piątek, września 18

MINIATURKA

Taka małe coś na pocieszenie. Nie wiem czego pocieszenie, ale sami wiecie to najlepiej ;*

~Około trzy lata od teraźniejszych wydarzeń ;)~
Słyszę pukanie. Otwieram oczy. Rozglądam się. Wokół mnie są porozrzucane książki i kartki. Pewnie znów zasnęłam przy nauce. Rozciągam się. Znowu słyszę rytmiczne pukanie. Uśmiecham się. Podchodzę do okna. Jasne, rozczochrane włosy i błyszczące niebieskie oczy rozbłysły jeszcze bardziej na mój widok. Otwieram je a Louis zgrabnie wskakuję do środka. Nie zaskakuję mnie sposób wejścia do mojego pokoju. To już normalne. Zmartwiłabym się jakby wszedł drzwiami.
-Co tym razem?- pytam się. Siada na moje łóżko. Podnosi ręce nad głowę i kładzie się. Wzdycha i patrzy w sufit.
-Nudzi mi się Lisek!- jęczy. Przewracam oczami jak słyszę jego dziecięcy ton. Mutacja jeszcze mu się nie skończyła, przez co bardzo zabawnie brzmi. Kładę się obok niego. Stykamy się ramionami.
-Myślisz, że mi się nie nudzi?- zerka na mnie.- Muszę się uczyć. To jest  dopiero koszmarne!
Mówię z wyrzutem. Śmieje się. Uśmiecham się.
-Moich rodziców nie w domu.- Mówię. Widzę błysk w jego oczach.- To znaczy, że możemy gdzieś wyjść…
Louis podrywa  się nagle. Wstaje i odwraca się do mnie.
-To świetnie! Wiem już nawet gdzie iść!- kieruje się w stronę okna. Przewracam oczami i idę za nim. Wiem, że mogę mieć problemy potem u rodziców, ale jak na razie się tym nie przejmuję. Wychodzę przez okno i łapię dłoń Louisa. Trzyma mnie mocno i powoli prowadzi do skosu, który jest najbliżej ziemi. Dochodzimy do niego. Blondyn skacze pierwszy. Biorę głęboki wdech i po chwili powoli się spuszczam. Moje nogi dotykają ziemi a ja uśmiecham się do Louisa. Odwzajemnia to i biegnie w stronę lasu.
Biorę głęboki wdech. Przebiegam przez ulice i wbiegam do lasu. Po jakimś czasie widzę już jezioro. Jest to nasze miejsce, gdzie przeważnie się spotykamy. Dobiegam do niego i zatrzymuję się. Rozglądam się, ale nigdzie nie widzę Louisa. Przebieram nogami w miejscu. O co chodzi? Przecież nie mogłam go tak szybko zgubić! Gdzie on jest? Zła przegryzam wargę i odwracam się. Wpadam na blondyna, który zręcznie mnie przytrzymuje. Patrzę na niego. Uśmiecha się a ja czuję jak moje policzki robią się czerwone. Podnosi swoją brew a ja staję do pionu. Uderzam go w ramię.
-Nie rób tak!- karcę go na co reaguję śmiechem. Marszczę brwi i za wszelką cenę próbuję się nie roześmiać. Po chwili jednak nie daję rady i śmieję się. Wyciąga rękę, którą przyjmuję z radością. Prowadzi mnie w jego tylko znanym kierunku. Wszędzie jest ciemno i nie rozumiem jak on potrafi poruszać się i coś widzieć. Ja co chwilę potykam się o jakiś wystający korzeń. Jednak nie jestem zdenerwowana. Czując jego ciepłą dłoń czuję się bezpiecznie. Nie wiem czemu, ale zawsze tak na mnie działa. Uspokajająco. A może to dlatego, że aż za bardzo go lubię? Ciekawe czy to wie? Przyglądam mu się. Zerka na mnie. Zatrzymuje się. Krzyżuje ręce i patrzy na mnie spod zmrużonych oczu.
-Co się tak patrzysz? Co się dzieje?- pyta się. Pochylam się do przodu a potem do tyłu. Odwracam wzrok.
-O nic. Tak tylko… Po to ma się chyba oczy!- mówię i idę dalej. Podbiega do mnie. Niebieskie oczy rozbłysły.
-Przecież widzę, że coś cię trapi… Czy to coś na mój temat?- rumienię się. Całe szczęście mam nadzieję, że tego nie widać. Kieruję swój wzrok do góry.
-Niiie… Świat nie kręci się tylko wokół ciebie Louis…- przyspieszam. Wzdycha i mnie wyprzedza, znów mnie prowadząc.- Gdzie idziemy?
-Zobaczysz…- kąciki jego ust idą do góry. Wie doskonale, że jestem niecierpliwa. Robi to specjalnie. Dzisiaj jednak wytrzymam. Dam radę. Nie będę się dalej upominać. Po dłuższym czasie zatrzymujemy się.
-To tutaj.- jego głos wyrywa mnie ze zamyślenia. Patrzę ponad jego ramię i wstrzymuję oddech. Promienie księżyca oświetlają małą polankę. Wygląda jak wyjęta z książki. Słychać tylko granie świerszczy.
-Jak tu pięknie…- mruczę. Louis uśmiecha się zwycięsko. Podnosi głowę.
-Patrz.- wskazuję palcem na jakieś krzaki. Kieruję wzrok tam gdzie wskazuje i wstrzymuję oddech. W zaroślach widać złote oczy. Louis daje palec na usta i wskazuje, że mamy bliżej podejść. Robię to. Zaskakuję mnie delikatność i lekkość z jaką Louis stawia kolejne kroki. W porównaniu ze mną to jestem jakiś słoniem! Nareszcie dochodzimy a ja oddycham w duszy z ulgą. Louis odgarnia liście a ja wydaję cichy okrzyk zachwytu. Na ziemi leżał mały lis.
-Jaki piękny- prawie pisnęłam. Blondyn uśmiechnął się.
-To dziewczynka.- patrzę na niego i podnoszę obie brwi.
-Skąd to wiesz?!- szturcham go łokciem. Śmieje się. Uwielbiam ten dźwięk.
-Życie byłoby nudne, bez kilku tajemnic…- przewracam oczami. Nasze spojrzenia się spotykają a wtedy wybuchamy śmiechem. Ludzie co jest dzisiaj ze mną! Siadamy na ziemię. Opieram głowę o jego ramię i wpatruję się w księżyc, który jest już prawie pełny.
-Lisek?
-Hmn?- zamykam oczy. Wzdycham jego zapach. Tak cudownie się czuję.
-Czy będziesz przy mnie zawsze?
Siadam po turecku i podnoszę brwi. O co mu może chodzić? Prostuję nogi i odchylam głowę do tyłu.
-Czemu pytasz? Jasne, że tak!
Oddycha z ulgą. Prycham. Co za głupie pytanie. Patrzę  w zarośla by jeszcze raz zobaczyć lisa, ale już zniknął.
-Nawet jeśli okazałbym się całkowicie kimś innym?
Podrywam się. Patrzę na niego. Jego oczy błyszczą w świetle księżyca. Marszczy czoło. Przybliżam się do niego. Ignorując ciepło na policzkach klękam na kolanach i przytulam Louisa. Przez chwilę wydaje się całkowicie zbity z tropu.
-Nawet jeśli byłbyś yeti… Nie opuściłabym cię…
Mruczę. Moje policzki są już całkiem czerwone a serce szaleje. Co ja robię? Odsuwam się. Spuszczam wzrok. Zaciskam nerwowo palce. O co chodzi? Przecież powiedziałam prawdę. To dlaczego tak dziwnie się czuję? Podnoszę wzrok. Louis patrzy na mnie a po chwili przybliża się do mnie. Cmoka mnie w policzek. Odskakuję wystraszona i wpadam w zarośla.
Nagle czuję ogromny ból w nodze. Krzyczę i patrzę na przyczynę bólu. Lis, na którego patrzyliśmy wcześniej, teraz wgryzał mi się udo. Louis zareagował natychmiast. Zamknęłam oczy a później poczułam ogromny ból. Nawet nie miałam zamiaru patrzeć na tę nogę. To będzie okropne.
-Scarlet?! W porządku?!- czemu to tak boli? Jakby krew zamieniała się w ogień. Powoli tracę świadomość. Głowa mi strasznie ciąży. Nie panuję nad ciałem. Oczy same się zamykają. Odpływam…
***
Podrywam się na łóżku. Rozglądam się zdezorientowana. Uspakajam się kiedy widzę, że jestem w swoim pokoju. Co się stało? Po chwili wszystkie wspomnienia powracają. Chwytam się za nogę przygotowując się na ogromny ból, ale nic nie poczułam. Zdziwiona patrzę na nogę, ale niczego nie zauważam. Co się dzieje? Drzwi się nagle otwierają. Szykuję się, żeby zadać pytanie Louisowi, ale to nie on tam stoi.
-Co ty jeszcze robisz w łóżku!- krzyczy mama.-Spóźnisz się na lekcje!
Potrząsam głową. Co z Louisem? Co z lisem? Chcę się już zapytać kiedy przypominam sobie, że pewnie zrobiłaby o to awanturę. Przecież bez jej wiedzy wyszłam nocą z kolegą i jeszcze coś sobie zrobiłam. Siedzę więc cicho. Wstaję powoli. Wszystkie czynności robię mechanicznie. Ubieram się, myję zęby, czeszę włosy, pakuję plecak. Myślę ciągle o wczorajszej nocy. To nie mógł być tylko sen. Nie wierzę w to! Żegnam się z mamą i wychodzę. Do szkoły mam jakieś kilka kroków. Staję. Zaciskam pięści. O co w tym chodzi? Taka rana nie mogła przecież ot tak zniknąć! Musi być jakieś inne wytłumaczenie! Tylko jakie?... Nagle słyszę skrzypienie za sobą. Odwracam się. Louis zastygł. Zerka na mnie. Czy on chciał mnie uniknąć? Uśmiecham się szatańsko. Idę w jego kierunku. Rozgląda się zdenerwowany. Ukrywa coś. Podbiegam do niego i chwytam za rękę by nie uciekł co próbował zrobić.
-Louis co się wczoraj stało?- odwraca wzrok. Acha tu go mam!- I nie kłam mi tu!!!
Patrzy na mnie. Robię to samo. Wytrzymuję jego twarde spojrzenie. Podnoszę podbródek. Tak łatwo mnie nie zmyje.
-O co ci chodzi? Przecież wczoraj byłem cały czas u siebie. Nie mam pojęcia co robiłaś!- mruczy. Przeczesuje sobie włosy. Przez co robią się jeszcze bardziej potargane.
-Kłamiesz!-krzyczę, ale powoli zaczynam w to wątpić. Nie mam przecież żadnych dowodów!- Sam do mnie przyszedłeś! Pamiętasz? Wyciągnąłeś mnie na polankę. Tam widzieliśmy takiego lisa, który mnie potem ugryzł! A do tego pocałowałeś mnie w policzek!!!
Rumienie się i on też. Spuszczam wzrok. Po co to mówiłam?
-Nie wiem o co ci chodzi, lisek. Wszystko w porządku?
Podnoszę zdziwiona wzrok. Patrzę w jego oczy. Nic w nich nie widzę. Żadnym wątpliwości. Nie kłamie, ale przecież ja też tego nie robię. Więc o co chodzi? Czy to oznacza, że mi się to wszystko tylko przewidziało? Nie. To nie prawda! A jednak? Czy to był tylko sen?
~*~*~*~*~*
I jak? Wiem, wiem krótkie, ale takie ma być ;) Następny rozdział to już będzie o wiele dłuższy. Taką mam chociaż nadzieję :P
Całuski dla wszystkich.
~Melete


piątek, września 11

9 Rozdział

Dla wszystkich którzy to czytają.

Patrzę na nią i nie mogę uwierzyć, że stoi przede mną. Uśmiecha się nieśmiało i robi krok w moją stronę. Wtedy budzę się z transu i biegnę do niej. Zaskoczona otwiera ramiona, ale ja nie chcę jej przytulić. Zatrzymuję się centymetr od niej i mierzę ją wściekłym spojrzeniem.
-Gdzie ty się do jasnej ciasnej podziewałaś?- krzyczę do niej. Odsuwa się jakby dostała w policzek. A co ja niby mam powiedzieć? Jak zaraz nie odpowie to obiecuję, że zamorduję wszystkich tutaj obecnych. Prostuje się i bierze głęboki oddech.
-Możemy gdzie indziej porozmawiać?- pyta się  a ja myślę, że zaraz szlak mnie trafi.
-Proszę? A czemu nie tu? Może mi się tu podoba! Może ja chcę tutaj porozmawiać! Co ci się tutaj nie podoba? Tu jest…- urywam nagle kiedy czuję jak ktoś mnie podnosi. Leżę teraz w ramionach Louisa. Robię się czerwona. Język zaczyna się plątać.
-Gdzie będzie idealnie na rozmowę?- blondyn zdaję się nie zwracać na mnie uwagi. Pyta spokojnym tonem Alice a ona oddycha z ulgą. Jeszcze raz to zrobi a nie wiem co jej zrobię.
-Mój dom. Scarlet powinna…
-Tak wiem- warczę i krzyżuję ręce co jest trudne kiedy ktoś ogranicza twoją przestrzeń- I puść mnie ty nadpobudliwy głupku!
Podnosi swoją jasną brew i uśmiecha się do mnie.
-Pod warunkiem, że nie zabijesz swojej przyjaciółki.
-Niczego nie obiecuję- mruczę pod nosem. Kręci rozbawiony głową i delikatnie mnie opuszcza. Jego dłoń zatrzymuję się na mojej tali. Patrzę na niego a on szybko się odsuwa. Przewracam oczami i zwracam się do Alice.
-Czyli twój dom, tak?- kiwa głową.- Rozumiem.- odwracam się w kierunku Louisa.- Podwieziesz mnie?
-Przecież ma zniszczony motor, kochana.- Już całkowicie zapomniałam o Marku. Dociera do mnie sens jego słów. Przecież jego motor jest zniszczony przez Jamesa…Znowu czuje to paskudne uczucie. Jakby ktoś dał mi na plecy worek głazów. On zerwał ze mną. Chwila. To ja z nim zerwałam! To ja nie powinnam tego żałować. Dokładnie! Patrzę na Louisa a on unika mojego wzroku. Nie muszę być Sherlockiem by wiedzieć, że coś tu nie gra.
-Louis?- podnosi na mnie wzrok.- Czy motor jest zniszczony?
Drapie się po szyi i uśmiecha się krzywo. No nie wierzę…
-Zrozum Scarlet- cofa się kiedy idę w jego kierunku.- Wiedziałem, że James to zimny typ. Gdybym nie ja to nadal byłabyś z nim. Chyba dobrze zrobiłem…
-Zrobiłeś to tylko bo jesteś we mnie zakochany?!- warczę. Po chwili jednak żałuję tego co powiedziałam. Patrzę na niego a on pochmurnieje. Nie spuszcza ze mnie wzroku. Zamykam oczy by tego wszystkiego nie widzieć. Mam już dosyć. Jestem zwykłą dziewczyną. Chyba. I tak to zdecydowanie za dużo jak dla mnie. Idę do jego motoru. Co z tego, że to nie moja własność. Ma mnie tam zawieść i kropka. Zakładam jego kask i czekam. Słyszę jak wzdycha i chwilę później siada przede mną.
-Gdzie?- pyta się. Nie uchodzi mojej uwadze, że mówi to jak najzimniejszym tonem.
-Breakstreet 24- odpowiadam. Ostatni raz zerkam na Alice. Ciekawe co takiego mi opowie…
***
-Co więc jest tak ważne, że łaskawie się do mnie pofatygowałaś?
Alice chodzi po pokoju i zbiera myśli, kiedy ja rozsiadłam się wygodnie na kanapie. Obserwuję ją rozbawionym wzrokiem. Zaraz się przekonam co było tak ważne, że mnie opuściła. Zatrzymuje się nagle i patrzy na mnie poważnym wzrokiem.
-Ile wiesz o wilkołakach?- otwieram szeroko oczy. Skąd ona o tym wie? A jeśli ona też jest…
-Chyba nie jesteś wilkołakiem, co?- pytam się. Szczerzę boję się odpowiedzi. Otwiera buzię ze zdziwienia.
-Zwariowałaś?!- krzyczy na co się uśmiecham- Nie! Pytam się bo nie wiem jak zareagujesz na dalszy ciąg zdania.
Zastanawiam się chwile nad odpowiedzią.
-W tej chwili mam ochotę ich wszystkich powybijać.- odpowiadam zgodnie z prawdą. Uśmiecha się krzywo a ja to odwzajemniam. Powoli przypominam sobie jak bardzo za nią tęskniłam.
-Więc co powiesz na to, że moja rodzina zajmuję się właśnie tym…
-Czym?- pytam bo nie zrozumiałam.
-No zabijaniem wilkołaków.- szepce. Robi mi się nagle zimno. To nie możliwe. Nigdy nie posądzałam Alice o coś takiego. Zawsze ja musiałam ją ratować, pomagać a ona mi mówi, że spokojnie zabija wilkołaki?
-A czy Louisa…- nie wiem jak zadać to pytanie. Robię nieokreślony ruch ręką. Alice śmieję się i kręci głową.
-Nie. My zabijamy tylko fenrirów. Możesz być spokojna…
-Fenrirowie?- ta nazwa brzmi znajomo. Tylko gdzie ja ją słyszałam? „Dostała się w łapy fenrirów” „Tak nazywamy złych wilkołaków.” Głos Louisa boleśnie rozbrzmiewa mi w głowie- To ci źli?
Kiwa głową. Uśmiecham się. Jednak moja pamięć nie jest aż tak beznadziejna. Patrzę na swoje dłonie. Nastaję niezręczna cisza. Chociaż nie powinna. Otwieram usta by coś powiedzieć kiedy nagle Alice podbiega i przytula mocno. Płyną jej łzy. Po chwili też nie wytrzymuję i razem płaczemy na kanapie.
-Czemu mnie zostawiłaś w takim momencie!?- krzyczę i próbuję zapanować nad głosem. Jestem zła za takie okazanie uczuć. Zresztą nie pierwszy raz!
-Nie mogłam. Nie wiem kim możesz być, ale rodzice powiedzieli, że nie mogę się z tobą przyjaźnić!- też jest wściekła. Tylko nie wiem na kogo. Ona też nie wie kim jestem? Wzdycham i opieram głowę o jej ramię. Później się tym zajmę.
-Tęskniłam…- szepcę na co ona odpowiada cicho.
-Ja też. Ja też…
-Chwila!- podnoszę się z kanapy. Zapominam o łzach.- Dlaczego rodzice nie pozwolili ci się ze mną spotkać?
-Mówiłam. Nie wiedzą kim jesteś. Wiesz jak to rodzice. "To dla twojego dobra"… Ale kiedy widzieli jaka jestem przygnębiona…
-Czyli nie byłaś na obozie?- nie wiem skąd to pytanie. Wychodzi jakby z mojego wnętrza. Patrzy na mnie ze strachem w oczach. Potem opuszcza głowę i ramiona.
-Dokładnie.- zaskakuję mnie.
-Chciałam się jeszcze z tobą spotkać ostatni raz w kawiarence. Pamiętasz?- Przytakuję głową.- Ale nie mogłaś.
Ostatnie zdanie mówi z wielkim smutkiem. Czyli to też moja wina. Powinnam się teraz zezłościć, że mnie znów okłamała, ale jestem już zmęczona. Louis, James teraz jeszcze Alice… Nie. To nikogo wina. To zwykły zbieg okoliczności. Przeczesuje swoje potargane już włosy i wyciągam rękę.
-Nie ważne co się stało.- patrzy na mnie a ja uśmiecham się.- Jesteśmy przyjaciółkami. Nie ważne co się głupiego stanie. A teraz… Muszę ci coś opowiedzieć…
***
-Alice! Kod F!- krzyk Emmy- mamy Alice, dobiega z dołu. Wstaję i patrzę jak Alice uwija się pakując coś do plecaka. Właśnie opowiadałam jak zerwałam z Jamesem.
-Co się dzieję?- pytam się zaniepokojona. Alice zerka na mnie przy okazji wioząc włosy.
-Ach zapomniałam, że ty nie znasz kodów. Fenrirowie atakują.- odpowiada spokojnie a ja myślę, że zaraz dostanę ataku serca.
-Proszę?! Czemu mówisz to tak spokojnie? Gdzie są i gdzie musimy iść?- pytam i również wiąże włosy gumką, którą mam na nadgarstku. Alice zatrzymuję się w sekundę i patrzy na mnie. W jej ciemnych oczach  widać przerażenie.
-Oszalałaś?- krzyczy i podchodzi do mnie. Daję mi dłonie na ramionach i potrząsa.- Nie pójdziesz. Zginiesz. Nie pozwolę na to…
-Jeśli pozwolisz- strzepuję jej dłonie- Walczyłam już wilkołakami i dam sobie radę…
-Nie masz doświadczenia!- widzę jak chcę bym zrezygnowała, ale nie potrafię. Oni atakują ludzi w moim miasteczku. Musi spotkać ich kara. Zerkam na nią i uśmiecham się krzywo.
-A czy kiedykolwiek potrzebowałam planu albo doświadczenia?- wzruszam ramionami i wychodzę z jej pokoju. Ubieram buty. Alice mierzy mnie wściekłym spojrzeniem.
-Alice…- jej mama zatrzymuje się i mierzy mnie wzrokiem. I wiecie co? Zaczynam się nawet do tego przyzwyczajać! I kiedy myślę, że coś powie po prostu mnie omija i wychodzi.
-Idziecie czy nie?- warczy. Wymieniam spojrzenia z Alice.
-Proszę.- szepce. Chciałabym zrezygnować, ale czuje jak adrenalina robi już swoje. Teraz nie już nie odejdę. Wchodzę szybko do samochodu.
-Mamo powiedź jej, że nie może!- dziewczyna łapie się ostatniej deski ratunku. Emma patrzy tylko do tyłu na mnie. Uśmiecha i wzrusza ramionami.
-Skoro chcę się pożegnać z swoim życiem to co ja mogę?
Uśmiecham się i zapinam pasy. Alice robi to samo. Siada głębiej i robi naburmuszoną minę. Zabawne. Wyglądam za okno. Ten park jest kilka kroków od mojego domu. Z zimnym dreszczem uświadamiam sobie, że to dokładnie ten sam gdzie spotkałam Marka…
-Alice?- zerka na mnie- Znasz może Marka?
-Kogo?- moja nadzieja opada. Jednak kontynuuję.
-Tego chłopaka obok Louisa. Dzisiaj go spotkałaś…
-Chodzi ci o tego wilkołaka?- kiwam głową.- Zdziwił mnie.
-Czemu?- podnoszę brew.
-Bo on jest lub był jednym z fenrirów.
-Proszę?- krzyczę. Dlatego mnie zaatakował. Ale czemu teraz nic mi nie zrobił. Może coś planuję. Czemu po prostu od razu mnie nie zabił? W szkole mógł. O co tu chodzi? „Spokojnie… Nic ci nie zrobi…” Skąd ta pewność? „Jest ci dłużny. Nie może ci nic zrobić”
-Wszystko w porządku?- Alice daje mi rękę na ramieniu. Patrzę na nią i jeszcze nigdy nie miałam tak wielkiej chęci mordu. Kim są ci fenrirowie i czego ode mnie chcą? Co ja im takiego zrobiłam! Obiecuję, że ich zabiję. Zanim oni zabiją mnie. Ciepło rozpływa się po całym moim ciele. Czuję siłę. Zamykam oczy i rozkoszuję się tym.
Nagle samochód się zatrzymuję i uderzam o siedzenie. Otwieram oczy. Rozcieram czoło, które teraz zaczyna boleć. To uczucie przeminęło równie szybko jak się pojawiło.
-Co się dzieje?- w chwili gdy podniosłam wzrok zrozumiałam. Atakowano nas. Kilka wilków uderzało wciąż w nas samochód. Alice wyciąga miecz. Patrzę na nią zaskoczona. Gdzie ona go schowała się pytam? Patrzę przez okno by zorientować się gdzie się znajdujemy. Robi mi się zimno. Dwa domy dalej jest mój dom.
-Czy ludzie tego nie widzą?- pytam się. Przecież to niemożliwe, żeby po prostu obok tego przejść.
-Ach nie. Przecież to normalne.- przyjaciółka odpowiada spokojnie. Czy to przypadek, że są tak blisko mnie? Co jeśli tylko na mnie czekali? Co jeśli… Wjechałam w sam środek ich pułapki…
-Muszę się dostać do mojego domu.- szepce jej do ucha.
-Zwariowałaś? Ty naprawdę chcesz się zabić?
-Nie rozumiesz tu chodzi o mnie!- wrzeszczę. Zapada cisza. Widzę jak jej rodzice odwracają się do mnie.
-Co masz na myśli?- mówi cicho Alice. Kręcę powoli głową.
-Nie ważne! Mamy ważniejsze sprawy. Nie uważacie?
I wiem, że to co teraz robię jest głupie nie obchodzi mnie to. Otwieram drzwi i wybiegam na zewnątrz. Zamykam z trzaskiem je i robię unik. Biegnę szybko do domu. Zerkam tylko na chwilę do tyłu. Wszystkie wilki biegną w moją stronę. Jeśli wbiegnę do domu… Zabiją moją rodzinę poza tym pokażę miejsce zamieszkania. Zatrzymuję się i zawracam w sekundę. Wilki na chwilę straciły rezon. Gdzie biec? Patrzę na samochód. Alice i jej rodzice są już gotowi. Przyjaciółka daję mi znak bym do nich biegła. Robię to. Gdy do niej dobiegam wyciąga miecz i celuje w jakiegoś wilka. Jest niesamowita. Jakby urodziła się z mieczem. Ja natomiast próbuję jakoś omijać wszystkie ostre zęby, które chcą się zatopić w moim ciele. Nagle coś białego przelatuję obok mnie i  gryzie szyję wilka, który był zaledwie centymetr o de mnie a ja go nie zauważyłam.
-Louis...- szepcę. Atakuje resztę. Próbuję mu pomóc rozpraszając je lub uderzając mocno podeszwą. Gdy już pokonaliśmy wszystkie, które chciały mnie zabić Louis patrzy na mnie. Warczy. Ignoruję to i podchodzę do niego. Kucam przed nim.
-W domu mam łuk. I nie mogę się do niego dostać.- Louis przechyla głowę.- Mógłbyś mi go przynieść?
Kręci szybko głową. O co mu chodzi? Podnoszę brew na co on wskazuję resztę.
-Nie chcesz ich zostawić?- pytam się. Prycha- To słodkie, ale ja...
Nagle skaczę na mnie powalając mnie. Patrzę na niego wściekła. Co mu odbiło? Chcę już na niego krzyknąć gdy widzę jego oczy. Pełne bólu. On się martwi o mnie. Przegryzam wargę. Czemu on musi być taki kłopotliwy? Wszystko mi utrudnia. Odpycham go delikatnie.
-Louis błagam cię zrób to. Bez tego jestem bezbronna. Błagam cię!
Ostatnie słowa mówię z bardzo dużym naciskiem. Patrzy na mnie. Widzę jak kłóci się ze sobą.
-Proszę...- szepcę. Patrzy na mnie. Potem warczy i biegnie z zawrotną prędkością w stronę mojego domu. Uśmiecham się. Wstaję i rozglądam. Wszystkie wilki są już zabite. Podchodzę do Alice.
-I jak? Żyję.- mówię i uśmiecham się. Przewraca oczami, ale nie potrafi ukryć uśmiechu.
-Do czasu.
-Yhmn...- mruczę. Patrzę w kierunku mojego domu. Louis wybiegał już z podwórka. Jest bardzo szybki. W pysku ma mój czarny łuk i kołczan. Ruszam w jego kierunku, ale Alice mnie zatrzymuję.
-Co?!- warczę do niej.
-Cii...- ucisza mnie a potem wskazuje na rodziców. Jej mama wyciąga pistolet i mierzy w Louisa. Patrzę na nich i myślę, że zaraz zemdleję. Oni chcą go zabić. Chcę do nich pobiec, ale Alice mocno trzyma.
-Puść mnie!- krzyczę- Zabiją Louisa!!!
Alice nagle odżywa i mnie puszcza a biegnę do niego. Louis zatrzymuję się. Staję w pozycji obronnej. Patrzy na nich ze spokojem. Nie, nie mogą! Przyspieszam.
-Nie!- wrzeszczę i staję między nimi. Patrzę wściekła na nich.- Co wy do jasnej ciasnej wyprawiacie?!
-Odsuń się. Nie mamy pewności czy to nie jest jeden z fenrirów...
-Zwariowaliście?! To jest dobry wilk. To jest Louis!
-Jesteś pewna?- ojciec Alice patrzy na mnie podejrzliwie.
-Oczywiście!- wrzeszczę. Podaję mi łuk. Bezgłośnie mu dziękuję. Kiwa głową. Uśmiecham się. Emma wzdycha i chowa pistolet. Rozgląda się.
-No dobra. Na dzisiaj koniec. Więcej ich tu nie ma. Trzeba coś zrobić z tymi ciałami... Zanim...
-Są.- odpowiadam automatycznie. Nie wiem skąd to wiem, ale mam wrażenie, że te wilki miały mnie tylko wypłoszyć. Prawdziwe zło czeka w parku.- Wszyscy tylko czekają w lesie.
Wiem, że mi nie wierzy. Sama sobie nie wierzę. Kucam i chwytam łuk. Od razu czuję się pewniej. Prostuje się  i patrzę z wyzwaniem na Emme.
-Skoro tak uważasz to idziemy tam…- mówi mama Alice, ale kręcę głową.
-Nie. Na pewno jest ich o wiele więcej niż tutaj. Nie wiem czy dacie radę…
-Spokojnie.- odpowiada i uśmiecha się.- Dawno wezwaliśmy posiłki.
Odwraca się i rusza w kierunku lasu. Jej mąż i Alice również idą za nią. Przyjaciółka posyła mi jeszcze zaniepokojony wzrok. Uśmiecham się. Robię krok na przód, kiedy jakaś dłoń mnie zatrzymuję.
-Zostań…-odwracam się i staję przed Louisem. Ma na sobie białe futro. A dokładniej koszulkę z futra i spodenki. Czy mu nie jest w tym gorąco?
-Przestańcie się o mnie martwić w końcu.- mówię już trochę zdenerwowana.
Marszczy brwi. Czy tak trudno jest mi zaufać? Kręcę rozbawiona głową. Jestem nieobliczalna. Wiem to doskonale.
-Nie mogę. Błagam cię…- przeciąga ostatnie dwa słowa. Nie wiem czemu tak bardzo chcę tam iść. Po prostu coś mnie tam pociąga. Chęć walki. Znowu czuję tą siłę. Przewracam oczami.
-Zaufaj mi.- mówię cicho. Obnaża kły. Zdenerwował się? Uśmiecham się chytrze. Lubię denerwować ludzi. Odsuwam się powoli od niego. Jego oczy rozbłysły.-Po prostu chodź ze mną…
-Jesteś skończoną idiotką…- mruczy i zamienia się w wilka. Śmieję się i zawieszam kołczan na plecy.
-Mówisz jakby to była jakaś nowość.- mruczę.
Biegnę za nim. Z oddali słyszę już krzyki. Nakładam strzałę na cięciwę. Tak dla pewności. Dobiegamy na polanę. Przede mną toczy się już walka. Nie wiem, nawet kto jest kim. Za szybko się poruszają. Biegnę i unikam wilka. Strzelam do niego. Skomle i upada na ziemię. Kieruję się do Alice by jej pomóc kiedy nagle ktoś zastępuje mi drogę. Czarna postać uśmiecha się do mnie. Wszystkie jego zęby są ostre. Jego czerwone oczy przyglądają mi się bacznie. Podchodzi do mnie powoli. Wszystko mi mówi „Uciekaj.” Cofam się i chcę uciec kiedy wielka dłoń zaciska mi się na szyi. Jakim cudem tak szybko się porusza?
-No, no. Nie sądziłem, że będziesz aż tak piękna… Aż szkoda będzie cię zabić.
Uderza mną o ziemie. Brakuję mi tchu. Czuję jakby moje płuca oderwały się. W głowie mi się kręci. Podnosi mnie znów i rzuca. Upadam ciężko na ziemię. Wycieram krew cieknącą mi z policzka i wypluwam ją z buzi. O co mu chodzi? Podnoszę wzrok. Podchodzi do mnie i kuca. Podnosi brutalnie mój podbródek. Zagryzam wargi by nie krzyknąć z bólu. Na pewno mi coś złamał. Jestem tego pewna.
-Kim jesteś- mówię chociaż brzmi to jak skomlenie. Uśmiecha się.
-Och, gdzież moje maniery, nieprawdaż? Zwą mnie Lykaon.
-Kto?- mówię zanim ugryzę się w język. Głaszczę mnie po policzku. Jego oczy rozbłysły co wygląda przerażająco. Zbyt przypominają wtedy krew…
-Tyle mocy… A tak źle wykorzystana.- nie rozumiem żadnego słowa, które padło z jego ust. Nagle wyciąga rękę i uśmiecha się zachęcająco.- Przyłącz się do mnie.
-Co?!- próbuję się odsunąć, ale Lykaon zaciska swoje dłonie na moich, przez co nie mogę się ruszyć.
-Jesteś niezwykle silna… Idealna dla mojego stada…
-Które wszystkich zabija- dodaję, ale nie zwraca na mnie uwagi. Ciągnie dalej.
-Z moją pomocą pokaże jak odpowiednią ją używać. Powiem…
-Nawet nie wiem kim jestem, więc jakim cudem ty to możesz wiedzieć?- warczę. Mam już go dosyć. On jest zły. Zabija. Nigdy nie mogłabym do niego dołączyć. Podnosi brwi.
-Ty nawet nie wiesz kim jesteś?- śmieje się. Brzmi to okropnie.- No jasne. Louis nigdy nie był zbytnio kumaty…
-Znasz Louisa?!- krzyczę. Zerka na mnie a ja wiem, że popełniłam błąd. Po co się do tego przyznawałam. On teraz może go znaleźć i zabić!
-Tak znam go. Długa historia. Ale mogę ci powiedzieć kim jesteś. Jeśli ze mną pójdziesz.
Wiem brzmi to strasznie podejrzanie, ale kiedy nareszcie dowiem się kim jestem to moje problemy znikną. Kto wie, może naprawdę mi pomoże…
-Skąd mam wiedzieć, że mnie nie okłamiesz?- pytam ostrożnie. Uśmiecha się.
-Ja nie kłamię…
Nagle naszą rozmowę przerywa głośny, dudniący krzyk.
-Zostaw ją albo cię zabiję!
Odwracam głowę skąd dobiega głos. Louis stoi niedaleko nas. Cały we krwi. Dyszy ciężko. Jest w połowie przemiany. Jego oczy mienią się czerwienią. Ma pazury i kły. Warczy na co Lykaon się śmieję.
-Nareszcie się zabawię-  mówi to tak cicho, że zastanawiam się, czy przypadkiem się nie przesłyszałam. Jednak wątpię w to.

~Perspektywa Louisa (taka mała niespodzianka)~

-Zostaw ją- warczę. Czuję nadal wielką siłę po przemianie. Nadal mnie zadziwia, że chociaż jestem tylko w połowie przemiany to i tak mógłbym podnieść samochód. Patrzę na Scarlet. Czuję jak coś ściska mi się w żołądku. Wszystko ma podrapane i sine. Może nawet coś złamanego? Czuję jak nowa złość dodaje mi siły.  Zabiję Lykaona za to. Za to, że w ogóle odważył się ją tknąć. Scarlet kręci głową. Jej oczy się zaszkliły. Chcę mnie ochronić, ale nareszcie zrozumie co ja czuję kiedy ona tak ryzykuje. Poza tym nie podam się. Nie dopóki nie zatopię moich kłów w jego ciele i nie zabiję. Lykaon uśmiecha się i zmienia się w wilka. Też to robię. Moje kończyny się wydłużają. Dziąsła mnie łaskoczą jak zawsze kiedy moje ludzkie zęby zastępują ostre i twarde kły wilka. Mierzę go wzrokiem. Nagle przypominam sobie walkę kilka lat temu. Gdybym był w ludzkiej skórze uśmiechnąłby się na to wspomnienie. To był ostatni raz kiedy nazwałem go przyjacielem… Atakuje. Siła z jaką to zrobił zaskakuję mnie. Nie był taki silny. Odpycham go i próbuję wgryź mu się w szyję. Co jest równie trudne jak powiedzenie Scarlet o uczuciach. Po chwili czuję ból na szyi. Słyszę krzyk Scarlet. Jej ból… Skup się na walce idioto. Drapię go po łbie. Odskakuje. Wiem, że nic mu to nie zrobiło. Skąd on tak szybko zdobył tyle siły? Skaczę na niego. Przewraca mnie tak, że leże teraz na plecach. Jestem na przegranej pozycji. Pierwsza zasada: nigdy nie pokazuj brzucha i szyi. I kiedy już chcę mnie zabić, czarna strzała przebija jego bok. Przechyla się. Wykorzystuję to. Odbiegam. Patrzę na Scarlet. Stoi w perfekcyjnej pozie i z skupieniem wymalowanym na twarzy. Opuszcza łuk i oddycha z ulgą. Odwracam się do Lykaona, ale on zniknął. Tak jak reszta jego stada. Warczę i chcę już na nim biec kiedy czuję czyjeś ciepło. Scarlet mnie przytula. Moje serce na chwilę się zatrzymuję. Słyszę jak płacze.
-Louis…- zmieniam się natychmiast w człowieka i przytulam ją. Nie wiem czy mogę, ale uważam, że teraz to wszystko jedno. Delikatnie by jej nie spłoszyć kładę dłoń na jej głowie, a potem głaszczę ją uspokajająco po włosach. Wtula się jeszcze bardziej. Czuję jej serce, które biję szybko.- Louis…
-Cii… Jest dobrze.- szepcę. Mój nos atakuję wstrętny zapach krwi. Kto wie ile ma ran. Przez tego kretyna.
-Tak się o ciebie bałam…- szepce. Zaskakuję mnie. Zatrzymuję się. Potem się karcę za to. Przestań. Przecież nie powiedziała, że mnie kocha. Jednak… Miło było to usłyszeć.- Nie rób tego więcej, dobrze?
Uśmiecham się.
-Oczywiście…- daję mi rękę na klatkę piersiową i odpycha. Podnoszę zdziwiony brew. Nagle ona wstaje i patrzy na mnie ze złością.
-TY SKOŃCZONY IDIOTO!- wrzeszczy. Otwieram oczy i usta. Chcę coś powiedzieć, ale nie potrafię nic wykrztusić. Co jej się stało. Była słodkim aniołkiem a teraz normalnie furia! Odchodzi i bierze swój łuk. Jeszcze zanim zniknie z Alice odwraca się i krzyczy.- Nie rozumiem jak można być takim głupkiem jak ty!
Wstaję i patrzę na nią jak na kosmitę. Znika z przyjaciółką a ja zostaję sam. Może nie licząc martwych ciał i Marka. Podchodzi do mnie. Oczywiście nie ukrywa uśmiechu.
-Powiesz mi może co się stało?- pytam i wskazuję w miejsce gdzie zniknęła. Mark kopie jeden z łbów wilków. Krzywi się. Rozumiem go. Kiedyś sam był jednym z nich. Teraz jednak łączy go pakt. Nie można go zerwać. Na szczęście on nie był jeszcze tak zepsuty by go nie uszanować. Całe szczęście.
-To mój drogi- zaczyna mówić głębokim, poważnym tonem- jest bardzo rzadkim okazem.- podnoszę brew. W ogóle nie rozumiem o co mu chodzi. Przewraca oczami i prostuje.- Facet to po prostu dziewczyna. Czego ty od niej oczekujesz?
~*~*~*~*~*~*~*
Jak tam pierwsze tygodnie szkoły? Ja już jestem wykończona, ale bardzo mi się podoba. Mam nadzieję, że u Was nie jest najgorzej. Teraz zabiorę się za pisanie miniaturki z dzieciństwa Louisa i Scarlet :3 To będzie interesujące. Zachęcam gorąco do zajrzenia na bloga Sektor niebo. Nie pożałujecie ;)
Pozdrawiam i dziękuję za to że to czytacie! Kocham Was za to!