wtorek, grudnia 29

13 rozdział

Rozdział z okazji spóźnionych świąt ^^

Robi mi się słabo.  W gardle powstaje nieprzyjemna gula i mam wrażenie jakbym zaraz miała zemdleć. Coś się stało w naszej szkole. W tym budynku. Co jeśli to Lykaon atakuje nas przeze mnie? Przeczesuję sobie włosy. Uspokój się. To nie czas, żeby myśleć o sobie. Patrzę na Louisa. Widzę po jego plecach, że jest cały spięty. Zaciska dłonie i wysuwa jedną nogę do przodu.  Z trudem powstrzymuje przemianę. Wzdycham. Podchodzę do niego i daję mu rękę na ramieniu. Natychmiast się uspokaja. A chociaż taką mam nadzieję.
-Idziemy?- pytam się chociaż cała ja, zbiorowo krzyczy „nie!” Chłopak obrzuca mnie spojrzeniem godnym nauczyciela, który naprawdę ma cię gdzieś. Marszczy brwi.
-Oczywiście, że idę. BEZ CIEBIE.- rusza i zastawia mnie w tyle. Biegnie przez korytarz a potem skręca w korytarz. Wzdycham ponownie. Przewracam oczami i ruszam za nim. Gdy go doganiam z jego gardła wydobywa się niskie warczenie.- Scarlet jeśli coś ci się stanie…
-Oj przestań. Nie mów, że będziemy teraz jedną z tych par, w których chłopak nie pozwala na nic dziewczynie, by nic jej się nie stało i bla bla bla. Bo się troszczy i w ogóle.- wzruszam ramionami i uśmiecham się delikatnie- Nie bój się o mnie. Wiem na co się porywam.
-Kłóciłbym się- mruczy. Jednak zauważam, że kąciki jego ust leciutko unoszą się. Specjalnie zwalnia bym mogła spokojnie przy nim biec. Przez cały czas myślę, co mogło nas zaatakować i ważniejsze kogo?
Louis wbiega na drzwi, otwierając je a ja wpadam za nim do… Sali gimnastycznej? Zatrzymuję się i rozglądam po gigantycznym pomieszczeniu.  Do moich nozdrzy dobiega nieprzyjemny zapach potu i brudnych butów co jest normalnym powitaniem, dla każdego ucznia próbującego przyjść na lekcje wychowania fizycznego. Jednak poza tym czuję jeszcze specyficzny zapach krwi. Od razu zauważam Stevena klęczącego przy dziewczynie… od której pochodzi ta woń.
-Idę się rozejrzeć…- Louis mówi do mnie i znika. Przełykam ślinę i idę w kierunku rannej… Albo martwej. Każdy mój krok rozbrzmiewa po całej sali. Ignoruję to i podbiegam do chłopaka. Klękam przy nim.
-Co tu robisz? I gdzie reszta?- rzucam mu pytania a zarazem próbuję zatamować krwawienie.
-Nie wiem… To się stało tak nagle. Ta dziewczyna była na środku sali i w tej samej sekundzie już leżała na ziemi cała we krwi…Wiem to chore, ale tak to wyglądało..- Słyszę obok drżący głos Stevena.
-Widziałeś jak coś ją atakuje?- podnoszę brew i zaciekawiona patrzę na niego. Kręci głową i ociera mokre czoło. Nigdy nie widziałam go tak zdenerwowanego. – Gdzie twoja banda?
- Poszli po pomoc…- mówi.
-Jej już chyba nie da się pomóc…- szepczę i zaglądam pod koszulkę gdzie widzę głębokie ślady pozostawione po pazurach. Krzywię się a chłopak odwraca wzrok.
-Dlaczego?- zadaje to pytanie w pustkę. Patrzę na niego i próbuję go pocieszyć, ale nie wiem jak.- Przecież była z dobrego domu… Nie wiem u kogo mogłaby narobić sobie wrogów… To nie ma najmniejszego sensu. Prawda?- jego oczy aż mnie proszą o wytłumaczenie, ale co mam mu powiedzieć? Otwieram usta, ale gdy nie potrafię wydusić żadnej najmniejszej sylaby, zamykam je.- … Z Eleonorą też nie było…
-Co powiedziałeś?- szepcę i przewiercam wzrokiem chłopaka. Staję do pionu .
-Co masz na myśli?- mruży oczy – A chodzi ci o Eleonore. To samo się z nią stało… Zaatakowana, bez powodu… Hej gdzie biegniesz!?
Wpadam na drzwi. Uderzają głośno o ścianę. Szukam wyjścia. Eleonora. No przecież. Wtedy też widziałam jej martwe ciało, ale okazało się to tylko przykrywką. Prawdziwa Eleonora  włóczyła się gdzieś po ciemnych zaułkach. Dokładnie. Biegnę przez korytarz szybciej niżby mogła to sobie wyobrazić. Rozglądam się wokoło. W pewnym momencie wyglądam za okno. Natychmiast się zatrzymuję. Otwieram okno. Albo mam urojenia albo widzę tę dziewczynę, która miała być martwa. Brązowe włosy, jasny strój. Na pewno to ona. Patrzę w dół. Na szczęście jestem na parterze. Wyskakuję i biegnę w jej stronę. Jakby czuła mój wzrok na sobie przyspieszyła. To idiotyczne, gonię osobę, która praktycznie nie mogłaby się poruszać i oddychać. Ostatnio nic nie ma sensu w moim życiu. Dziewczyna  wbiega do lasu a ja za nią. Różne gałązki ranią mnie po ramionach i twarzy. Wciąż przed sobą mam jej mizerną postać. Dlaczego nie mogę jej dogonić? Zwalniam powoli gdyż brakuję mi już tchu. Zatrzymuję się i kucam. Oddycham głęboko łapczywie łapiąc powietrze. Co ja wyprawiam? Czemu nie zawołałam Louisa? To jego sprawa. Zawsze mieszam się w nie swoje sprawy… Patrzę na nią a ona ku mojemu całkowitemu zdumieniu, zatrzymała się. Nie rozumiejąc podnoszę się wciąż ciężko dysząc. Skoro ona przede mną ucieka to czemu do jasnej ciasnej tego nie robi… Słyszę za sobą trzask… Zimny dreszcz przebiega mi po plecach. Nagle do mnie dociera. Miała mnie tylko tutaj sprowadzić. Zerkam na nią a ona patrzy na mnie lodowatym wzrokiem… A kąciki jej ust się podnoszą ukazując białe kły. Odwracam się i biegnę z powrotem do szkoły. Wokół mnie słyszę szelesty, trzaski powarkiwania. Mają mnie. Z bijącym mocno i szybko sercem uciekam przed watahą Lykaona. Bolą mnie już nogi, oddech odmawia posłuszeństwa. Jak to przeżyję obiecuje, że zaczynać ćwiczyć kondycje. Nagle pod nogi wyskakuje mi jakiś wilk. Przeklinam i szybko go omijam. Gryzie mnie po kostkach. Zagryzam wargę by nie krzyknąć a w oczach pojawiają mi się łzy. Niech to… Próbuję biec, ale jest to niewyobrażalny ból. Coś jakby mnie paliło od środka i ktoś wiercił wierdłem w nich. Widzę już granice pomiędzy lasem a miasteczkiem. Przyspieszam i wypadam na ulice. Potykam się na drodze, ale szybko się podnoszę. Przebiegam jeszcze kawałek, dopóki nie upadnę na trawnik przed szkołą. Natychmiast obracam się, przygotowana na jeszcze większy ból, ale oni nagle zniknęli. Nie jednak nie. Widzę ich złote ślepia w ciemnym lesie. Przyrzekam sobie, że już nigdy nie pójdę do żadnego zalesionego miejsca. Nikt mnie to tego nie zmusi. Opadam na ziemie i patrzę w zachmurzone niebo. Co ja wyprawiam? Nie jestem wilkołakiem, nie mam jakieś super mocy… Po co się w to mieszam? Pojedyncza łza  spływa mi po policzku. Co ja wyprawiam? Jeden niepozorny błąd a mogę stracić życie. To nie jest zabawa. Wycieram mokre oczy. Pociągam nosem. Siadam i próbuję zapanować nad oddechem. Z  trudem podnoszę się i wracam do budynku. Na korytarzach szukam torebki. Gdy ją znajduję wyciągam telefon i dzwonie do taty by mnie odebrał. Nie zadaje zbędnych pytań. Po prostu mówi, że za pięć minut będzie. Zbieram się i wychodzę przed budynek. Pogoda coraz bardziej się psuję. Zaczyna kropić. Poprawiam ubranie, czekam. Modlę się by przyjechał w miarę szybko.  Rozglądam się, żeby przypadkiem nie spotkać Louisa. Jeśli zobaczy mnie w takim stanie… To wpadnie w szał. A nie chciałabym tego. I tak już za bardzo się przejmuje.
-Mam cię.- ciepły oddech na mojej szyi sprawia, że podskakuję i odwracam się. Louis stoi za mną i patrzy na mnie złotymi oczami. Jest wściekły. Chwyta mnie za rękę i przyciąga do siebie. Wskazuje na moje kostki- Co to jest? Co ci się stało?
-NIC mi się nie stało. Po prostu napotkałam się na kilka wilków to wszystko.- warczę. Przegryza wargę i zaciska dłoń. Krzywię się.- Louis to boli.
Mówię i patrzę na niego. Mierzy mnie lodowatym spojrzeniem.
-Mówiłem, żebyś nie szła…
-I dobrze! Wyszło na twoje! Zadowolony?- słyszę silnik samochodu. Odwracam się i widzę czarny samochód ojca.- Pójść mnie. Chcę iść do domu i opatrzyć sobie rany.
-Lisek…- jęczy. Marszczy brwi i pochyla głowę na bok. Całuję go w policzek i dotykam czołem jego.
-Kocham cię. Wszystko w porządku. Jestem po prostu zmęczona. Przyjdę później do ciebie, dobrze?
Kiwa głową. Przytula mnie mocno i puszcza. Wchodzę do samochodu. Mokra podkręcam ogrzewanie. Tato oszczędza zbędnych pytań. Zamiast tego jego zaciekawiony wzrok mówi sam za siebie.
-Jedź już proszę.- mówię i siadam głębiej w siedzeniu.
-Nie chcesz się jeszcze z nim pożegnać?- mówi zaczepnie a ja śmieję się. Macham Louisowi i patrzę jak powoli znika pod szkołą. Oddycham z ulgą. Mam chociaż całą drogę do domu by na spokojnie pozbierać i uporządkować myśli.
***
Leże w fotelu i patrzę na deszcz. Na kolanach Basket śpi sobie spokojnie. Mruczy a ja głaszczę ją zagłębiając się coraz bardziej w ciemnych myślach. Upijam łyk herbaty i po chwili dostaję sms. Zaciekawiona patrzę na wyświetlacz. Louis napisał do mnie.
-Możesz przyjść?
-Pięć minut.
Odpisuję i wstaję z miękkiego fotela. Ubieram niebieski sweter i dżinsowe leginsy. Zbiegam szybko po schodach i wpadam do salonu, gdzie miałam nadzieję zobaczyć rodziców, co niestety się nie spełniło. Zduszając okrzyk irytacji szukam ich dalej na próżno. Musieli wyjść niczego mi nie mówiąc. Wracam po łuk i strzały, które trzymałam w szafie. Nie chcę się teraz bez nich ruszać. Wracam na dół. Zła ubieram buty i kurtkę. Basket kręci mi się pod nogami. Uśmiecham się do niej i głaszczę po jedwabistej sierści. Otwieram drzwi i wychodzę. Zimny podmuch powietrza owiewa mnie całą, ale nie zwracam na to uwagi. Ubieram kaptur i szybko idę przez trawnik na chodnik i zmierzam do Louisa. Wbiegam na ganek i dzwonię do drzwi. Mija chwila a otwiera mi Angelina.
-Witaj Scarlet. Zaskoczyłaś mnie. Louis?- pyta. Przytakuję.
-Dokładnie. Mogę?- Uśmiecha się do mnie ciepło i kiwa głową. Dziękuję jej i wchodzę do środka. Ściągam buty i kurtkę. Angelina pokazuje bym jej podała więc tak też robię. Kieruję się do jego pokoju.
-To znowu ty?- słyszę głęboki, wypowiedziany zimnym tonem głos od pana Olivera. Przechodzą mnie ciarki. Przegryzam wargę i odwracam głowę w stronę salonu. Siedzi na kanapie i mierzy mnie surowym wzrokiem. Wytrzymuję je i podnoszę podbródek.
-Tak to ja.- uśmiecham się- Proszę mi wybaczyć, ale mam coś do wyjaśnienia z pańskim synem i nawet pan mi w tym nie przeszkodzi.
Na jego twarzy na chwile pojawia się wyraz zaskoczenia. Kiwam przepraszająco głową. Wchodzę po schodach. Staję pod jego drzwiami. Kładę dłoń na klamce i otwieram je. Louis leży na łóżku w samych spodniach. Czyta jakiś magazyn, ale w momencie gdy przeszłam próg spojrzał na mnie. Jego wzrok niczym się nie różnił od spojrzenia psa, który ostrzegał by się do niego nie zbliżać. A ja wiem dokładnie jaki to wzrok.
-O przyszłaś.- mówi. Podnoszę brew i uśmiecham się półgębkiem. Mruży oczy i pochyla leciutko głowę. Opieram łuk o ścianę i odprowadzana przenikliwym wzrokiem Louisa podchodzę do niego i siadam na łóżku zwrócona w jego stronę. Blondyn kładzie się i daje sobie ręce za głowę. Patrzy w sufit.
-Przecież sam chciałeś bym przyszła- przypominam mu. Wzdycha.
-Wiem, wiem. Do końca nie wiem co chcę. Chciałabyś mi coś powiedzieć?- pyta.
-Dużo. Bardzo dużo. Po pierwsze…-chłopak natychmiast podnosi palec co mnie ucisza.
-Czy chociaż w jednej z tych rzeczy chcesz mnie przeprosić?
Wzdycham.
-Jesteś tak przewidywalny.- mówię. Wzrusza ramionami.
-No i? I tak chcę byś mnie przeprosiła.- mówi i zamyka oczy. Uśmiecham się. Na czworakach idę do niego. Siadam mu na brzuchu i całuję w usta. Zaskoczony otwiera oczy i nabiera szybko powietrza. Prostuję się zadowolona. Podnoszę brew. Uśmiecha się. Z prędkością światła obejmuje mnie w pasie i przewraca tak, że teraz on jest nade mną. Całuje mnie w usta a po chwili schodzi niżej po szyi. Przy każdym dotyku jego ust na mojej skórze czuję ciepło rozchodzące się po moim ciele. Wplatam palce w jego jedwabiste włosy. Mruczy. Całuje raz jeszcze w usta i zatrzymuje się. Patrzy na mnie błękitnymi oczami. Zauważam w nich złote plamki. Dotykam jego szorstkiego policzka.
-Przepraszam.- zamyka oczy i daję swoją dłoń na moją, którą nadal trzymam na jego twarzy. Uśmiecham się co odwzajemnia.
-Kocham cię ty durny lisie…- śmieje się a ja też nie mogę tego powstrzymać. Zabieram powoli dłoń.
-Ja ciebie też Louis…Ale… musimy porozmawiać.- staje się bardziej uważny. Dotykam jego trzech kolczyków w prawym uchu.- Musisz mi powiedzieć wszystko o Lykaonie. Czy tego chcesz czy nie.- patrzę na niego nieugiętym wzrokiem. Przez jego twarz przebiega cień.- Wszystko. Nawet o waszej znajomości…

~*~*~*~*~*~*~
I w takim cudownym momencie kończymy. Dziękuję bardzo wszystkim, którzy nadal to czytają. Jest to dla bardzo ważne. Nigdy nie sądziłam, że mogę mieć tyle wyświetleń i obserwatorów! Jesteście cudowni. Poza tym jak już powyżej napisałam, rozdział ten dedykuję z okazji spóźnionych świąt. Życzę Wam wszystkim zdrowia, szczęścia, pieniędzy (niestety pieniądze są bardzo ważne i żyć bez nich trochę trudno) i wszystkiego dobrego! Mam nadzieję, że święta się Wam udały. Poza tym dziękuję, że wytrwaliście ze mną aż do tego momentu. Całuski śle Wam i trzymajcie się cieplutko!