Mieliście
kiedyś takie uczucie, że wiecie, że czegoś nie możecie, ale to
tak kusi, że po prostu zamykacie oczy i lecicie na łeb na szyję?
Tak się właśnie teraz czuję. Zapamiętuję każdy zakątek jego
pokoju. Wszystko byle tylko na niego nie patrzeć. Mam jeszcze dwie
godziny do szkoły. I jak na złość nie potrafię zasnąć.
Przewracam się na bok. Spójrz na niego! Przecież zawarłam pokój
z nim, który został bezczelnie zniszczony wczoraj wieczorem. Jak on
mógł mnie pocałować, przez zwykły zakład. Co gorsza. Jak mi się
to mogło podobać?! Patrzę na niego i wyobrażam go sobie w
płomieniach. Próbuję go znów znienawidzić, ale nagle uświadamiam
sobie, że przecież nie mam za co! Nie mogę go ot tak znienawidzić.
Przecież coś musi być…
-Czemu
musisz byś taki idealny…- mruczę. Siadam i przykrywam nogi
kołdrą.
-Bo
bez tego twoje życie byłoby zbyt nudne…- podskakuję kiedy słyszę
jego śpiący głos. Oczy ma zamknięte, ale uśmiech zdradza, że
nie śpi. Przewracam oczami.
-Słuch?-
pytam. Kiwa głową. Przewraca się do mnie. Kładę się na boku,
przodem do niego. Otwiera oczy. Marszczę brwi.
-Nie
chcesz sobie jeszcze pospać?- pytam kąśliwie. Podnosi swoje brwi i
przeciąga się. Widzę kawałek jego brzucha. Kieruję swój wzrok
natychmiast na sufit.
-Nie
a ty?- odpowiada. Kręcę głową.
-Jak
ci się spało?- czy on musi to mówić z taką wrażliwością?
Mrużę oczy. Po chwili po prostu wzdycham.
-Cudownie…-
mruczę niezrozumiale. Nie może się dowiedzieć, że od dawna tak
dobrze mi się nie spało… Marszczy brwi i przechyla na bok głowę.
Przez to wygląda jak zabłąkany pies. Albo raczej wilk?
-Proszę?-
pochyla się w moją stronę.
-Mówiłam,
że nawet ujdzie!- mówię już głośniej. Prycha i odwraca głowę.
Uśmiecha się podejrzanie. Jakby o czymś wiedział. Czy on słyszał
to co przedtem powiedziałam? Otwieram już usta kiedy nagle drzwi do
pokoju się otwierają.
-Pobudka
śpiochy!
Angelina
zatrzymuję się w ułamku sekundy. Patrzy na nas podejrzanie. Nie
rozumiem o co jej chodzi. Potem patrzę na siebie i Louisa. Jesteśmy
bardzo blisko siebie. Nasze kolana generalnie się dotykają. Do tego
jak on się pochyla, wygląda to dla osoby nowej… Jak pocałunek?!
Louis jakby tego wszystkiego nie zauważył, usiadł i odwrócił
głowę. Uśmiechnął się szeroko.
-Hej
mamo…- Angelina podchodzi do niego i czochra jego włosy, na co on
reaguje śmiechem. Uśmiecham się. To takie słodkie. Powoli wstaję
i schodzę z łóżka. Nie powinnam tu być. Jestem tego coraz
bardziej świadoma. Chcę jak najszybciej się umyć i wrócić do
domu. Mama na pewno się zamartwia.
-Scarlet?-
odwracam się do zdziwionej Angeliny. Uśmiecham się nieśmiało.-
Twoje ubrania są poukładałam na szafce.
Puszcza
do mnie oczko. Czy ja wczoraj zostawiłam swoje ubranie porozrzucane
po ich łazience? Czuję jak się rumienie. Jaki wstyd. Mruczę
jakieś podziękowania. Angelina wychodzi. Oddycham w duszy z ulgą.
Mogę już nareszcie wyjść stąd! Kiedy jestem już przy drzwiach,
nagle czuję podmuch powietrza za sobą. Odwracam się i patrzę w
błękitne oczy.
-Scarlet?-
no świetnie. Zawsze jak ktoś wypowiada moje imię ze znakiem
zapytania, oznacza to tylko problemy.- Czy to… Co wczoraj… Jak
cię pocałowałem…- a nie mówiłam? Patrzę na niego
zaciekawiona. Do czego on zmierza. Czy chcę to powtórzyć? Nie, nie
śmiałby. Jednak to w końcu Louis…- To co poczułaś…
-Proszę?!-
warczę. Za daleko się posuwa. On to też zauważa i na chwilę
traci rezon. Spuszcza wzrok. Na jego twarzy malują się wiele
emocji. Rozdwojenie, strach i na końcu poddanie. Znów na mnie
patrzy a potem tylko wzrusza ramionami.
-Ha!-
przeczesuje sobie włosy- Już nic. To i tak nie było ważne. …
Idź się szykuj do szkoły…
Z
drżącą ręką dotykam klamki i wychodzę. Kiedy je zamykam słyszę
ciężkie westchnięcie. Jest rozczarowany…
Ale
czym? Przypomniałam sobie wszystko ze wczorajszego wieczoru. Kiedy
przyszedł był zazdrosny. O mnie. Teraz chciał porozmawiać o
pocałunku. Potem o moich uczuciach. Co to łączy?
-Nie.
To nie możliwe…- Louis. Ten Louis się we mnie zakochał!?
Czuję jak się rumienie. Jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć?
Bo skupiałam się tylko na nienawiści do niego. Wzdycham i idę do
łazienki. Szybko się ubieram i lecę na dół. Przechodzę prze
korytarz na dole kiedy uderza mnie cudowny zapach. Kieruję się za
nim i trafiam do kuchni. Angelina uśmiecha się szeroko i podaję mi
talerz. Patrzę na niego i czuję jak mięknę. Pyszne, świeże,
chrupiące, posypane proszkiem i bitą śmietaną gofry, leżą
przede mną.
-Dziękuję!-
mówię zaskoczona. Potem nagle mój entuzjazm opada.-Ale myślę, że
muszę szybko wrócić do domu… Mama…
-Wszystko
już wyjaśnione.- odpowiada i macha dłonią.
-I
nie była zła?- podnoszę jedną brew. Czyli nie jest aż tak źle…
-Co
ty. Wściekła się jak nic.- mam przechlapane. Jęczę. Opieram się
o wyspę na środku kuchni. Krzyżuję ręce.-Jednak…- patrzę na
nią zaciekawiona. Widzę chochliki w jej oczach.- Zaprosiłam ją na
kawę. Już zapomniała.
-Jesteś
pewna?- pytam podejrzliwie.
-Oczywiście.-
Oddycham kolejny raz z ulgą. Uśmiecham się do niej. Otwieram usta
by jej podziękować, ale powstrzymuję mnie podniesieniem ręki.
Kiwam z wdzięcznością głową. Chcę już dotknąć tych pysznych
gofrów kiedy nagle czuję mrowienie na karku.
-Mam
nadzieję, że nie będziesz kulą u nogi dla mojej rodziny.- Pan
Oliver wchodzi do kuchni. Obrzuca mnie lodowatym spojrzeniem.
Wzdrygam się. On jest przerażający! Czy mi się zdaję, czy on
jest większy niż wcześniej.
-Nie…
nie wiem… Ja… Skąd!- mój język plączę się jak słuchawki w
kieszeni! Skąd na razie mam wiedzieć czy będę dla nich ciężarem
czy nie. Jak może mnie o coś takiego oskarżać?
-Mam
taką nadzieję- warczy. Odwracam wzrok. To boli. Angelina podchodzi
do mnie i kładzie dłoń na ramieniu.
-Przestań
Oliver!- mówi do niego. Patrzy na nią spode łba. Delikatnie
ściągam jej dłoń. Patrzy na mnie zaskoczona. Odwracam się na
pięcie i idę w kierunku wyjścia.- Scarlet!
Zatrzymuję
się. Wymuszam na twarz delikatny uśmiech.
-Nie
ma się o co martwić. Dziękuję bardzo za przenocowanie. Jestem
bardzo wdzięczna. Naprawdę. Następnym razem, obiecuję…- patrzę
na Olivera.- Nie zapomnę już kluczy. To się już nie powtórzy. Do
widzenia!
Biorę
szybko łuk i kołczan. Zamykam drzwi i z walącym sercem idę powoli
przez trawnik. Daję sobie dłoń na sercu. Próbuję uspokoić się.
Przestań. On tylko chroni swoją rodzinę. To zrozumiałe. To na
pewno zrozumiałe. Naturalne. Wycieram mokre oczy.
-Co?!-
odwracam się zaciekawiona. Ten głos dochodził z ich domu.
Zatrzymuję się. Nagle słyszę głośnie trzaskanie drzwiami. Louis
zatrzymuję się na werandzie i patrzy na mnie. Potem biegnie do
mnie. Przytula mnie mocno. Nie wiem co mam zrobić, więc tylko
odwzajemniam to.
-Louis?-
mówię. Przytula mnie mocniej. Dobra to jest przyjemne, ale co za
dużo to nie zdrowo. Odpycham go i patrzę na niego.- Czego chcesz?
-Nie
martw się o tatę.- odwracam wzrok. Gdy to widzi znów podchodzi do
mnie i podnosi mój podbródek.- On już taki jest. Przepraszam.
-Nie
masz za co głupku.- przewracam oczami. Odwracam się i idę do
swojego domu. Jestem już na trawniku.
-Czyli
wszystko dobrze lisek? Nie jesteś na mnie zła?- patrzę na niego.
Jest na swojej części i patrzy na mnie przez płot. Tak ja kiedyś.
Pochyla głowę i uśmiecha się ciepło. Odwzajemniam to. Wzdycham
teatralnie i przewracam rozbawiona oczami.
-Tak,
w porządku. I nie Louis- podkreślam jego imię- Poza
tym nie nazywaj mnie liskiem!
Uśmiecha
się. Zadowolona wchodzę do domu. Czyżby taka rozmowa miała być
już naszą tradycją?
***
-Co
ty tutaj robisz!?- krzyczę kiedy widzę Marka siedzącego w mojej
ławce. Po piątej lekcji przyszłam do klasy gdzie mam mieć fizykę
a tu pojawia się on! Co w ogóle robi w tej szkole? I do tego w
mojej klasie?- I zjeżdżaj z mojej ławki!
Warczę.
Odchyla głowę do tyłu i śmieje się. Czemu wilkołaki są takie
irytujące? Powtarzam raz jeszcze, żeby sobie poszedł a on patrzy
na mnie. Z wyzwaniem. Wściekła idę za niego. Próbuję go ruszyć,
ale jest jak skała. Ciągnę, popycham… Nic!
-Nie
dasz rady, złotko…- odwracam głowę tak szybko, że moje
rozpuszczone włosy poleciały mi na twarz. Wyplułam je z buzi.
Patrzy na mnie z wyższością. Przecież to ja zawsze tak robię.
Głupi wilk… „Spróbuj jeszcze raz.” Pomożesz? „Oczywiście.”
Uśmiecham się szatańsko i jeszcze raz próbuję. Tym razem upada
ciężko na ziemie. Odstawiam krzesło i siadam na nim jak królowa.
Daję nogi na biurko i zaplatam palce na szyi. Patrzy na mnie a ja
widzę zaskoczenie na jego twarzy. Wygrałam. Zamykam oczy.
-A
tu co się stało?- otwieram nagle oczy i w tym samym czasie podnoszę
głowę. Uderzam o coś twardego. Ściągam nogi z blatu i
rozmasowuję obolałą twarz. Louis robi to samo. Zerkamy na siebie w
tym samym czasie i wybuchamy nagle niekontrolowanym śmiechem.
-Przepraszam.-
mówię. Podnosi brew i patrzy na mnie zaciekawiony.- Możesz mi
wytłumaczyć co on tu robi?
Mark
w tym czasie wstaję i obrzuca nas dziwnym spojrzeniem. Potem się
uśmiecha i wzrusza powoli ramionami.
-Zaciekawiłaś
mnie Scarlet- odpowiada. Opiera się o ławkę. Jego czarne oczy
rozbłysły-Chcę cię bliżej poznać.
-Ach
tak?- mówię z powątpiewaniem. Kolejny wilkołak to nic dobrego. Na
pewno. Kręcę rozbawiona, tą propozycją głową. Patrzę na
Louisa. Uśmiecha się lekko. Jego oczy rozbłysły na moment. Czy on
naprawdę mnie kocha? Przecież nie mogę z nim być. Czuję jak się
rumienie. O czym ja myślę? To niedorzeczne! Nagle on pochmurnieje i
patrzy na jakiś punkt nade mną.
-Scarlet?-
odwracam się zaciekawiona. Za mną stoi James. Podrywam się i
rzucam mu się na szyję.
-James!-
uśmiecham się do niego. Jednak on wydaję się w ogóle mnie nie
zauważać. Posyła mi krótki uśmiech i zatrzymuję wzrok na
Louisie i Marku.
-Ilekroć
cię widzę, to coraz więcej masz chłopaków wokół siebie.- mówi
i patrzy na mnie krzywo. Staję przed nim. Moje niedowierzanie sięga
zenitu.
-Przestań.-
mówię ostro.- To tylko przyjaciele…
Ktoś
prycha. Louis krzyżuję ręce i patrzy przez okno. No nie. Chcę go
pocieszyć. Wyciągam rękę i wtedy widzę naganę we wzroku Jamesa.
Chowam ją szybko, ale wtedy widzę znów ból w oczach Louisa.
Patrzę na Marka by mi pomógł, ale on wzrusza ramionami i uśmiecha
się. Nie dam rady sama z tym. Potrzebuję Alice… „Pokaz im”
Zamykam oczu. Potem je otwieram i podnoszę podbródek.
-Natychmiast
macie przestać!- mówię opanowanym, zimnym tonem. Patrzą na
siebie. James nie ukrywa niechęci. Louis natomiast zaciska mocno
dłoń. Tak mocno, że powoli zaczyna z niej cieknąć krew.
Przyglądam się jej dokładniej i widzę pazury.
-Co
do jasnej…- zaczyna James, ale milknie kiedy całuję go w usta.
Nie mógł zobaczyć jego pazurów. Zadawałby pytania a doskonale
wiem, że on nigdy się nie podaję. Do tego, to kwestia czasu kiedy
oczy Louisa, zaczęłyby się mienić czerwienią lub złotem. James
zamyka oczy. Słyszę jak Mark coś szepcze do Louisa. On zaś coś
mruczy w odpowiedzi. Zerkam na niego kątem oka. Czuję jakbym ktoś
uderzył mnie w policzek. Nigdy nie widziałam takiego bólu w
niczyich oczach. Nie chciałam go skrzywdzić! Musiałam… Jedna łza
spływa mi po policzku.
-Wszystko
w porządku?- James głaszczę mnie po policzku. Patrzę na niego
wściekła.
-Nic
do jasnej ciasnej nie jest w porządku!- krzyczę. Chwytam torbę i
idę wściekła do drzwi. Omijam zaskoczonego nauczyciela.
-Panno
Lee?! Natychmiast proszę wrócić na miejsce.- Pierwszy raz
kompletnie ignoruję nauczyciela.
-Scarlet!-
James mnie woła. Odwracam się na progu drzwi. Cała klasa nas
obserwuję. Jak długo? Mam to gdzieś. Wysyłam im wszystkim
wściekłe spojrzenie.
-Wypchajcie
się.- wychodzę a jeszcze w korytarzu krzyczę- Nienawidzę
facetów!!!
***
-Wezwaliśmy
panią bo martwimy się o pańską córkę.- zaczyna się. Ludzie nie
było mnie tylko na jednej lekcji! To nic wielkiego. Nauczyciel stoi
przede mną. Jeśli się nie mylę uczy fizyki. Za nim siedzi
dyrektorka i bacznie mi się przygląda. Krzyżuję ręce i kątem
oka obserwuję mamę. Jest spokojna. Za spokojna.
-Dlaczego?-
zadaje to pytanie. Jęczę w duchu. Zaraz nauczyciel powie jaka to
jestem okropna. Urwałam się z lekcji i na pewno coś brałam.
-Pańska
córka zignorowała mnie i tak o wyszła z klasy.- zaczął
nauczyciel, którego prawie potrąciłam kiedy wychodziłam szybko z
klasy. -Do tego obraziła swoich kolegów z klasy! To jest
niedorzeczne.
-Czy
to prawda?- mama odwraca się do mnie. Zerkam na nią i przytakuję
głową.
-Dlaczego?-
jedyną osobą, której zawsze mówię prawdę i nie potrafię
okłamać jest właśnie mama. W oczach płoną niebezpieczne ogniki.
Nie jest wściekła. Jest furią.- Słucham?
-Pani
Lee. Jeśli pozwoli pani ja chciałbym tu zadawać pytania…-
zaczyna nauczyciel, ale szybko milknie kiedy mama przenosi swoją
złość na jego.
-Dziękuję-
mama przerywa lodowatym tonem. Nawet on wie, że nie warto zadzierać
z moją mamą. Biorę głęboki wdech i patrzę na swoje dłonie.
-Po
prostu nie wytrzymałam.- mruczę.
-Czego?-
wzdrygam się pod tym tonem.
-Chłopców…
Tego, że wszystko muszę robić sama.- nie wiem kiedy tama zostaję
przerwana, ale dalsze słowa płyną już gładko.- Do tego Alice się
nie odzywa. Raz odebrała, ale się pokłóciłyśmy i naprawdę tego
żałuję. Próbowałam na tej lekcji, na której mnie nie było do
niej zadzwonić, ale nic. Do tego nie rozumiem dlaczego chłopacy na
wszystko się obrażają.- nauczyciel chce mi przerwać, ale
dyrektorka z uśmiechem pokazuję, bym mówiła dalej.- Uśmiechnę
się do jednego i już problem… Przepraszam nie powinnam była
uciekać z lekcji.
Zapada
cisza. Wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. Po chwili dyrektorka
prosi mnie o wyjście. Siadam przed gabinetem i oddycham z ulgą.
Teraz tylko czekać na najgorsze. Po kilku minutach mama wychodzi z
pokoju. Patrzy na mnie i siada obok mnie.
-Przepraszam,
ja naprawdę już nie daję rady… Bez…
-Wiem
kochanie.- głaszczę mnie po policzku. Po chwili szepce- Nie
sądziłam, że aż tak zareagujesz kiedy ona zniknie.
-Ja
też mamo. Ja też…- przytula mnie. Trwa to tylko chwilę.
-A
jeśli chodzi o uciekanie z lekcji… Jak to się powtórzy to
szlaban, tak? Masz szczęście, że nie uciekłaś poza teren. Wtedy
moja droga…
-To
idziesz na herbatkę z Angeliną, tak?- mówię szybko i za wysoko.
Mierzy mnie srogim spojrzeniem a potem uśmiecha się ciepło.
-Wiesz,
że cię kocham?- pyta.
-Wiem.
Ja ciebie też.- uśmiecham się.
Podnosi
się i już idzie korytarzem kiedy nagle się zatrzymuję.
-Acha.
Masz szczęście, że Angelina jest tak miła i przenocowała cię u
siebie. Nie wiem co bym bez niej zrobiła.
-Taaak.
Ja to mam szczęście.- mruczę i macham z okna aż nie odjedzie.
Wypuszczam powietrze i idę do klasy gdzie mam następną lekcje.
Muszę być bardziej optymistyczna. Nie zepsuję sobie przecież dnia
przez nich. Pukam i otwieram drzwi. Cisza. Uśmiecham
się. Nigdy nie zawodzą pod tym kątem.
-Przepraszam
za spóźnienie byłam u dyrektorki.- mówię z uśmiechem.
Nauczycielka zaskoczona moim entuzjazmem podnosi brwi i nie wie co
powiedzieć.
-Żaden
problem usiądź- przytakuję i siadam w ławce obok jakieś
dziewczyny. Od razu odsuwa się ode mnie i kuli. Przegryzam wargę,
ale tylko przez chwilę.
-Hej…-
szepcę do niej. Ona podskakuję a potem rumieni się, kiedy widzi,
że to zauważyłam.- Co robicie?
-Matematyka.
Rozdział 30.- mówi szybko i odwraca wzrok.
-Dziękuję-
patrzy na mnie przez chwile a potem kieruję swój wzrok na tablice.
Kiedy naprawdę nudna i trudna godzina lekcyjna się kończy
nareszcie mogę wrócić do domu! Prawie we podskokach wychodzę ze
szkoły. Uśmiecham się i biorę głęboki wdech. Koniec tych
katuszy! Jak na dzisiaj. Idę przez parking.
-Scarlet!!!-
odwracam się. Jakiś pierwszoklasista macha do mnie. Gestem pokazuję
bym do niego podeszła. Robię to.
-O
co chodzi?- musiał do mnie długo biec. Ma czerwone policzki i
oddycha szybko.
-Bo…
Motor… No i ten… Tam na boisku… Nie wiemy co robić… Pomóż!-
niczego nie zrozumiałam z jego wypowiedzi. Daję mu dłonie na
ramionach i potrząsam delikatnie by skupił się na mnie.
-O
co chodzi? Jaki motor?- mówię ostro. Patrzy na mnie i bierze
głęboki wdech.
-Motor
Louisa. James coś zrobił motorowi Louisa.
Krew
odpływa mi z twarzy. Czy James zwariował? Przecież Louis go
zabiję… Nie no przecież skąd on to może wiedzieć!
-Czemu
ja?- pytam się.
-Bo
James to twój chłopak! Poza tym Louis cię słucha i ty jako jedyna
się go nie boisz…
Moja
reputacja robi się coraz lepsza. Biegnę w stronę boiska.
Zatrzymuję się przed dużą grupą ludzi. Wszyscy coś krzyczą.
Niektórzy gwiżdżą. Przepycham się obok nich. Jest to bardzo
trudne. Wszyscy chcą jak najlepiej widzieć. Co za głupota! Idioci
mnie otaczają. Po chwili ktoś mnie popycha i upadam na ziemi. Ktoś
przygniata mi dłoń. Krzyczę. Patrzą na mnie i zamierają.
-Przepraszam
nie chciałem…- zaczyna ktoś, ale jestem tylko skupiona na Jamesie
i Lousie.
Nareszcie
dochodzę do środka i patrzę na rozgrywające się tam
przedstawienie. James uśmiecha się z wyższością. Ma minkę
niewiniątka. Louis jest spokojny. Jak długo tak wytrzyma? Wątpię
by długo. Chociaż musi dać radę.
-Przyznasz
się ty wstrętny szczurze- mówi groźnym tonem blondyn- Że robiłeś
coś przy moim motorze?
Brunet
patrzy znudzony i sprawia wrażenie, że w ogóle nie przejmuję się,
że Louis spokojnie mógłby go, w najlepszym wypadku zabić!
-Nie
wiem o co ci chodzi facet. Nic nie zrobiłem…
Kłamie.
Naprawdę kłamie. Znam już ten ton. Czuję jak coś pęka w środku
mnie. Jak mógł coś takiego zrobić. Czuję złość na niego.
Louis przecież nic mu takiego nie zrobił, żeby od razu psuć mu
jego własność. Nie sądziłam, że może zachować się tak
dziecinnie.
-Nieźle
co?- Nagle nie wiadomo skąd obok mnie pojawia się Mark. Bacznie im
się przygląda.
-On
kłamie. James kłamie.- szepcę. Zerka na mnie i uśmiecha się
półgębkiem.
-Co
z tym zrobisz?
-Pokażę
mu.- odpowiadam i ruszam do nich.
-Słuchaj-
Louis podchodzi do Jamesa- Nie chcę z tobą walczyć. Przyznaj się
i będzie po sprawie…
-Boisz
się?- nie wierzę jak James może być tak głupi. Przecież on w
porównaniu z Louisem to nic! Blondyn jednym ruchem doskakuję do
niego potem w jednej sekundzie zaciska dłoń na jego szyi. Oczy
Jamesa robią się ogromne. Chcę już krzyknąć kiedy nagle Louis
go puszcza. Wygląda jednak na takiego, który z miłą chęcią
skopał mu tyłek.
-Nie
chcę ci zrobić krzywdy. Jasne?- warczy. James rozmasowuję sobie
szyję i nagle mnie zauważa. Uśmiecha się szatańsko. Nie wiem
czemu, ale nie mogę się ruszyć. Co się dzieję?
-Czemu
tak się o mnie boisz?- James podchodzi do niego.- Czyżby bał się,
że jeśli coś mi zrobisz to ktoś może zareaguję?
Louis
prawie nie zauważalnie się poruszył. Proszę James nie drąż
dalej. Ciało rusz się! Nie mogę na to patrzeć!
-Czy
ten ktoś… - szepce niestrudzony- Ma na imię Scarlet?
Louis
cofa się a ja nareszcie mogę się ruszyć. Złość dodaję mi nową
siłę.
-James!-wrzeszczę.
Wszyscy cofają się. James i Louis podskakują. Podchodzę wściekła
do nich. James uśmiecha się i wyciąga do mnie rękę. Odtrącam
ją.
-Co
to wszystko znaczy?- warczę do niego. Tego się pewnie nie
spodziewał. Myślał, że mu pogratuluję?- Ogłuchłeś?
-Nie.
A tobie co? Okres dostałaś?- wszyscy zbiorowo jęknęli. Robię się
czerwona. Nikt jeszcze nie śmiał mnie tak upokorzyć. Louis
podchodzi do niego, gotowy na atak, ale daję mu rękę na klatce i
zatrzymuję. Teraz to już tylko moja i Jamesa sprawa. Blondyn jednak
nie wie o co mi chodzi. Patrzy na mnie swoimi niebieskimi oczami. Po
chwili jednak zrozumiał. Uśmiecha się a jego oczy rozbłysły.
Podnosi dłonie w geście kapitulacji i cofa się. Idzie w kierunku
swojego motoru. Zanim jeszcze tam dojdzie kładzie dłoń na ramieniu
Jamesa.
-Współczuję
ci stary- bierze swój motor i znika w tłumie.
Patrzy
za nim jak na wariata. Oj co ja bym zrobiła, żeby miał choćby
odrobinę intelektu Louisa.
-Dziwny
typ…- mruczy James i patrzy na mnie z uśmiechem.- Co nie?
-On
chociaż nigdy nie zapytałby swojej dziewczyny, przy tłumie, czy ma
okres!!!
Marszczy
brwi i krzyżuje ręce.
-No
i co z tego…
Co
z tego? Opuszczam ręce.
-TO
NIC WAŻNEGO, TAK!? Oczywiście, że to nic ważnego. Moje uczucia są
nieważne! Skoro tak to KONIEC!
Odwracam
się. Wracam do domu. Dochodzę do tłumu. Czemu nic nie mówi? Nie
reaguje? Przecież właśnie z nim zerwałam! Powinien chociaż
cokolwiek zrobić. Nagle coś do mnie dociera.
-Ty
mnie już od dawna nie chciałeś…- szepcę. Spuszcza wzrok.
Wszyscy powoli się wycofują. Jestem im za to wdzięczna. Podchodzę
znów do niego.
-Kiedy
chciałeś mi to powiedzieć?- mówię lodowatym tonem.
-Czekałem
aż sama… No wiesz…
-Wiem…-
Alice. Miała rację od początku. Ja natomiast byłam tak bardzo
głupia i nabrałam się. Dziwne, ale nie czuję, że zbiera mi się
na płacz. Nie wręcz przeciwnie. Czuję jak wszystkie emocje gdzieś
znikają. Jestem pusta w środku.
-Hej!
Jak się miewacie.- Mark podchodzi do nas. Obejmuję mnie ramieniem –
O Scarlet! Co ty tu robisz? Nie spodziewałem się ciebie tutaj.-
odwraca się ze mną a robię to co on. Jestem jak marionetka.- Papa
panie wszystko potrafię popsuć!
Odchodzimy.
Dokąd? Nie obchodzi mnie to szczerze. Słyszę jeszcze nawoływanie
Jamesa, ale wydaję mi się jakby był oddalony kilkadziesiąt
kilometrów ode mnie. Może nawet tak jest? Dochodzimy znów na
parking. Stajemy przed Louisem. Dotyka mojej twarzy dłonią. Czyżbym
płakała? Mówi coś, ale nie potrafię go zrozumieć. Nagle słyszę
głos, którego tak dawno nie słyszałam.
-Scarlet?-
odwracam się powoli. Chwilę zajmie zanim zrozumiem kto mnie
zawołał. Nie wierzę własnym oczom. Z trudem mówię.
-Alice?
~*~*~*~*~*
I
takim cudownym akcentem kończymy! Co sądzicie o rozdziale? Powiem
od razu, że to nie koniec Jamesa. Tak tylko informuję... Tak wiem
jestem okrutna! Taki rozdział na pocieszenie, wiecie po czym ;)