Biorę
głęboki wdech. Podnoszę łuk i celuję. Wypuszczam strzałę wraz
z oddechem. Nie trafiam. Otwieram szeroko oczy. Oddycham
głęboko. Brak mi tchu. Krzywię się i patrzę na swoje dłonie.
Czerwone, opuchnięte i bardzo bolące. Zaciskam je. Nakładam
kolejną strzałę i znowu nakierowuję ją na drzewo. Powtarzam
sekwencję ruchów.
Pierwsza
strzała, druga, trzecia.. kolejna i kolejna… Nie udało mi się.
Ani razu. Czemu wtedy to potrafiłam? Czy to było tylko jakieś
zrządzenie losu? Odwracam się wściekła i moje spojrzenie napotyka
się na pełne aprobaty spojrzenie Louisa. Kręci głową na co
prycham.
-Nieźle
ci to wychodzi- chłopak staje za mną a ironii nie da się nie
wyczuć w jego głosie.-Nie ćwiczyłaś może jako łowca gdy mnie
nie było?
-Oczywiście-
Rzucam mu łuk wraz z kołczanem. Zaskoczenie maluje mu się na
twarzy.- I przy okazji zaprzyjaźniłam się z Lykaonem, ale mi się
znudził i odeszłam od niego. Dlatego właśnie teraz mnie ściga.
Przewracam
oczami i idę do domu. Wchodzę do środka. Ściągam kurtkę i buty.
Przekraczam próg kuchni. Nastawiam czajnik i wyglądam za okno. Na
podwórku nikogo nie widzę. Czuję delikatne dotyk na udach. Zerkam
na nie. Basket ociera się o moje nogi. Podnosi swój łepek i
miauczy. Biorę ją na ręce i drapię za uchem. Wydaje przy tym
ciche mruczenie. Siadam na krześle przy wyspie na środku kuchni. Po
chwili ciszy, przerywanej tylko dźwiękiem gotowanej wody słyszę
ciche skrzypienie drzwi.
-Herbaty?-
pytam uprzejmym tonem gdy tylko pojawi się w polu widzenia.
-Czego
chcesz?- siada na siedzeniu przede mną.
-Wiesz
doskonale…- Pstryknięcie oznaczające, że mogę już nalewać
wrzątek przerywa mi. Wypuszczam kotkę i podchodzę do komody.
Wyciągam dwa kubki.- Chcesz?
Nie
spuszcza ze mnie wściekłego wzroku. Wzruszam ramionami. To jego
wina. Zalewam wodą naczynia i opieram się o blat. Wzdycham. Od
wczoraj nie ma zamiaru odezwać się ani słowem o jego znajomości z
fenrirami. Co mam zrobić? Denerwuję mnie już tym swoim
zachowaniem. Czy nie łatwiej już powiedzieć?
-Lubiłem
grać z nim…- podnoszę zdziwiona wzrok. Wstaje. Wskazuje głową
na salon. Uśmiecham się i zduszam krzyk radości. Biorę herbatę i
podchodzę do niego. Biorę go za rękę. Siadamy na kanapie. Powoli
upijam łyk.
-Z
kim grać? Z Lykaonem?- podnoszę ton głosu. Kiwa głową.
-Tak.
Młode wilkołaki potrzebują towarzystwa. Potrzebują drugiego w
swoim wieku. Wiesz by walczyć z nim, bawić tak jak byś nie bawiła
się z człowiekiem. Rozumiesz?
-Mów
dalej- opieram głowę o jego ramię a on opiera swoją o moją.
-Był
moim przyjacielem. Nie przeczę. Tylko skąd mogłem widzieć, że
stanie się z jego taki dupek…
-Od
początku i się nie powstrzymuj… -upijam kolejny łyk- Z
szczegółami po poproszę.
-Poza
tobą zawsze, codziennie się z nim spotykałem. Ćwiczyłem nowe
tryki, sposoby… Był naprawdę wspaniałym przyjacielem. Pewnego
dnia coś się w nim złamało. Takie p u f! I zmiana. Nie było go
tylko kilka dni a gdy wrócił zaczął coś za bardzo, lubować się
w krwi. Uwielbiał patrzeć na czyjąś krew, śmierć. Nie wiem,
może powinienem to zauważyć. Pewnie tak. Ale już tego nie
naprawię. No cóż…
Przypomniało
mi się pierwsze spotkanie z Lykaonem. Czy wyglądał na psychopatę?
Kogoś kto mógłby cieszyć się z takich rzeczy? Nawet bardzo.
-No
i tak… Przemykałem oczy na rożne jego wybryki, ale… gdy zabił
Basket…
Opluwam
się herbatą. Odkładam szybko herbatę na stół. Macham ręką
przed językiem.
-Ta
świnia!?- moja chęć mordu się rozgrzewa. Po chwili sobie
przypominam.- Czyli to jednak nie ty ją… Przepraszam.-Uśmiecha
się zwycięsko choć smutno. Kreślę na jego dłoni kółka.- I co
dalej?
-Ta
krew, którą na mnie widziałaś to była jego krew. Nigdy więcej
już go nie widziałem. Aż do teraz...
Odwrócił
wzrok. Coś ukrywa, ale postanowiłam dalej go nie męczyć.
-To
dobrze. Myślałam już, że byłeś fenrirem! Co za ulga.
Śmieję
się sztucznie. Nie sądziłam, że Lykaon może być w wieku Louisa
oraz tak niebezpieczny. Przecieram ramiona. Louis to zauważa.
Obejmuje mnie. Całuje w czoło i mruczy mi do ucha.
-Jest
dobrze. Nic ci nie zrobi…- „Nie prawda” zaskoczona
aż prostuję się. Od tak dawna już nie słyszałam tego głosu. Co
jest kłamstwem? „Że nic ci nie zrobi. Nie ufa się
wilkom. Wilki są złe.”
-Nie
prawda…- mruczę. Czuję zaniepokojone spojrzenie chłopaka. „Wilki
są okrutne. Brutalne. Martwią się tylko o swoją watahę. Myślisz,
że on Cię pokocha?” Zgrzyt
przypominający uderzanie o siebie kamyków rozbrzmiewa w mojej
głowie. Zapewne ma być to coś podobnego do śmiechu. „Naiwna
i głupia!”
-Nie
prawda!- krzyczę. Podnoszę się. Odruchowo chwytam poduszkę i
rzucam ją o ścianę. Odbija się i spada na ziemię. Zagryzam
szczękę.
-Scarlet?-
dotyk na moim ramieniu sprawia, że cała się napinam. „Nie
prawda? Nie wiesz nawet kim jesteś!”
-Zamknij
się! A ty niby wiesz!?- wrzeszczę. Uścisk na ramieniu zelżał.
Zamykam oczy. Co chcesz mi powiedzieć? Proszę powiedz mi! Błysk i
nagły atak ogromnego bólu. Otwieram usta, ale żaden dźwięk się
z nich nie wydobywa. Przez moje żyły przepływa gorąca lawa a
każdy oddech to ostrza. „Chcesz poznać prawdę?” Światło
staję się mocniejsze. Jakaś postać. „To cierp”
***
Otwieram
oczy. Lis przekrzywia głowę i przypatruje mi się zielonymi oczami.
Prostuję się. Oddala się i siada niedaleko mnie. Próbuję zrobić
to samo, ale w tej samej chwili całe moje ciało przeszył ogromny
ból. Krzyczę i kładę się. Sprawia mi to takie samo cierpienie.
-Co
się dzieje?- mój głos jest słaby i drżący.
-Jednak
się do ciebie nie pomyliłem. Cieszę się- zamieram. To go
słyszałam cały czas w swojej głowie. Czując narastające
przerażenie zerkam na lisa przede mną. Wyszczerza kły a mnie
przeszywa dreszcz.
-Jak
to się nie pomyliłeś?- ignoruję pieczenie i siadam. Znajduję się
w jakieś grocie? Jest dosyć ciemno, a ściany są chropowate i do
moich nozdrzy dochodzi jakiś nieprzyjemny zapach. Zwracam się do
niego wściekła.-Co ty sobie kurczę wyobrażasz! Kim jesteś, żeby…
-Kitsune...
Jestem Kitsune. Wysłannik lisów- robi dwa kroki i znów przystaje.-
Wybrałem Ciebie, gdyż nie miałem wyboru.- nie spuszczał ze mnie
przenikliwego wzroku- Muszę zniszczyć wilki…
-Nie.-
kręcę głową i się krzywię.- Nie zrobię tego. Nie pomogę ci w
tym.
Przechyla
głowę.
-Nie
skończyłem, panno w gorącej wodzie kąpana!- przewraca oczami.
Dokładnie t o zrobił.- Muszę zniszczyć ciemne wilki. Albo
jak ty je nazywasz f e n r i r ó w.
Czując
podekscytowanie uśmiecham się na tą myśl. Czy jestem do tego
zdolna. Do zemszczenia się na nich? Czy mam tyle siły? Karcę się
za tę myśli. Nie bądź głupia!
-Ale,
ale jak? JAK mam pokonać ich. To nie osiągalne! Jestem tylko
zwykłą…
Doskakuje
do mnie i powala na ziemie. Warczy i przybliża swój łeb do mojej
twarzy. Czuję jego oddech na szyi.
-Myślisz,
że wybrałbym cię nędzny człowieku, gdybyś była beznadziejna?
Nie obrażaj mnie! –Szczeknął i ostrzegawczo spróbował mnie
ugryź.- Z moją siłą dasz rade! Poza tym ty nie jesteś tutaj
najważniejsza. Musisz tylko… Zrobić jedną rzecz.
-Jaką?
-Dowiesz
się…
-Cudownie-
mruczę. Nagle czuję uścisk w klatce piersiowej. Kładę na niej
dłoń. Tracę grunt i upadam w ciemność.
Coś
mnie łapie. Czyjaś dłoń na moich biodrze. Patrzę na Louisa a on
na mnie. Nasze brwi idą do góry.
-Em…
Co się stało?- pytam a chłopak przytula mnie mocno. Klepię go po
plecach.- Co się stało?
-Jak
by to powiedzieć… Zemdlałaś. I świeciłaś się…-widząc moją
minę zaczyna się poprawiać.- Nie wiem jak to wyjaśnić, ale twoje
oczy zabłysły na szafirowo, tak głęboki szafir. Do tego pojawiły
się na twojej skórze jasne znaki… Czerwone znaki, koła, linie…
Poza tym miałaś… ogon… A raczej dwa…-Uderzam go w głowę.
Chwyta się za nią a na jego twarzy wyskakuje pełen oburzenia
grymas. Wątpię by go to zabolało.- Co ty robisz?
-Żartujesz
sobie ze mnie?- to tak dziwne, nieprawdopodobne i głupie. Blondyn
robi oczka szczeniaka i mówi, że nie kłamał.
Wzdycham. Kitsune…Zmieniam temat.-Co wiesz o lisach?
Kręci
głową. Wzrusza ramionami.
-Dobra…
Jak myślisz twój tata będzie wiedział coś?
-Czemu?-
nagle jego twarz staje się ponura i spięta.- Nie mów tylko…O
nie... Nie mów tylko. Nie mów, że Kitsune…
-Tak
o co?
Doskakuje
do mnie i potrząsa. Przerażona przypomina mi się sytuacja z lisem.
Przed oczami staję mi on, uśmiechnięty. Zrobił tak samo. Uderzam
go i odpycham. Patrzę na niego wściekła.
-Zostaw
mnie!
-Scarlet…-
chłopak wyciąga rękę, ale ją odrzucam. Podchodzi do mnie i
przytula. Czując jego ciepło i spokojny oddech, uspakajam się.
-Naprawdę?-
szepce. Kiwam głową. Jego spojrzenie staje się smutne a uścisk
silniejszy. Jakby o czymś wiedział…
-
Louis?
-Chodźmy
do taty. Zobaczymy co da się zrobić…
Słyszymy
trzask. Do pokoju wbiega zdyszana Angelina. Ubranie ma ubrudzone a
włosy rozczochrane. Wygląda jakby przeszła przez bagno, napotkała
Shreka i wróciła tą samą drogą. Jej oczy mienią się złotem.
-Lykaon.
ON tu JEST.
Nie
no kochani, jestem z siebie dumna. Nie z powodu rozdziału. Jakoś
nie przypadł mi do gustu, ALE się wyrobiłam! 15
dni. Cuda się spełniają....
(łzy)
Nie
wiem co to sprawiło. Może to cena za to, że mi się nie podoba.
Pierwszy raz w życiu.
Nie
ważne.
Pozdrawiam,
całuję i dziękuję, że nadal tu jesteś.