środa, stycznia 27

Coś na temat LBA

Tak. Chciałabym tylko powiedzieć, że nie mam ochoty, ani chęci do odpowiadania na te wszystkie pytania. Mam już zaległych wiele LBA  i do żadnego nie chcę mi się zabrać... Nie potrafię. Dziękuję po stokroć za nominowanie. Jesteście cudowni, ale nie "bawi" mnie to. Wybaczcie mi. Piszę to dlatego byście nie uważali, że Wy mnie tutaj nominujecie a ja nic z tym nie robię i tym podobnie... Nie bądźcie źli, nie trzymajcie urazy i żyjcie dalej!
Kiedy rozdział???? Jaki rozdział? Nie wiem o czym mówicie.... Nie wiem postaram się coś popisać w weekend, ale nie obiecam! Padam każdego wieczoru a co dopiero jeszcze coś pisać, do tego logicznego!
Całuski, trzymajcie się cieplutko!




środa, stycznia 13

14 Rozdział


Biorę głęboki wdech. Podnoszę łuk i celuję. Wypuszczam strzałę wraz z oddechem. Nie trafiam. Otwieram szeroko oczy. Oddycham głęboko. Brak mi tchu. Krzywię się i patrzę na swoje dłonie. Czerwone, opuchnięte i bardzo bolące. Zaciskam je. Nakładam kolejną strzałę i znowu nakierowuję ją na drzewo. Powtarzam sekwencję ruchów.
Pierwsza strzała, druga, trzecia.. kolejna i kolejna… Nie udało mi się. Ani razu. Czemu wtedy to potrafiłam? Czy to było tylko jakieś zrządzenie losu? Odwracam się wściekła i moje spojrzenie napotyka się na pełne aprobaty spojrzenie Louisa. Kręci głową na co prycham.
-Nieźle ci to wychodzi- chłopak staje za mną a ironii nie da się nie wyczuć w jego głosie.-Nie ćwiczyłaś może jako łowca gdy mnie nie było?
-Oczywiście-  Rzucam mu łuk wraz z kołczanem. Zaskoczenie maluje mu się na twarzy.- I przy okazji zaprzyjaźniłam się z Lykaonem, ale mi się znudził i odeszłam od niego. Dlatego właśnie teraz mnie ściga.
Przewracam oczami i idę do domu. Wchodzę do środka. Ściągam kurtkę i buty. Przekraczam próg kuchni. Nastawiam czajnik i wyglądam za okno. Na podwórku nikogo nie widzę. Czuję delikatne dotyk na udach. Zerkam na nie. Basket ociera się o moje nogi. Podnosi swój łepek i miauczy. Biorę ją na ręce i drapię za uchem. Wydaje przy tym ciche mruczenie. Siadam na krześle przy wyspie na środku kuchni. Po chwili ciszy, przerywanej tylko dźwiękiem gotowanej wody słyszę ciche skrzypienie drzwi.
-Herbaty?- pytam uprzejmym tonem gdy tylko pojawi się w polu widzenia.
-Czego chcesz?- siada na siedzeniu przede mną.
-Wiesz doskonale…- Pstryknięcie oznaczające, że mogę już nalewać wrzątek przerywa mi. Wypuszczam kotkę i podchodzę do komody. Wyciągam dwa kubki.- Chcesz?
Nie spuszcza ze mnie wściekłego wzroku. Wzruszam ramionami. To jego wina. Zalewam wodą naczynia i opieram się o blat. Wzdycham. Od wczoraj nie ma zamiaru odezwać się ani słowem o jego znajomości z fenrirami. Co mam zrobić? Denerwuję mnie już tym swoim zachowaniem. Czy nie łatwiej już powiedzieć?
-Lubiłem grać z nim…- podnoszę zdziwiona wzrok. Wstaje. Wskazuje głową na salon. Uśmiecham się i zduszam krzyk radości. Biorę herbatę i podchodzę do niego. Biorę go za rękę. Siadamy na kanapie. Powoli upijam łyk.
-Z kim grać? Z Lykaonem?- podnoszę ton głosu. Kiwa głową.
-Tak. Młode wilkołaki potrzebują towarzystwa. Potrzebują drugiego w swoim wieku. Wiesz by walczyć z nim, bawić tak jak byś nie bawiła się z człowiekiem. Rozumiesz?
-Mów dalej- opieram głowę o jego ramię a on opiera swoją o moją.
-Był moim przyjacielem. Nie przeczę. Tylko skąd mogłem widzieć, że stanie się z jego taki dupek…
-Od początku i się nie powstrzymuj… -upijam kolejny łyk- Z szczegółami po poproszę.
-Poza tobą zawsze, codziennie się z nim spotykałem. Ćwiczyłem nowe tryki, sposoby… Był naprawdę wspaniałym przyjacielem. Pewnego dnia coś się w nim złamało. Takie p u f! I zmiana. Nie było go tylko kilka dni a gdy wrócił zaczął coś za bardzo, lubować się w krwi. Uwielbiał patrzeć na czyjąś krew, śmierć. Nie wiem, może powinienem to zauważyć. Pewnie tak. Ale już tego nie naprawię. No cóż…
Przypomniało mi się pierwsze spotkanie z Lykaonem. Czy wyglądał na psychopatę? Kogoś kto mógłby cieszyć się z takich rzeczy? Nawet bardzo.
-No i tak… Przemykałem oczy na rożne jego wybryki, ale… gdy zabił Basket…
Opluwam się herbatą. Odkładam szybko herbatę na stół. Macham ręką przed językiem.
-Ta świnia!?- moja chęć mordu się rozgrzewa. Po chwili sobie przypominam.- Czyli to jednak nie ty ją… Przepraszam.-Uśmiecha się zwycięsko choć smutno. Kreślę na jego dłoni kółka.- I co dalej?
-Ta krew, którą na mnie widziałaś to była jego krew. Nigdy więcej już go nie widziałem. Aż do teraz...
Odwrócił wzrok. Coś ukrywa, ale postanowiłam dalej go nie męczyć.
-To dobrze. Myślałam już, że byłeś fenrirem! Co za ulga.
Śmieję się sztucznie. Nie sądziłam, że Lykaon może być w wieku Louisa oraz tak niebezpieczny. Przecieram ramiona. Louis to zauważa. Obejmuje mnie. Całuje w czoło i mruczy mi do ucha.
-Jest dobrze. Nic ci nie zrobi…- „Nie prawda” zaskoczona aż prostuję się. Od tak dawna już nie słyszałam tego głosu. Co jest kłamstwem? „Że nic ci nie zrobi. Nie ufa się wilkom. Wilki są złe.”
-Nie prawda…- mruczę. Czuję zaniepokojone spojrzenie chłopaka. „Wilki są okrutne. Brutalne. Martwią się tylko o swoją watahę. Myślisz, że on Cię pokocha?” Zgrzyt przypominający uderzanie o siebie kamyków rozbrzmiewa w mojej głowie. Zapewne ma być to coś podobnego do śmiechu. „Naiwna i głupia!”
-Nie prawda!- krzyczę. Podnoszę się. Odruchowo chwytam poduszkę i rzucam ją o ścianę. Odbija się i spada na ziemię. Zagryzam szczękę.
-Scarlet?- dotyk na moim ramieniu sprawia, że cała się napinam. „Nie prawda? Nie wiesz nawet kim jesteś!”
-Zamknij się! A ty niby wiesz!?- wrzeszczę. Uścisk na ramieniu zelżał. Zamykam oczy. Co chcesz mi powiedzieć? Proszę powiedz mi! Błysk i nagły atak ogromnego bólu. Otwieram usta, ale żaden dźwięk się z nich nie wydobywa. Przez moje żyły przepływa gorąca lawa a każdy oddech to ostrza. „Chcesz poznać prawdę?” Światło staję się mocniejsze. Jakaś postać. „To cierp”
***
Otwieram oczy. Lis przekrzywia głowę i przypatruje mi się zielonymi oczami. Prostuję się. Oddala się i siada niedaleko mnie. Próbuję zrobić to samo, ale w tej samej chwili całe moje ciało przeszył ogromny ból. Krzyczę i kładę się. Sprawia mi to takie samo cierpienie.
-Co się dzieje?- mój głos jest słaby i drżący.
-Jednak się do ciebie nie pomyliłem. Cieszę się- zamieram. To go słyszałam cały czas w swojej głowie. Czując narastające przerażenie zerkam na lisa przede mną. Wyszczerza kły a mnie przeszywa dreszcz.
-Jak to się nie pomyliłeś?- ignoruję pieczenie i siadam. Znajduję się w jakieś grocie? Jest dosyć ciemno, a ściany są chropowate i do moich nozdrzy dochodzi jakiś nieprzyjemny zapach. Zwracam się do niego wściekła.-Co ty sobie kurczę wyobrażasz! Kim jesteś, żeby…
-Kitsune... Jestem Kitsune. Wysłannik lisów- robi dwa kroki i znów przystaje.- Wybrałem Ciebie, gdyż nie miałem wyboru.- nie spuszczał ze mnie przenikliwego wzroku- Muszę zniszczyć wilki…
-Nie.- kręcę głową i się krzywię.- Nie zrobię tego. Nie pomogę ci w tym.
Przechyla głowę.
-Nie skończyłem, panno w gorącej wodzie kąpana!- przewraca oczami. Dokładnie  t o zrobił.- Muszę zniszczyć ciemne wilki. Albo jak ty je nazywasz f e n r i r ó w.
Czując podekscytowanie uśmiecham się na tą myśl. Czy jestem do tego zdolna. Do zemszczenia się na nich? Czy mam tyle siły? Karcę się za tę myśli. Nie bądź głupia!
-Ale, ale jak? JAK mam pokonać ich. To nie osiągalne! Jestem tylko zwykłą…
Doskakuje do mnie i powala na ziemie. Warczy i przybliża swój łeb do mojej twarzy. Czuję jego oddech na szyi.
-Myślisz, że wybrałbym cię nędzny człowieku, gdybyś była beznadziejna? Nie obrażaj mnie! –Szczeknął i ostrzegawczo spróbował mnie ugryź.- Z moją siłą dasz rade! Poza tym ty nie jesteś tutaj najważniejsza. Musisz tylko… Zrobić jedną rzecz.
-Jaką?
-Dowiesz się…
-Cudownie- mruczę. Nagle czuję uścisk w klatce piersiowej. Kładę na niej dłoń. Tracę grunt i upadam w ciemność.
Coś mnie łapie. Czyjaś dłoń na moich biodrze. Patrzę na Louisa a on na mnie. Nasze brwi idą do góry.
-Em… Co się stało?- pytam a chłopak przytula mnie mocno. Klepię go po plecach.- Co się stało?
-Jak by to powiedzieć… Zemdlałaś. I świeciłaś się…-widząc moją minę zaczyna się poprawiać.- Nie wiem jak to wyjaśnić, ale twoje oczy zabłysły na szafirowo, tak głęboki szafir. Do tego pojawiły się na twojej skórze jasne znaki… Czerwone znaki, koła, linie… Poza tym miałaś… ogon… A raczej dwa…-Uderzam go w głowę. Chwyta się za nią a na jego twarzy wyskakuje pełen oburzenia grymas. Wątpię by go to zabolało.- Co ty robisz?
-Żartujesz sobie ze mnie?- to tak dziwne, nieprawdopodobne i głupie. Blondyn robi oczka szczeniaka i mówi, że nie kłamał. Wzdycham. Kitsune…Zmieniam temat.-Co wiesz o lisach?
Kręci głową. Wzrusza ramionami.
-Dobra… Jak myślisz twój tata będzie wiedział coś?
-Czemu?- nagle jego twarz staje się ponura i spięta.- Nie mów tylko…O nie... Nie mów tylko. Nie mów, że Kitsune…
-Tak o co?
Doskakuje do mnie i potrząsa. Przerażona przypomina mi się sytuacja z lisem. Przed oczami staję mi on, uśmiechnięty. Zrobił tak samo. Uderzam go i odpycham. Patrzę na niego wściekła.
-Zostaw mnie!
-Scarlet…- chłopak wyciąga rękę, ale ją odrzucam. Podchodzi do mnie i przytula. Czując jego ciepło i spokojny oddech, uspakajam się.
-Naprawdę?- szepce. Kiwam głową. Jego spojrzenie staje się smutne a uścisk silniejszy. Jakby o czymś wiedział…
- Louis?
-Chodźmy do taty. Zobaczymy co da się zrobić…
Słyszymy trzask. Do pokoju wbiega zdyszana Angelina. Ubranie ma ubrudzone a włosy rozczochrane. Wygląda jakby przeszła przez bagno, napotkała Shreka i wróciła tą samą drogą. Jej oczy mienią się złotem.

-Lykaon. ON tu JEST.
~*~*~*~*~*~*~
Nie no kochani, jestem z siebie dumna. Nie z powodu rozdziału. Jakoś nie przypadł mi do gustu, ALE się wyrobiłam! 15 dni. Cuda się spełniają....
(łzy)
Nie wiem co to sprawiło. Może to cena za to, że mi się nie podoba. Pierwszy raz w życiu.
Nie ważne.
 Pozdrawiam, całuję i dziękuję, że nadal tu jesteś.