Rozdział
z okazji spóźnionych świąt ^^
Robi
mi się słabo. W gardle powstaje nieprzyjemna gula i mam
wrażenie jakbym zaraz miała zemdleć. Coś się stało w naszej
szkole. W tym budynku. Co jeśli to Lykaon atakuje nas przeze mnie?
Przeczesuję sobie włosy. Uspokój się. To nie czas, żeby myśleć
o sobie. Patrzę na Louisa. Widzę po jego plecach, że jest cały
spięty. Zaciska dłonie i wysuwa jedną nogę do przodu. Z
trudem powstrzymuje przemianę. Wzdycham. Podchodzę do niego i daję
mu rękę na ramieniu. Natychmiast się uspokaja. A chociaż taką
mam nadzieję.
-Idziemy?-
pytam się chociaż cała ja, zbiorowo krzyczy „nie!” Chłopak
obrzuca mnie spojrzeniem godnym nauczyciela, który naprawdę ma cię
gdzieś. Marszczy brwi.
-Oczywiście,
że idę. BEZ CIEBIE.- rusza i zastawia mnie w tyle. Biegnie przez
korytarz a potem skręca w korytarz. Wzdycham ponownie. Przewracam
oczami i ruszam za nim. Gdy go doganiam z jego gardła wydobywa się
niskie warczenie.- Scarlet jeśli coś ci się stanie…
-Oj
przestań. Nie mów, że będziemy teraz jedną z tych par, w których
chłopak nie pozwala na nic dziewczynie, by nic jej się nie stało i
bla bla bla. Bo się troszczy i w ogóle.- wzruszam ramionami i
uśmiecham się delikatnie- Nie bój się o mnie. Wiem na co się
porywam.
-Kłóciłbym
się- mruczy. Jednak zauważam, że kąciki jego ust leciutko unoszą
się. Specjalnie zwalnia bym mogła spokojnie przy nim biec. Przez
cały czas myślę, co mogło nas zaatakować i ważniejsze kogo?
Louis
wbiega na drzwi, otwierając je a ja wpadam za nim do… Sali
gimnastycznej? Zatrzymuję się i rozglądam po gigantycznym
pomieszczeniu. Do moich nozdrzy dobiega nieprzyjemny zapach
potu i brudnych butów co jest normalnym powitaniem, dla każdego
ucznia próbującego przyjść na lekcje wychowania fizycznego.
Jednak poza tym czuję jeszcze specyficzny zapach krwi. Od razu
zauważam Stevena klęczącego przy dziewczynie… od której
pochodzi ta woń.
-Idę
się rozejrzeć…- Louis mówi do mnie i znika. Przełykam ślinę i
idę w kierunku rannej… Albo martwej. Każdy mój krok rozbrzmiewa
po całej sali. Ignoruję to i podbiegam do chłopaka. Klękam przy
nim.
-Co
tu robisz? I gdzie reszta?- rzucam mu pytania a zarazem próbuję
zatamować krwawienie.
-Nie
wiem… To się stało tak nagle. Ta dziewczyna była na środku sali
i w tej samej sekundzie już leżała na ziemi cała we krwi…Wiem
to chore, ale tak to wyglądało..- Słyszę obok drżący głos
Stevena.
-Widziałeś
jak coś ją atakuje?- podnoszę brew i zaciekawiona patrzę na
niego. Kręci głową i ociera mokre czoło. Nigdy nie widziałam go
tak zdenerwowanego. – Gdzie twoja banda?
-
Poszli po pomoc…- mówi.
-Jej
już chyba nie da się pomóc…- szepczę i zaglądam pod koszulkę
gdzie widzę głębokie ślady pozostawione po pazurach. Krzywię się
a chłopak odwraca wzrok.
-Dlaczego?-
zadaje to pytanie w pustkę. Patrzę na niego i próbuję go
pocieszyć, ale nie wiem jak.- Przecież była z dobrego domu… Nie
wiem u kogo mogłaby narobić sobie wrogów… To nie ma
najmniejszego sensu. Prawda?- jego oczy aż mnie proszą o
wytłumaczenie, ale co mam mu powiedzieć? Otwieram usta, ale gdy nie
potrafię wydusić żadnej najmniejszej sylaby, zamykam je.- … Z
Eleonorą też nie było…
-Co
powiedziałeś?- szepcę i przewiercam wzrokiem chłopaka. Staję do
pionu .
-Co
masz na myśli?- mruży oczy – A chodzi ci o Eleonore. To samo się
z nią stało… Zaatakowana, bez powodu… Hej gdzie biegniesz!?
Wpadam
na drzwi. Uderzają głośno o ścianę. Szukam wyjścia. Eleonora.
No przecież. Wtedy też widziałam jej martwe ciało, ale okazało
się to tylko przykrywką. Prawdziwa Eleonora włóczyła się
gdzieś po ciemnych zaułkach. Dokładnie. Biegnę przez korytarz
szybciej niżby mogła to sobie wyobrazić. Rozglądam się wokoło.
W pewnym momencie wyglądam za okno. Natychmiast się zatrzymuję.
Otwieram okno. Albo mam urojenia albo widzę tę dziewczynę, która
miała być martwa. Brązowe włosy, jasny strój. Na pewno to ona.
Patrzę w dół. Na szczęście jestem na parterze. Wyskakuję i
biegnę w jej stronę. Jakby czuła mój wzrok na sobie
przyspieszyła. To idiotyczne, gonię osobę, która praktycznie nie
mogłaby się poruszać i oddychać. Ostatnio nic nie ma sensu w moim
życiu. Dziewczyna wbiega do lasu a ja za nią. Różne gałązki
ranią mnie po ramionach i twarzy. Wciąż przed sobą mam jej
mizerną postać. Dlaczego nie mogę jej dogonić? Zwalniam powoli
gdyż brakuję mi już tchu. Zatrzymuję się i kucam. Oddycham
głęboko łapczywie łapiąc powietrze. Co ja wyprawiam? Czemu nie
zawołałam Louisa? To jego sprawa. Zawsze mieszam się w nie swoje
sprawy… Patrzę na nią a ona ku mojemu całkowitemu zdumieniu,
zatrzymała się. Nie rozumiejąc podnoszę się wciąż ciężko
dysząc. Skoro ona przede mną ucieka to czemu do jasnej ciasnej tego
nie robi… Słyszę za sobą trzask… Zimny dreszcz przebiega mi po
plecach. Nagle do mnie dociera. Miała mnie tylko tutaj sprowadzić.
Zerkam na nią a ona patrzy na mnie lodowatym wzrokiem… A kąciki
jej ust się podnoszą ukazując białe kły. Odwracam się i biegnę
z powrotem do szkoły. Wokół mnie słyszę szelesty, trzaski
powarkiwania. Mają mnie. Z bijącym mocno i szybko sercem uciekam
przed watahą Lykaona. Bolą mnie już nogi, oddech odmawia
posłuszeństwa. Jak to przeżyję obiecuje, że zaczynać ćwiczyć
kondycje. Nagle pod nogi wyskakuje mi jakiś wilk. Przeklinam i
szybko go omijam. Gryzie mnie po kostkach. Zagryzam wargę by nie
krzyknąć a w oczach pojawiają mi się łzy. Niech to… Próbuję
biec, ale jest to niewyobrażalny ból. Coś jakby mnie paliło od
środka i ktoś wiercił wierdłem w nich. Widzę już granice
pomiędzy lasem a miasteczkiem. Przyspieszam i wypadam na ulice.
Potykam się na drodze, ale szybko się podnoszę. Przebiegam jeszcze
kawałek, dopóki nie upadnę na trawnik przed szkołą. Natychmiast
obracam się, przygotowana na jeszcze większy ból, ale oni nagle
zniknęli. Nie jednak nie. Widzę ich złote ślepia w ciemnym lesie.
Przyrzekam sobie, że już nigdy nie pójdę do żadnego zalesionego
miejsca. Nikt mnie to tego nie zmusi. Opadam na ziemie i patrzę w
zachmurzone niebo. Co ja wyprawiam? Nie jestem wilkołakiem, nie mam
jakieś super mocy… Po co się w to mieszam? Pojedyncza łza
spływa mi po policzku. Co ja wyprawiam? Jeden niepozorny błąd a
mogę stracić życie. To nie jest zabawa. Wycieram mokre oczy.
Pociągam nosem. Siadam i próbuję zapanować nad oddechem. Z
trudem podnoszę się i wracam do budynku. Na korytarzach
szukam torebki. Gdy ją znajduję wyciągam telefon i dzwonie do taty
by mnie odebrał. Nie zadaje zbędnych pytań. Po prostu mówi, że
za pięć minut będzie. Zbieram się i wychodzę przed budynek.
Pogoda coraz bardziej się psuję. Zaczyna kropić. Poprawiam
ubranie, czekam. Modlę się by przyjechał w miarę szybko.
Rozglądam się, żeby przypadkiem nie spotkać Louisa. Jeśli
zobaczy mnie w takim stanie… To wpadnie w szał. A nie chciałabym
tego. I tak już za bardzo się przejmuje.
-Mam
cię.- ciepły oddech na mojej szyi sprawia, że podskakuję i
odwracam się. Louis stoi za mną i patrzy na mnie złotymi oczami.
Jest wściekły. Chwyta mnie za rękę i przyciąga do siebie.
Wskazuje na moje kostki- Co to jest? Co ci się stało?
-NIC
mi się nie stało. Po prostu napotkałam się na kilka wilków to
wszystko.- warczę. Przegryza wargę i zaciska dłoń. Krzywię się.-
Louis to boli.
Mówię
i patrzę na niego. Mierzy mnie lodowatym spojrzeniem.
-Mówiłem,
żebyś nie szła…
-I
dobrze! Wyszło na twoje! Zadowolony?- słyszę silnik samochodu.
Odwracam się i widzę czarny samochód ojca.- Pójść mnie. Chcę
iść do domu i opatrzyć sobie rany.
-Lisek…-
jęczy. Marszczy brwi i pochyla głowę na bok. Całuję go w
policzek i dotykam czołem jego.
-Kocham
cię. Wszystko w porządku. Jestem po prostu zmęczona. Przyjdę
później do ciebie, dobrze?
Kiwa
głową. Przytula mnie mocno i puszcza. Wchodzę do samochodu. Mokra
podkręcam ogrzewanie. Tato oszczędza zbędnych pytań. Zamiast tego
jego zaciekawiony wzrok mówi sam za siebie.
-Jedź
już proszę.- mówię i siadam głębiej w siedzeniu.
-Nie
chcesz się jeszcze z nim pożegnać?- mówi zaczepnie a ja śmieję
się. Macham Louisowi i patrzę jak powoli znika pod szkołą.
Oddycham z ulgą. Mam chociaż całą drogę do domu by na spokojnie
pozbierać i uporządkować myśli.
***
Leże
w fotelu i patrzę na deszcz. Na kolanach Basket śpi sobie
spokojnie. Mruczy a ja głaszczę ją zagłębiając się coraz
bardziej w ciemnych myślach. Upijam łyk herbaty i po chwili dostaję
sms. Zaciekawiona patrzę na wyświetlacz. Louis napisał do mnie.
-Możesz
przyjść?
-Pięć
minut.
Odpisuję
i wstaję z miękkiego fotela. Ubieram niebieski sweter i dżinsowe
leginsy. Zbiegam szybko po schodach i wpadam do salonu, gdzie miałam
nadzieję zobaczyć rodziców, co niestety się nie spełniło.
Zduszając okrzyk irytacji szukam ich dalej na próżno. Musieli
wyjść niczego mi nie mówiąc. Wracam po łuk i strzały, które
trzymałam w szafie. Nie chcę się teraz bez nich ruszać. Wracam na
dół. Zła ubieram buty i kurtkę. Basket kręci mi się pod nogami.
Uśmiecham się do niej i głaszczę po jedwabistej sierści.
Otwieram drzwi i wychodzę. Zimny podmuch powietrza owiewa mnie całą,
ale nie zwracam na to uwagi. Ubieram kaptur i szybko idę przez
trawnik na chodnik i zmierzam do Louisa. Wbiegam na ganek i dzwonię
do drzwi. Mija chwila a otwiera mi Angelina.
-Witaj
Scarlet. Zaskoczyłaś mnie. Louis?- pyta. Przytakuję.
-Dokładnie.
Mogę?- Uśmiecha się do mnie ciepło i kiwa głową. Dziękuję jej
i wchodzę do środka. Ściągam buty i kurtkę. Angelina pokazuje
bym jej podała więc tak też robię. Kieruję się do jego pokoju.
-To
znowu ty?- słyszę głęboki, wypowiedziany zimnym tonem głos od
pana Olivera. Przechodzą mnie ciarki. Przegryzam wargę i odwracam
głowę w stronę salonu. Siedzi na kanapie i mierzy mnie surowym
wzrokiem. Wytrzymuję je i podnoszę podbródek.
-Tak
to ja.- uśmiecham się- Proszę mi wybaczyć, ale mam coś do
wyjaśnienia z pańskim synem i nawet pan mi w tym nie przeszkodzi.
Na
jego twarzy na chwile pojawia się wyraz zaskoczenia. Kiwam
przepraszająco głową. Wchodzę po schodach. Staję pod jego
drzwiami. Kładę dłoń na klamce i otwieram je. Louis leży na
łóżku w samych spodniach. Czyta jakiś magazyn, ale w momencie gdy
przeszłam próg spojrzał na mnie. Jego wzrok niczym się nie różnił
od spojrzenia psa, który ostrzegał by się do niego nie zbliżać.
A ja wiem dokładnie jaki to wzrok.
-O
przyszłaś.- mówi. Podnoszę brew i uśmiecham się półgębkiem.
Mruży oczy i pochyla leciutko głowę. Opieram łuk o ścianę i
odprowadzana przenikliwym wzrokiem Louisa podchodzę do niego i
siadam na łóżku zwrócona w jego stronę. Blondyn kładzie się i
daje sobie ręce za głowę. Patrzy w sufit.
-Przecież
sam chciałeś bym przyszła- przypominam mu. Wzdycha.
-Wiem,
wiem. Do końca nie wiem co chcę. Chciałabyś mi coś powiedzieć?-
pyta.
-Dużo.
Bardzo dużo. Po pierwsze…-chłopak natychmiast podnosi palec co
mnie ucisza.
-Czy
chociaż w jednej z tych rzeczy chcesz mnie przeprosić?
Wzdycham.
-Jesteś
tak przewidywalny.- mówię. Wzrusza ramionami.
-No
i? I tak chcę byś mnie przeprosiła.- mówi i zamyka oczy.
Uśmiecham się. Na czworakach idę do niego. Siadam mu na brzuchu i
całuję w usta. Zaskoczony otwiera oczy i nabiera szybko powietrza.
Prostuję się zadowolona. Podnoszę brew. Uśmiecha się. Z
prędkością światła obejmuje mnie w pasie i przewraca tak, że
teraz on jest nade mną. Całuje mnie w usta a po chwili schodzi
niżej po szyi. Przy każdym dotyku jego ust na mojej skórze
czuję ciepło rozchodzące się po moim ciele. Wplatam palce w jego
jedwabiste włosy. Mruczy. Całuje raz jeszcze w usta i zatrzymuje
się. Patrzy na mnie błękitnymi oczami. Zauważam w nich złote
plamki. Dotykam jego szorstkiego policzka.
-Przepraszam.-
zamyka oczy i daję swoją dłoń na moją, którą nadal trzymam na
jego twarzy. Uśmiecham się co odwzajemnia.
-Kocham
cię ty durny lisie…- śmieje się a ja też nie mogę tego
powstrzymać. Zabieram powoli dłoń.
-Ja
ciebie też Louis…Ale… musimy porozmawiać.- staje się bardziej
uważny. Dotykam jego trzech kolczyków w prawym uchu.- Musisz mi
powiedzieć wszystko o Lykaonie. Czy tego chcesz czy nie.- patrzę na
niego nieugiętym wzrokiem. Przez jego twarz przebiega cień.-
Wszystko. Nawet o waszej znajomości…
~*~*~*~*~*~*~
I
w takim cudownym momencie kończymy. Dziękuję bardzo wszystkim,
którzy nadal to czytają. Jest to dla bardzo ważne. Nigdy nie
sądziłam, że mogę mieć tyle wyświetleń i obserwatorów!
Jesteście cudowni. Poza tym jak już powyżej napisałam, rozdział
ten dedykuję z okazji spóźnionych świąt. Życzę Wam wszystkim
zdrowia, szczęścia, pieniędzy (niestety pieniądze są bardzo
ważne i żyć bez nich trochę trudno) i wszystkiego dobrego! Mam
nadzieję, że święta się Wam udały. Poza tym dziękuję, że
wytrwaliście ze mną aż do tego momentu. Całuski śle Wam i
trzymajcie się cieplutko!