. Angelina znika gdzieś w jakimś pokoju a ja rozglądam się po mieszkaniu. Nic się tu nie zmieniło. Kiedy w moim domu wszystko jest drewniane i stare u niego drewniane, ale nowe. Wszystkie meble są białe a ściany czekoladowe.
-Jak tu pięknie.- mruczę.
-Prawda?- podskakuję gdy słyszę głos Angeliny. Wychodzi z pokoju i mierzy mnie uważnie wzrokiem.- Zawsze ci się tu podobało. Często tu bywałaś…- Uśmiecham się nieśmiało.-To było już tak dawno temu…
Smutek w jej głosie sprawia, że patrzę na nią i żal mi się jej robi. Podchodzę do niej i zmuszam się do zadania pytania, które dręczy mnie już od kilku lat.
-Czemu wyjechaliście?- szepcę. Patrzy na mnie a potem odwraca wzrok.
-Nie zrozumiesz…- zaciska pięść. Znów kłamstwa. Kolejny raz. Wzdycham i wtedy sobie przypominam. „…Oczy natomiast tego nie potrafią…” Szybko patrzę w jej oczy i czuje jak tracę grunt pod nogami. Była to tylko chwila, ale wystarczyła. Jej oczy, przez sekundę, mieniły się złotem.
-Jesteś wilkołakiem…- szepcę. Podrywa głowę i patrzy na mnie ze strachem. Cofam się o kilka kroków.
-Scarlet…- mówi do mnie uspakajająco. Kręcę głową. Wyciągam rękę i zatrzymuje ją.
-Jesteś nim czy nie?- warczę.- Mam dosyć kłamstw. Prawda. Jeśli nie to pokażę na co mnie stać.
Nie wiem skąd u mnie ta pewność, ale czuję, że spokojnie dałabym z nią radę. Jej wzrok jeszcze bardziej smutnieje a potem opuszcza ręce. Pociera sobie nasadę nosa. Przeprosiłabym ją i pocieszyła, ale wiem, że jeśli teraz okażę słabość, to już nigdy nie dowiem się prawdy.
-Możemy porozmawiać w salonie?- pyta a ja przytakuję głową. Rozluźniam się. Nawet nie wiem kiedy przyjęłam postawę obronną. Idę do dużego pokoju i siadam na kanapę. Angelina zjawia się po kilku minutach niosąc wielką książkę. Siada przede mną i bierze głęboki wdech.
-Już wiesz kim jesteśmy Scarlet. Ja, mój mąż, Louis. Wszyscy jesteśmy wilkami.- wstrzymuję oddech. Chociaż byłam na to gotowa to i tak dla mnie wielki szok. Kiwam głową. Podciągam nogi i opieram o nie głowę. Robię to by powstrzymać drżenie całego ciała.
-Od kiedy jesteście… nimi?- nie wiem jak ładniej to określić.
-Oliver ma już bardzo długą historię rodziny. Tylko pozazdrościć. Ja niestety tak długo nie jestem, żeby móc się tym chwalić…
-Czyli nie urodziłaś się jako wilkołak?- moje niedowierzanie sięga zenitu. Śmieje się.
-Nie a skąd! Byłam normalną dziewczyną jak ty. Dopóki nie spotkałam Olivera.
Serce mi przyspieszyło. Czy on ją zamienił? Bez zgody? Zaatakował ją i tak została zmuszona by zostać jego żoną? To okrutne! Zaciskam mocniej dłonie aż bieleją mi knykcie.
-Hej! Nie bój się…- kładzie mi rękę na udzie i uśmiecha się pokrzepiająco. Pierwszą moją myślą było „Co? Skąd ona wiedziała?” Po chwili jednak przypominam sobie o super słuchu. Pewnie usłyszała moje serce.
-Jak to się stało? Zgodziłaś się? Znałaś już go?- pytam. Głaszczę mnie po policzku a ja czuję jak się odprężam.- Co to jest?
-Trochę cię uspokajam. Mała sztuczka- puszcza perskie oczko-Tak oczywiście, że go już znałam.- uśmiecha się i patrzy w dal. Pewnie przypomina sobie te dawne czasy. Chociaż kusi mnie bardzo by zadać jeszcze pytania to nie przerywam jej.- Chciał mnie przemienić od kiedy tylko poznałam jego sekret. Mówił, że wtedy będziemy razem na zawsze. Bałam się tego…
-Rozumiem. Też bym się bała.- odpowiadam automatycznie. Potem rumienie się i gestem nakazuję by mówiła dalej.
-On jednak cierpliwie czekał. Nie wspomniał już o tej propozycji nigdy. I za to go ceniłam. W końcu już po ślubie postanowiłam jednak się zgodzić.
-I jak?- pytam ze strachem. Uśmiecha się.
-Nigdy ani przez sekundę mojego życia, nie żałuję mojego wyboru.
Mówi to stanowczo i z uczuciem. Uśmiecham się. Podaję mi album ze zdjęciami, który na początku pomyliłam z książką. Przeglądam go. Widzę na zdjęciach rodzinę pana Olivera. Czytam podpisy. Wszystkie zdjęcia są stare. Na niektórych nawet widać kawałeczek przemiany. To cudowne, że pozwala mi to oglądać. Patrzę na chwilę na Angelinę.
-Chcesz ze mną pooglądać? Wiem, że pewnie widziałaś już to kilkadziesiąt razy, ale…
Bez dalszego słowa siada obok mnie. Zanim wrócę do oglądania przytula mnie mocno. Zaskoczona tym przez chwilę siedzę sztywno, ale po chwili rozluźniam się i opieram głowę o jej ramię.
-Dziękuję. Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie jest trudne, ukrywanie tego przed twoją matką.- szepce- Przed tobą też.- odsuwa się o de mnie. Delikatnie podnosi mój podbródek.- Jesteś do niej tak podobna.
Uśmiecham się jeszcze szerzej i przytakuję głową.
-Gdzieś to już słyszałam.- wzruszam ramionami.
-Dziękuję, że nas nie odtrąciłaś. Inni by tak zrobili. Ty nie. Louis by tego nie przeżył.
Sztywnieję. Bawię się dłońmi. W końcu postanawiam spojrzeć jej prosto w oczy.
-Wiesz. Spotkałam dzisiaj już, chyba Louisa.- podnosi brew- Jeśli jest białym wilkiem to tak.- Angelina przytakuję i marszczy brwi.- No… I tam był też inny wilkołak. No i ten ja z nim rozmawiałam i w ogóle. Śmialiśmy się i wtedy Louis, jeszcze nie wiedziałam, że to on! Był dla mnie zwykłym wilkiem! Wstał i sobie odszedł. I myślę, że wziął to sobie do serca i w ogóle… Dlaczego się śmiejesz!!!
Patrzę oburzona na Angelinę, która bierze uspakajający oddech.
-To dlatego dzisiaj był taki zły jak wrócił do domu! To wszystko wyjaśnia.
-Nie do końca- mruczę i patrzę jak wstaje z kanapy i zaciera dłonie.
-Dobra!- idzie w kierunku drzwi. W progu zatrzymuję się i zerka na mnie.- Przyszykujemy ci dzisiaj łóżko. Dobrze?
***
-Naprawdę nie musiałaś.- mówię kiedy widzę jaką kanapę mi przyszykowała. Wystarczyłoby mi tylko koc i mała poduszka. Natomiast dla Angeliny było to za mało. Rozłożyła ją dała prześcieradło, pościel i mnóstwo, mnóstwo poduszek.- Nie boisz się, że utonę w tych poduszkach?
Pytam z uśmiechem. Śmieje się i wskazuję głową łoże. Kładę się. Wzdycham. Nigdy jeszcze nie spałam w tak wygodnym łóżku.
-Cudo.- mówię a Angelina przytakuje głową. Idzie w stronę drzwi kiedy nagle sobie o czymś przypominam.- Czy wilkołaki polują na zwykłych ludzi?
Odwraca się i podnosi brew.
-Nie. Nie mają po co.
-Acha…- nie wiem czego chciałam się przez to dowiedzieć. Kiwam głową.
-Scarlet?- podnoszę głowę i widzę jej zmartwiony wzrok.- Czy ciebie atakują wilkołaki?
-Nie…- wzdycham i wzruszam ramionami. Odwracam wzrok i dopiero wtedy mówię cicho.- Jeden raz zaatakował mnie Louis, przez przypadek. Nie wiedział, że to ja. Dzisiaj znów walczyłam z innym wilkiem. Spokojnie teraz jest pokój- odpowiadam na jej pytające spojrzenie- Poza tym on mi powiedział, że też mogę być jakimś nadnaturalnym stworzeniem. I… i chyba to prawda…-zaskoczyło mnie to, że powiedziałam to na głos- A chociaż czymś muszę być…
Kończę. Angelina patrzy na mnie przerażona. Rozumiem ją. Też tak się czuję. Podchodzi do mnie i dotyka mojej dłoni.
-Czemu myślisz, że mogłabyś być jakimś stworzeniem nadnaturalnym?
-Słyszę głos w mojej głowie. Pomaga mi zawsze. Kiedy akurat się nie spodziewam. Do tego…- nie wiem kiedy zaczynają mi lecieć łzy. Za dużo tego wszystkiego. Nie potrafię tego nawet tego wytłumaczyć. Co się ze mną dzieję? Angelina przytula mnie.
-Miałam nadzieję, że jednak mój nos się psuje.- patrzy na mnie a ja nie wierzę jej słowom.- Nie wiem co jest w tobie ani kim jesteś, ale twój zapach… Jest jak koci miętka dla kota. Strasznie przyciągasz.
Pomaga mi wstać i daję mi pościel i poduszkę. Prowadzi mnie na schody i do góry.
-Hej! Co się dzieje? – pytam. Stajemy przed drugimi drzwiami po prawej. Angelina otwiera je. Zapala światło. Wchodzę za nią i myślę, że zaraz zemdleję.
-Jesteśmy na serio w jego pokoju?- warczę- Co tu robimy?
-Będziesz tu spała.
Czuję jak krew odpływa mi  z twarzy.
-Czemu?
-Na dole za bardzo ciebie czuć. Spokojnie mogliby zaatakować. Tu zapach Louisa jest bardzo mocny. Zatuszuję cię.- mówi bardzo spokojnie, jakby mówiła o płatkach owsianych. Kręcę głową.
-Nie, nie, nie. Skoro tak to czemu nie zaatakowali mnie w moim domu? Hmn?
-Nie chcą się ujawniać przed ludźmi, ale jeśli będą musieli…- odwraca wzrok i chrząka- To, to zrobią.
Załamuję ręce. Wzdycham i podaję jej pościel. Starannie mi ją układa a ja rozglądam się po pokoju.  Zaskakuję mnie czystość. W moim pokoju, nigdy nie potrafię utrzymać porządku dłuższego od kilku godzin. Podchodzę do biurka gdzie jest pełno zeszytów i gazet. Najczęściej o motorach. Przejeżdżam palcem po laptopie i zatrzymuję wzrok na zdjęciu.
-Czy to…- biorę je do ręki i przyglądam z bliska.
-Tak. Ładnie na nim wyszłaś.- podchodzi do mnie i zagląda ponad ramie. Patrzę na siebie i Louisa kiedy byliśmy dziećmi. Obejmował mnie ramieniem a ja uśmiechałam się szeroko. Kaszlę by zatuszować dziwne uczucie, które brało powoli kontrolę nad myśleniem. Kładę zdjęcie z powrotem i obejmuję się ramionami.
-Gotowe. Proszę- podaje mi koszulkę i spodenki a ja patrzę na nie z niedowierzaniem.
-Naprawdę?- pytam.
-Naprawdę.- odpowiada.
Idę za nią do łazienki. Przygotowuje dla mnie ręczniki, mydło i szampon.
-Pomóc ci posprzątać?- pytam z grzeczności. Poza tym chcę jak najdłużej odłożyć pójście spać do jego łóżka. Kręci głową.
-Nie potrzebuję pomocy. Dobranoc.- mówi.
Podchodzi do mnie i głaszczę mnie po policzku. Uśmiecham się słabo i patrzę jak wychodzi. Wzdycham i patrzę na jego ubrania. Mam je włożyć? Czemu? Co ja dzisiaj komuś zrobiłam? Wzdycham i rozbieram się. Wchodzę pod prysznic i włączam ciepłą wodę. Od razu wszystkie moje mięśnie się rozluźniają. Tego właśnie potrzebowałam. Myję się owocowym mydłem. Potem nabieram na dłoń szampon. Płuczę się i wychodzę. Wycieram się i owijam ręcznikiem. Patrzę z niechęcia na jego ubrania.
-Dasz radę Scarlet.- mówię do swojego odbicia w lustrze- To nic nie znaczy. To tylko kupa szmat.
Zakładam je. Zamykam oczy. Dotykam materiał. Jest bardzo przyjemny w dotyku. Zaskoczona stwierdzam, że jest to bardzo wygodna piżama. Wychodzę z łazienki i idę do jego pokoju. Otwieram drzwi. Nikogo nie ma w środku.
Wchodzę do łózka. Angelina przygotowała mi posłanie przy oknie. Kładę się, ale czuję, że tak łatwo nie będę potrafiła zasnąć. Przewracam się z boku na bok. Czuję się jakbym leżała na rozżarzonych kamieniach. Zaśnij. Zaśnij. Przewracam się i moja głowa spada na poduszkę Louisa. Otwieram szeroko oczy i biorę głęboki wdech. I wtedy czuję jego zapach. Czy on nie powinien mi przeszkadzać? Powinnam go nie lubić. Odprężam się i nie wiem nawet kiedy zasypiam.
Upadam ciężko na ziemię. Jęczę i wstaję. Gdzie ja jestem? Pod nogami przebiega lis. Zatrzymuję się  i patrzy na mnie wyczekująco. Idę za nim, ale w tej samej chwili za sobą słyszę warknięcie. Odwracam się. Biały wilk patrzy na mnie. Wiem czego chcę. Zmieniam kierunek, ale wilk zaczyna znikać. Biegnę za nim, ale nie ruszam się. Próbuję z wszystkich sił na nic. Upadam. Słyszę śmiech za sobą. Podnoszę się, ale nikogo nie widzę. Śmiech robi się coraz głośniejszy. To boli. Krzyczę. Wtedy słyszę głos, który przebija się przez to wszystko.
-Scarlet?
Nagle znajduję się w jego pokoju. Siedzę na łóżku. Odwracam głowę i widzę Louisa, który jest tylko w ręczniku. Patrzy na mnie ze współczuciem. Wyciąga rękę…”
Otwieram przerażona oczy. Siadam na łóżku i przejeżdżam ręką po twarzy. Rozglądam się po pokoju.
-Czy to sen?- pytam samą siebie. Biorę głęboki wdech. Próbuję uspokoić swoje za szybko bijące serce.
-To samo właśnie pomyślałem.- Podskakuję wystraszona na łóżku i patrzę na drzwi. Louis stoi oparty o nie. W samym ręczniku. Robię się cała czerwona.- Co tu robisz?
Warczy. Podnoszę brew do góry. Nigdy nie widziałabym, żeby do kogoś mówił tak nieuprzejmie. O co mu chodzi… Odwracam głowę kiedy widzę, że się przebiera. Czy on jest naprawdę zły o tamto? Nie może przecież. To nic nie znaczyło! Mam chłopaka! Podnoszę głowę kiedy czuję jak materac się ugina. Louis ciągnie kołdrę. Chrząka a ja dopiero teraz rozumiem, że na niej leżę. Odskakuję. Czy ja leżałam cały czas na jego miejscu? Nie spuszcza ze mnie wzroku. Gdy też to robię on nagle odwraca wzrok. Kładzie się plecami do mnie. Przez jakiś czas widzę tylko jego czarną koszulkę. Jak długo zamierza to ciągnąć? Chwilę później jego oddech się uspokaja. Czy on zasnął?! Przecież miałam z nim porozmawiać! Przybliżam się do niego i potrząsam o ramię.
-Obudź się! Muszę z tobą porozmawiać.- jęczy- Nie udawaj!
Siada i patrzy na mnie z wściekłością. Nie rusza mnie to.
-Ile jeszcze chciałeś mnie oszukiwać?- mówię. Przez jego twarz przebiega cień. Wiedziałam.
-Czemu miałbym cię niby oszukiwać?- odpowiada spokojnie, ale wiem, że przejął się moimi słowami.
Przybliżam się jeszcze bliżej do niego.
-A może chciałbyś mi powiedzieć coś o wilkach?- mówię słodkim tonem. Otwiera szerzej oczy. Prycha i odwraca wzrok. Tak to z nim nie porozmawiam.- Louis…
-On ci powiedział, prawda?- warczy. Kręcę głową.
-Domyśliłam się.- Podnosi brew i powoli wzdycha. Przeczesuje swoje włosy, przez co są jeszcze bardziej nie poukładane niż zwykle.- Przepraszam…
Podnosi głowę i patrzy na mnie zaskoczony.  Nie wiem jak mu mam powiedzieć, że jest mi przykro, że tak się przejął. Nie chciałam, żeby go to zabolało. Nie wiedziałam, że to on. Pojedyncza łza spływa mi po policzku.
-Przecież wiesz, że to nic nie znaczyło!- mówię. Patrzę na niego a on odwraca wzrok. Nagle zbiera się we mnie złość. To nie była moja wina. Skąd kurczę mogłam wiedzieć, że to on jest białym wilkiem?!- A wiesz co? Wypchaj się.
Kładę się i przykrywam kołdrą, ale chwilę później on ją ze mnie ściąga. Znów siadam i podnoszę podbródek. Mierzymy się wzrokiem. Żadne z nas nie chcę pierwsze się odezwać. Na pewno nie przegram. Po jakimś czasie on zaczyna.
-Masz rację. Powinienem ci powiedzieć.- uśmiecham się zadowolona- Ale! To nie znaczy, że musisz od razu podrywam kogoś innego.
Myślałam, że zaraz się zachłysnę.
-Louis? Czy ty byłeś zazdrosny o niego?- uśmiecham się jeszcze szerzej. On odwraca wzrok a ja się śmieję. Patrzy na mnie wściekły. Ocieram łezkę.- Ty naprawdę myślałeś, że mogłabym z nim umówić a tym bardziej chodzić?
Kiwa głową a  ja znów się śmieję. Gdy na niego patrzę wygląda na naprawdę zdezorientowanego.
-Czyli on ci się nie podobał?- pyta powoli. Przewracam oczami.
-Podobał. Nawet bardzo!- widzę jego krzywy wzrok.- Ale nigdy bym się z nim nie umówiła. Jak już mówiłam mam chłopaka.
Louis mierzy mnie przez chwilę wzrokiem. Szuka jakiś odznak kłamstwa. Trochę się rozczaruję.
Potem nagle podnosi ręce do sufitu i kładzie się zadowolony na plecach. Daję ręce za głowę.
-To zmienia postać rzeczy lisek- mówi i uśmiecha się do mnie kątem ust. Oddycham z ulgą. Nareszcie wrócił dawny Louis. Kładę się obok niego na boku. Mam jeszcze kilka pytań do niego. Zamyka oczy.
-Louis?- otwiera lewe oko i podnosi brew.- Jeśli chodzi o tamtą noc… Wiesz o Aurore. -Sztywnieje po tym imieniu. Ciągnę dalej.- Co się z nią stało? Wszystko z nią w porządku.
Wzdycha i odwraca wzrok. Nic już nie musi mówić.
-Dostała się w łapy Fenrirów.- mówi po chwili.
-Kogo?- marszczę brwi. Nigdy jeszcze nie słyszałam tak głupiej nazwy.
-Tak nazywamy złych wilkołaków.- odpowiada. Przegryza wargę. To nie jest dla niego przyjemny temat. Nie będę wymagała od niego już więcej. Wzdycham i przewracam się na drugi bok.
-Dobranoc Louis.- mówię. Ziewam mocno.
-Miłych snów Lisek.- odpowiada. Po chwili czuję jego oddech na szyi. Przewracam oczami i otwieram jedno oka.
-Czego?- mówię.
-Możesz się do mnie odwrócić?
Wzdycham i robię to co powiedział.
-Co chcesz ode mn…- milknę przez miękkie usta Louisa. Powinnam go odepchnąć i jestem tego świadoma, ale nie chcę. Na chwile zapominam o całym świecie. Liczy się tylko on. Z trudem powstrzymuję, żeby nie dotknąć jego włosów. Zaciskam palce.
Nagle wszystko się kończy. Poczucie winy brutalnie daję o sobie znać. Odsuwam się i patrzę na niego.
-Co to miało być?- warczę. Muszę zapomnieć o uczuciu, które przed chwilą poczułam. Uśmiecha się szatańsko.
-Założyliśmy się Markiem. Jeśli cię nie pocałuję do końca dnia. Przegrywam.
Te informacje powoli do mnie  docierają. Czy oni mnie właśnie wykorzystali? Czuję jak robię się czerwona. Jak mogłam do tego dopuścić? Patrzę na niego i niech się cieszy, że wzrok nie potrafi zabijać.
-Ty śmierdząca, staro świnio!- ostatnie słowa krzyczę- Jak… mogłeś… coś… takiego… zrobić!
Po każdym słowie uderzałam go w ramię. Śmieje się a ja żałuję, że mu w ogóle współczułam. Kładę się i zakrywam najszczelniej kołdrą. Muszę zapamiętać do końca życia. NIGDY NIE UFAĆ WILKOŁAKOM!!!
~Dodatek: Perspektywa Louisa
Leże na plecach i nie mogę usunąć uśmiechu z mojej buzi. Pocałowałem ją! Nareszcie ją pocałowałem. Jej usta, jej zapach... Agh. Czy ona wie jak na mnie działa? Przejeżdżam dłonią po twarzy. Miałem na początku wyrzuty sumienia. Za to, że zrobiliśmy to za jej plecami, ale teraz się rozpłynęły. Słyszałem jej serce. Jej się to podobało. Poza tym mnie nie odepchnęła. A to coś już oznacza. Uśmiecham się. Czyli mam jeszcze szanse. Zerkam na nią. Dawno już zasnęła. Jej jasne włosy rozpływają się na poduszce. Kołdra, którą tak szczelnie się zakryła, zniżyła się do pasa. Oddycha powoli. Wygląda tak spokojnie. Daję niesforny kosmyk jej za ucho. Przegryzam wargę. Tak bardzo chciałbym by była zawsze przy moim boku. By patrzyła na mnie tak jak na Jamesa. Wszystko inaczej by wyglądało, gdyby nie ten durny Lykaon…
Scarlet porusza się a ja zamieram. Kładę rękę przy boku i przekręcam się na bok.
-Głupi...Louis…- mruczy. Przez to wydaję mi się jeszcze słodsza. Odgarniam jej włosy i całuję ją w czoło.
-Kocham cię.- szepcę.- Nie ważne, czy to odwzajemniasz czy nie. Zawsze będę przy tobie. I zawsze będę cię chronić. Obiecuję.
Patrzę na nią ostatni raz. Jutro na pewno znów mnie znienawidzi. Z niechęcią odwracam się od niej. Próbuję zasnąć kiedy nagle słyszę wycie. Bardzo dobrze mi już znane. Lykaon i jego wataha nadchodzą. A raczej już nadeszli. To nie wróży nic dobrego. Jednak po chwili rozumiem, że to nie było zwykle wycie. Przysłuchuję się i nie muszę patrzeć w lustro, żeby wiedzieć, że moje oczy mienią  się czerwienią. Zerkam na Scarlet.
Szuka jej.