Dla
wszystkich którzy to
czytają.
Patrzę
na nią i nie mogę uwierzyć, że stoi przede mną. Uśmiecha się
nieśmiało i robi krok w moją stronę. Wtedy budzę się z transu i
biegnę do niej. Zaskoczona otwiera ramiona, ale ja nie chcę jej
przytulić. Zatrzymuję się centymetr od niej i mierzę ją
wściekłym spojrzeniem.
-Gdzie
ty się do jasnej ciasnej podziewałaś?- krzyczę do niej. Odsuwa
się jakby dostała w policzek. A co ja niby mam powiedzieć? Jak
zaraz nie odpowie to obiecuję, że zamorduję wszystkich tutaj
obecnych. Prostuje się i bierze głęboki oddech.
-Możemy
gdzie indziej porozmawiać?- pyta się a ja myślę, że zaraz
szlak mnie trafi.
-Proszę?
A czemu nie tu? Może mi się tu podoba! Może ja chcę tutaj
porozmawiać! Co ci się tutaj nie podoba? Tu jest…- urywam nagle
kiedy czuję jak ktoś mnie podnosi. Leżę teraz w ramionach Louisa.
Robię się czerwona. Język zaczyna się plątać.
-Gdzie
będzie idealnie na rozmowę?- blondyn zdaję się nie zwracać na
mnie uwagi. Pyta spokojnym tonem Alice a ona oddycha z ulgą. Jeszcze
raz to zrobi a nie wiem co jej zrobię.
-Mój
dom. Scarlet powinna…
-Tak
wiem- warczę i krzyżuję ręce co jest trudne kiedy ktoś ogranicza
twoją przestrzeń- I puść mnie ty nadpobudliwy głupku!
Podnosi
swoją jasną brew i uśmiecha się do mnie.
-Pod
warunkiem, że nie zabijesz swojej przyjaciółki.
-Niczego
nie obiecuję- mruczę pod nosem. Kręci rozbawiony głową i
delikatnie mnie opuszcza. Jego dłoń zatrzymuję się na mojej tali.
Patrzę na niego a on szybko się odsuwa. Przewracam oczami i zwracam
się do Alice.
-Czyli
twój dom, tak?- kiwa głową.- Rozumiem.- odwracam się w kierunku
Louisa.- Podwieziesz mnie?
-Przecież
ma zniszczony motor, kochana.- Już całkowicie zapomniałam o Marku.
Dociera do mnie sens jego słów. Przecież jego motor jest
zniszczony przez Jamesa…Znowu czuje to paskudne uczucie. Jakby ktoś
dał mi na plecy worek głazów. On zerwał ze mną. Chwila. To ja z
nim zerwałam! To ja nie powinnam tego żałować. Dokładnie! Patrzę
na Louisa a on unika mojego wzroku. Nie muszę być Sherlockiem by
wiedzieć, że coś tu nie gra.
-Louis?-
podnosi na mnie wzrok.- Czy motor jest zniszczony?
Drapie
się po szyi i uśmiecha się krzywo. No nie wierzę…
-Zrozum
Scarlet- cofa się kiedy idę w jego kierunku.- Wiedziałem, że
James to zimny typ. Gdybym nie ja to nadal byłabyś z nim. Chyba
dobrze zrobiłem…
-Zrobiłeś
to tylko bo jesteś we mnie zakochany?!- warczę. Po chwili jednak
żałuję tego co powiedziałam. Patrzę na niego a on pochmurnieje.
Nie spuszcza ze mnie wzroku. Zamykam oczy by tego wszystkiego nie
widzieć. Mam już dosyć. Jestem zwykłą dziewczyną. Chyba. I tak
to zdecydowanie za dużo jak dla mnie. Idę do jego motoru. Co z
tego, że to nie moja własność. Ma mnie tam zawieść i kropka.
Zakładam jego kask i czekam. Słyszę jak wzdycha i chwilę później
siada przede mną.
-Gdzie?-
pyta się. Nie uchodzi mojej uwadze, że mówi to jak najzimniejszym
tonem.
-Breakstreet
24- odpowiadam. Ostatni raz zerkam na Alice. Ciekawe co takiego mi
opowie…
***
-Co
więc jest tak ważne, że łaskawie się do mnie pofatygowałaś?
Alice
chodzi po pokoju i zbiera myśli, kiedy ja rozsiadłam się wygodnie
na kanapie. Obserwuję ją rozbawionym wzrokiem. Zaraz się przekonam
co było tak ważne, że mnie opuściła. Zatrzymuje się nagle i
patrzy na mnie poważnym wzrokiem.
-Ile
wiesz o wilkołakach?- otwieram szeroko oczy. Skąd ona o tym wie? A
jeśli ona też jest…
-Chyba
nie jesteś wilkołakiem, co?- pytam się. Szczerzę boję się
odpowiedzi. Otwiera buzię ze zdziwienia.
-Zwariowałaś?!-
krzyczy na co się uśmiecham- Nie! Pytam się bo nie wiem jak
zareagujesz na dalszy ciąg zdania.
Zastanawiam
się chwile nad odpowiedzią.
-W
tej chwili mam ochotę ich wszystkich powybijać.- odpowiadam zgodnie
z prawdą. Uśmiecha się krzywo a ja to odwzajemniam. Powoli
przypominam sobie jak bardzo za nią tęskniłam.
-Więc
co powiesz na to, że moja rodzina zajmuję się właśnie tym…
-Czym?-
pytam bo nie zrozumiałam.
-No
zabijaniem wilkołaków.- szepce. Robi mi się nagle zimno. To nie
możliwe. Nigdy nie posądzałam Alice o coś takiego. Zawsze ja
musiałam ją ratować, pomagać a ona mi mówi, że spokojnie zabija
wilkołaki?
-A
czy Louisa…- nie wiem jak zadać to pytanie. Robię nieokreślony
ruch ręką. Alice śmieję się i kręci głową.
-Nie.
My zabijamy tylko fenrirów. Możesz być spokojna…
-Fenrirowie?-
ta nazwa brzmi znajomo. Tylko gdzie ja ją słyszałam? „Dostała
się w łapy fenrirów” „Tak nazywamy złych wilkołaków.”
Głos Louisa boleśnie rozbrzmiewa mi w głowie- To ci źli?
Kiwa
głową. Uśmiecham się. Jednak moja pamięć nie jest aż tak
beznadziejna. Patrzę na swoje dłonie. Nastaję niezręczna cisza.
Chociaż nie powinna. Otwieram usta by coś powiedzieć kiedy nagle
Alice podbiega i przytula mocno. Płyną jej łzy. Po chwili też nie
wytrzymuję i razem płaczemy na kanapie.
-Czemu
mnie zostawiłaś w takim momencie!?- krzyczę i próbuję zapanować
nad głosem. Jestem zła za takie okazanie uczuć. Zresztą nie
pierwszy raz!
-Nie
mogłam. Nie wiem kim możesz być, ale rodzice powiedzieli, że nie
mogę się z tobą przyjaźnić!- też jest wściekła. Tylko nie
wiem na kogo. Ona też nie wie kim jestem? Wzdycham i opieram głowę
o jej ramię. Później się tym zajmę.
-Tęskniłam…-
szepcę na co ona odpowiada cicho.
-Ja
też. Ja też…
-Chwila!-
podnoszę się z kanapy. Zapominam o łzach.- Dlaczego rodzice nie
pozwolili ci się ze mną spotkać?
-Mówiłam.
Nie wiedzą kim jesteś. Wiesz jak to rodzice. "To dla twojego
dobra"… Ale kiedy widzieli jaka jestem przygnębiona…
-Czyli
nie byłaś na obozie?- nie wiem skąd to pytanie. Wychodzi jakby z
mojego wnętrza. Patrzy na mnie ze strachem w oczach. Potem opuszcza
głowę i ramiona.
-Dokładnie.-
zaskakuję mnie.
-Chciałam
się jeszcze z tobą spotkać ostatni raz w kawiarence. Pamiętasz?-
Przytakuję głową.- Ale nie mogłaś.
Ostatnie
zdanie mówi z wielkim smutkiem. Czyli to też moja wina. Powinnam
się teraz zezłościć, że mnie znów okłamała,
ale jestem już zmęczona. Louis, James teraz jeszcze Alice… Nie.
To nikogo wina. To zwykły zbieg okoliczności. Przeczesuje swoje
potargane już włosy i wyciągam rękę.
-Nie
ważne co się stało.- patrzy na mnie a ja uśmiecham się.-
Jesteśmy przyjaciółkami. Nie ważne co się głupiego stanie. A
teraz… Muszę ci coś opowiedzieć…
***
-Alice!
Kod F!- krzyk Emmy- mamy Alice, dobiega z dołu. Wstaję i patrzę
jak Alice uwija się pakując coś do plecaka. Właśnie opowiadałam
jak zerwałam z Jamesem.
-Co
się dzieję?- pytam się zaniepokojona. Alice zerka na mnie przy
okazji wioząc włosy.
-Ach
zapomniałam, że ty nie znasz kodów. Fenrirowie atakują.-
odpowiada spokojnie a ja myślę, że zaraz dostanę ataku serca.
-Proszę?!
Czemu mówisz to tak spokojnie? Gdzie są i gdzie musimy iść?-
pytam i również wiąże włosy gumką, którą mam na nadgarstku.
Alice zatrzymuję się w sekundę i patrzy na mnie. W jej ciemnych
oczach widać przerażenie.
-Oszalałaś?-
krzyczy i podchodzi do mnie. Daję mi dłonie na ramionach i
potrząsa.- Nie pójdziesz. Zginiesz. Nie pozwolę na to…
-Jeśli pozwolisz- strzepuję
jej dłonie- Walczyłam już wilkołakami i dam sobie radę…
-Nie
masz doświadczenia!- widzę jak chcę bym zrezygnowała, ale nie
potrafię. Oni atakują ludzi w moim miasteczku. Musi spotkać ich
kara. Zerkam na nią i uśmiecham się krzywo.
-A
czy kiedykolwiek potrzebowałam planu albo doświadczenia?- wzruszam
ramionami i wychodzę z jej pokoju. Ubieram buty. Alice mierzy mnie
wściekłym spojrzeniem.
-Alice…-
jej mama zatrzymuje się i mierzy mnie wzrokiem. I wiecie co?
Zaczynam się nawet do tego przyzwyczajać! I kiedy myślę, że coś
powie po prostu mnie omija i wychodzi.
-Idziecie
czy nie?- warczy. Wymieniam spojrzenia z Alice.
-Proszę.-
szepce. Chciałabym zrezygnować, ale czuje jak adrenalina robi już
swoje. Teraz nie już nie odejdę. Wchodzę szybko do samochodu.
-Mamo
powiedź jej, że nie może!- dziewczyna łapie się ostatniej deski
ratunku. Emma patrzy tylko do tyłu na mnie. Uśmiecha i wzrusza
ramionami.
-Skoro
chcę się pożegnać z swoim życiem to co ja mogę?
Uśmiecham
się i zapinam pasy. Alice robi to samo. Siada głębiej i robi
naburmuszoną minę. Zabawne. Wyglądam za okno. Ten park jest kilka
kroków od mojego domu. Z zimnym dreszczem uświadamiam sobie, że to
dokładnie ten sam gdzie spotkałam Marka…
-Alice?-
zerka na mnie- Znasz może Marka?
-Kogo?-
moja nadzieja opada. Jednak kontynuuję.
-Tego
chłopaka obok Louisa. Dzisiaj go spotkałaś…
-Chodzi
ci o tego wilkołaka?- kiwam głową.- Zdziwił mnie.
-Czemu?-
podnoszę brew.
-Bo
on jest lub był jednym z fenrirów.
-Proszę?-
krzyczę. Dlatego mnie zaatakował. Ale czemu teraz nic mi nie
zrobił. Może coś planuję. Czemu po prostu od razu mnie nie zabił?
W szkole mógł. O co tu chodzi? „Spokojnie… Nic ci nie
zrobi…” Skąd ta pewność? „Jest ci dłużny.
Nie może ci nic zrobić”
-Wszystko
w porządku?- Alice daje mi rękę na ramieniu. Patrzę na nią i
jeszcze nigdy nie miałam tak wielkiej chęci mordu. Kim są ci
fenrirowie i czego ode mnie chcą? Co ja im takiego zrobiłam!
Obiecuję, że ich zabiję. Zanim oni zabiją mnie. Ciepło rozpływa
się po całym moim ciele. Czuję siłę. Zamykam oczy i rozkoszuję
się tym.
Nagle
samochód się zatrzymuję i uderzam o siedzenie. Otwieram oczy.
Rozcieram czoło, które teraz zaczyna boleć. To uczucie przeminęło
równie szybko jak się pojawiło.
-Co
się dzieje?- w chwili gdy podniosłam wzrok zrozumiałam. Atakowano
nas. Kilka wilków uderzało wciąż w nas samochód. Alice wyciąga
miecz. Patrzę na nią zaskoczona. Gdzie ona go schowała się pytam?
Patrzę przez okno by zorientować się gdzie się znajdujemy. Robi
mi się zimno. Dwa domy dalej jest mój dom.
-Czy
ludzie tego nie widzą?- pytam się. Przecież to niemożliwe, żeby
po prostu obok tego przejść.
-Ach
nie. Przecież to normalne.- przyjaciółka odpowiada spokojnie. Czy
to przypadek, że są tak blisko mnie? Co jeśli tylko na mnie
czekali? Co jeśli… Wjechałam w sam środek ich pułapki…
-Muszę
się dostać do mojego domu.- szepce jej do ucha.
-Zwariowałaś?
Ty naprawdę chcesz się zabić?
-Nie
rozumiesz tu chodzi o mnie!- wrzeszczę. Zapada cisza. Widzę jak jej
rodzice odwracają się do mnie.
-Co
masz na myśli?- mówi cicho Alice. Kręcę powoli głową.
-Nie
ważne! Mamy ważniejsze sprawy. Nie uważacie?
I
wiem, że to co teraz robię jest głupie nie obchodzi mnie to.
Otwieram drzwi i wybiegam na zewnątrz. Zamykam z trzaskiem je i
robię unik. Biegnę szybko do domu. Zerkam tylko na chwilę do tyłu.
Wszystkie wilki biegną w moją stronę. Jeśli wbiegnę do domu…
Zabiją moją rodzinę poza tym pokażę miejsce zamieszkania.
Zatrzymuję się i zawracam w sekundę. Wilki na chwilę straciły
rezon. Gdzie biec? Patrzę na samochód. Alice i jej rodzice są już
gotowi. Przyjaciółka daję mi znak bym do nich biegła. Robię to.
Gdy do niej dobiegam wyciąga miecz i celuje w jakiegoś wilka. Jest
niesamowita. Jakby urodziła się z mieczem. Ja natomiast próbuję
jakoś omijać wszystkie ostre zęby, które chcą się zatopić w
moim ciele. Nagle coś białego przelatuję obok mnie i gryzie
szyję wilka, który był zaledwie centymetr o de mnie a ja go nie
zauważyłam.
-Louis...-
szepcę. Atakuje resztę. Próbuję mu pomóc rozpraszając je lub
uderzając mocno podeszwą. Gdy już pokonaliśmy wszystkie, które
chciały mnie zabić Louis patrzy na mnie. Warczy. Ignoruję to i
podchodzę do niego. Kucam przed nim.
-W
domu mam łuk. I nie mogę się do niego dostać.- Louis przechyla
głowę.- Mógłbyś mi go przynieść?
Kręci
szybko głową. O co mu chodzi? Podnoszę brew na co on wskazuję
resztę.
-Nie
chcesz ich zostawić?- pytam się. Prycha- To słodkie, ale ja...
Nagle
skaczę na mnie powalając mnie. Patrzę na niego wściekła. Co mu
odbiło? Chcę już na niego krzyknąć gdy widzę jego oczy. Pełne
bólu. On się martwi o mnie. Przegryzam wargę. Czemu on musi być
taki kłopotliwy? Wszystko mi utrudnia. Odpycham go delikatnie.
-Louis
błagam cię zrób to. Bez tego jestem bezbronna. Błagam cię!
Ostatnie
słowa mówię z bardzo dużym naciskiem. Patrzy na mnie. Widzę jak
kłóci się ze sobą.
-Proszę...-
szepcę. Patrzy na mnie. Potem warczy i biegnie z zawrotną
prędkością w stronę mojego domu. Uśmiecham się. Wstaję i
rozglądam. Wszystkie wilki są już zabite. Podchodzę do Alice.
-I
jak? Żyję.- mówię i uśmiecham się. Przewraca oczami, ale nie
potrafi ukryć uśmiechu.
-Do
czasu.
-Yhmn...-
mruczę. Patrzę w kierunku mojego domu. Louis wybiegał już z
podwórka. Jest bardzo szybki. W pysku ma mój czarny łuk i kołczan.
Ruszam w jego kierunku, ale Alice mnie zatrzymuję.
-Co?!-
warczę do niej.
-Cii...-
ucisza mnie a potem wskazuje na rodziców. Jej mama wyciąga pistolet
i mierzy w Louisa. Patrzę na nich i myślę, że zaraz zemdleję.
Oni chcą go zabić. Chcę do nich pobiec, ale Alice mocno trzyma.
-Puść
mnie!- krzyczę- Zabiją Louisa!!!
Alice
nagle odżywa i mnie puszcza a biegnę do niego. Louis zatrzymuję
się. Staję w pozycji obronnej. Patrzy na nich ze spokojem. Nie, nie
mogą! Przyspieszam.
-Nie!-
wrzeszczę i staję między nimi. Patrzę wściekła na nich.- Co wy
do jasnej ciasnej wyprawiacie?!
-Odsuń
się. Nie mamy pewności czy to nie jest jeden z fenrirów...
-Zwariowaliście?!
To jest dobry wilk. To jest Louis!
-Jesteś
pewna?- ojciec Alice patrzy na mnie podejrzliwie.
-Oczywiście!-
wrzeszczę. Podaję mi łuk. Bezgłośnie mu dziękuję. Kiwa głową.
Uśmiecham się. Emma wzdycha i chowa pistolet. Rozgląda się.
-No
dobra. Na dzisiaj koniec. Więcej ich tu nie ma. Trzeba coś zrobić
z tymi ciałami... Zanim...
-Są.-
odpowiadam automatycznie. Nie wiem skąd to wiem, ale mam wrażenie,
że te wilki miały mnie tylko wypłoszyć. Prawdziwe zło czeka w
parku.- Wszyscy tylko czekają w lesie.
Wiem,
że mi nie wierzy. Sama sobie nie wierzę. Kucam i chwytam łuk. Od
razu czuję się pewniej. Prostuje się i patrzę z wyzwaniem
na Emme.
-Skoro
tak uważasz to idziemy tam…- mówi mama Alice, ale kręcę głową.
-Nie.
Na pewno jest ich o wiele więcej niż tutaj. Nie wiem czy dacie
radę…
-Spokojnie.-
odpowiada i uśmiecha się.- Dawno wezwaliśmy posiłki.
Odwraca
się i rusza w kierunku lasu. Jej mąż i Alice również idą za
nią. Przyjaciółka posyła mi jeszcze zaniepokojony wzrok.
Uśmiecham się. Robię krok na przód, kiedy jakaś dłoń mnie
zatrzymuję.
-Zostań…-odwracam
się i staję przed Louisem. Ma na sobie białe futro. A dokładniej
koszulkę z futra i spodenki. Czy mu nie jest w tym gorąco?
-Przestańcie
się o mnie martwić w końcu.- mówię już trochę zdenerwowana.
Marszczy
brwi. Czy tak trudno jest mi zaufać? Kręcę rozbawiona głową.
Jestem nieobliczalna. Wiem to doskonale.
-Nie
mogę. Błagam cię…- przeciąga ostatnie dwa słowa. Nie wiem
czemu tak bardzo chcę tam iść. Po prostu coś mnie tam pociąga.
Chęć walki. Znowu czuję tą siłę. Przewracam oczami.
-Zaufaj
mi.- mówię cicho. Obnaża kły. Zdenerwował się? Uśmiecham się
chytrze. Lubię denerwować ludzi. Odsuwam się powoli od niego. Jego
oczy rozbłysły.-Po prostu chodź ze mną…
-Jesteś
skończoną idiotką…- mruczy i zamienia się w wilka. Śmieję się
i zawieszam kołczan na plecy.
-Mówisz
jakby to była jakaś nowość.- mruczę.
Biegnę
za nim. Z oddali słyszę już krzyki. Nakładam strzałę na
cięciwę. Tak dla pewności. Dobiegamy na polanę. Przede mną toczy
się już walka. Nie wiem, nawet kto jest kim. Za szybko się
poruszają. Biegnę i unikam wilka. Strzelam do niego. Skomle i upada
na ziemię. Kieruję się do Alice by jej pomóc kiedy nagle ktoś
zastępuje mi drogę. Czarna postać uśmiecha się do mnie.
Wszystkie jego zęby są ostre. Jego czerwone oczy przyglądają mi
się bacznie. Podchodzi do mnie powoli. Wszystko mi mówi „Uciekaj.”
Cofam się i chcę uciec kiedy wielka dłoń zaciska mi się na szyi.
Jakim cudem tak szybko się porusza?
-No,
no. Nie sądziłem, że będziesz aż tak piękna… Aż szkoda
będzie cię zabić.
Uderza
mną o ziemie. Brakuję mi tchu. Czuję jakby moje płuca oderwały
się. W głowie mi się kręci. Podnosi mnie znów i rzuca. Upadam
ciężko na ziemię. Wycieram krew cieknącą mi z policzka i
wypluwam ją z buzi. O co mu chodzi? Podnoszę wzrok. Podchodzi do
mnie i kuca. Podnosi brutalnie mój podbródek. Zagryzam wargi by nie
krzyknąć z bólu. Na pewno mi coś złamał. Jestem tego pewna.
-Kim
jesteś- mówię chociaż brzmi to jak skomlenie. Uśmiecha się.
-Och,
gdzież moje maniery, nieprawdaż? Zwą mnie Lykaon.
-Kto?-
mówię zanim ugryzę się w język. Głaszczę mnie po policzku.
Jego oczy rozbłysły co wygląda przerażająco. Zbyt przypominają
wtedy krew…
-Tyle
mocy… A tak źle wykorzystana.- nie rozumiem żadnego słowa, które
padło z jego ust. Nagle wyciąga rękę i uśmiecha się
zachęcająco.- Przyłącz się do mnie.
-Co?!-
próbuję się odsunąć, ale Lykaon zaciska swoje dłonie na moich,
przez co nie mogę się ruszyć.
-Jesteś
niezwykle silna… Idealna dla mojego stada…
-Które
wszystkich zabija- dodaję, ale nie zwraca na mnie uwagi. Ciągnie
dalej.
-Z
moją pomocą pokaże jak odpowiednią ją używać. Powiem…
-Nawet
nie wiem kim jestem, więc jakim cudem ty to możesz wiedzieć?-
warczę. Mam już go dosyć. On jest zły. Zabija. Nigdy nie mogłabym
do niego dołączyć. Podnosi brwi.
-Ty
nawet nie wiesz kim jesteś?- śmieje się. Brzmi to okropnie.- No
jasne. Louis nigdy nie był zbytnio kumaty…
-Znasz
Louisa?!- krzyczę. Zerka na mnie a ja wiem, że popełniłam błąd.
Po co się do tego przyznawałam. On teraz może go znaleźć i
zabić!
-Tak
znam go. Długa historia. Ale mogę ci powiedzieć kim jesteś. Jeśli
ze mną pójdziesz.
Wiem
brzmi to strasznie podejrzanie, ale kiedy nareszcie dowiem się kim
jestem to moje problemy znikną. Kto wie, może naprawdę mi pomoże…
-Skąd
mam wiedzieć, że mnie nie okłamiesz?- pytam ostrożnie. Uśmiecha
się.
-Ja
nie kłamię…
Nagle
naszą rozmowę przerywa głośny, dudniący krzyk.
-Zostaw
ją albo cię zabiję!
Odwracam
głowę skąd dobiega głos. Louis stoi niedaleko nas. Cały we krwi.
Dyszy ciężko. Jest w połowie przemiany. Jego oczy mienią się
czerwienią. Ma pazury i kły. Warczy na co Lykaon się śmieję.
-Nareszcie
się zabawię- mówi to tak cicho, że zastanawiam się, czy
przypadkiem się nie przesłyszałam. Jednak wątpię w to.
~Perspektywa
Louisa (taka mała niespodzianka)~
-Zostaw
ją- warczę. Czuję nadal wielką siłę po przemianie. Nadal mnie
zadziwia, że chociaż jestem tylko w połowie przemiany to i tak
mógłbym podnieść samochód. Patrzę na Scarlet. Czuję jak coś
ściska mi się w żołądku. Wszystko ma podrapane i sine. Może
nawet coś złamanego? Czuję jak nowa złość dodaje mi siły.
Zabiję Lykaona za to. Za to, że w ogóle odważył się ją tknąć.
Scarlet kręci głową. Jej oczy się zaszkliły. Chcę mnie
ochronić, ale nareszcie zrozumie co ja czuję kiedy ona tak
ryzykuje. Poza tym nie podam się. Nie dopóki nie zatopię moich
kłów w jego ciele i nie zabiję. Lykaon uśmiecha się i zmienia
się w wilka. Też to robię. Moje kończyny się wydłużają.
Dziąsła mnie łaskoczą jak zawsze kiedy moje ludzkie zęby
zastępują ostre i twarde kły wilka. Mierzę go wzrokiem. Nagle
przypominam sobie walkę kilka lat temu. Gdybym był w ludzkiej
skórze uśmiechnąłby się na to wspomnienie. To był ostatni raz
kiedy nazwałem go przyjacielem… Atakuje. Siła z jaką to zrobił
zaskakuję mnie. Nie był taki silny. Odpycham go i próbuję wgryź
mu się w szyję. Co jest równie trudne jak powiedzenie Scarlet o
uczuciach. Po chwili czuję ból na szyi. Słyszę krzyk Scarlet. Jej
ból… Skup się na walce idioto. Drapię go po łbie. Odskakuje.
Wiem, że nic mu to nie zrobiło. Skąd on tak szybko zdobył tyle
siły? Skaczę na niego. Przewraca mnie tak, że leże teraz na
plecach. Jestem na przegranej pozycji. Pierwsza zasada: nigdy nie
pokazuj brzucha i szyi. I kiedy już chcę mnie zabić, czarna
strzała przebija jego bok. Przechyla się. Wykorzystuję to.
Odbiegam. Patrzę na Scarlet. Stoi w perfekcyjnej pozie i z
skupieniem wymalowanym na twarzy. Opuszcza łuk i oddycha z ulgą.
Odwracam się do Lykaona, ale on zniknął. Tak jak reszta jego
stada. Warczę i chcę już na nim biec kiedy czuję czyjeś ciepło.
Scarlet mnie przytula. Moje serce na chwilę się zatrzymuję. Słyszę
jak płacze.
-Louis…-
zmieniam się natychmiast w człowieka i przytulam ją. Nie wiem czy
mogę, ale uważam, że teraz to wszystko jedno. Delikatnie by jej
nie spłoszyć kładę dłoń na jej głowie, a potem głaszczę ją
uspokajająco po włosach. Wtula się jeszcze bardziej. Czuję jej
serce, które biję szybko.- Louis…
-Cii…
Jest dobrze.- szepcę. Mój nos atakuję wstrętny zapach krwi. Kto
wie ile ma ran. Przez tego kretyna.
-Tak
się o ciebie bałam…- szepce. Zaskakuję mnie. Zatrzymuję się.
Potem się karcę za to. Przestań. Przecież nie powiedziała, że
mnie kocha. Jednak… Miło było to usłyszeć.- Nie rób tego
więcej, dobrze?
Uśmiecham
się.
-Oczywiście…-
daję mi rękę na klatkę piersiową i odpycha. Podnoszę zdziwiony
brew. Nagle ona wstaje i patrzy na mnie ze złością.
-TY
SKOŃCZONY IDIOTO!- wrzeszczy. Otwieram oczy i usta. Chcę coś
powiedzieć, ale nie potrafię nic wykrztusić. Co jej się stało.
Była słodkim aniołkiem a teraz normalnie furia! Odchodzi i bierze
swój łuk. Jeszcze zanim zniknie z Alice odwraca się i krzyczy.-
Nie rozumiem jak można być takim głupkiem jak ty!
Wstaję
i patrzę na nią jak na kosmitę. Znika z przyjaciółką a ja
zostaję sam. Może nie licząc martwych ciał i Marka. Podchodzi do
mnie. Oczywiście nie ukrywa uśmiechu.
-Powiesz
mi może co się stało?- pytam i wskazuję w miejsce gdzie zniknęła.
Mark kopie jeden z łbów wilków. Krzywi się. Rozumiem go. Kiedyś
sam był jednym z nich. Teraz jednak łączy go pakt. Nie można go
zerwać. Na szczęście on nie był jeszcze tak zepsuty by go nie
uszanować. Całe szczęście.
-To
mój drogi- zaczyna mówić głębokim, poważnym tonem- jest bardzo
rzadkim okazem.- podnoszę brew. W ogóle nie rozumiem o co mu
chodzi. Przewraca oczami i prostuje.- Facet to po prostu dziewczyna.
Czego ty od niej oczekujesz?
~*~*~*~*~*~*~*
Jak
tam pierwsze tygodnie szkoły? Ja już jestem wykończona, ale bardzo
mi się podoba. Mam nadzieję, że u Was nie jest najgorzej. Teraz
zabiorę się za pisanie miniaturki z dzieciństwa Louisa i Scarlet
:3 To będzie interesujące. Zachęcam gorąco do zajrzenia na
bloga Sektor niebo.
Nie pożałujecie ;)
Pozdrawiam
i dziękuję za to że to czytacie! Kocham Was za to!