sobota, maja 7

16 Rozdział

 Ogromny, kamienny dawno już opuszczony kościół pośrodku lasu. Rzucam jedynie krótkie spojrzenie na wybite okna, spróchniałe drzwi i rysy na ścianach. Naciągam kaptur na głowę i wzdycham. Co ja tutaj robię? Jest to kompletna strata czasu. Zimny podmuch powietrza pozwala mi oczyścić umysł i skupić się na wykonaniu tego zadania.
-   Poddajesz się?   -   chłopak o słomianych włosach, rozczochranych jakby nigdy nie widziały szczotki i z szerokim uśmiechem staje obok mnie i obejmuje mnie w pasie.
-   No chyba jej nie znasz   -   słyszę prychnięcie a chwilę później Alice pojawia się tuż przy mnie. Czyści swój sztylet i obrzuca Louisa zimnym spojrzeniem.   -    To przecież Scarlet. Ach czemu wilkołaki muszą być takie tępe.
-   Tępe?   -   otwiera szeroko oczy i udaje zranionego.   -   Nie wiem czy taki jestem... Kochanie?
Przybliża swoje usta do moich. Przewracam oczami i zakrywam dłonią jego usta. Słyszę cichy śmiech łowczyni. Uśmiecham się.
-   Nie teraz   -   poprawiam łuk na ramieniu. Opieram dłoń na biodrze a drugą wskazuję na budynek.   -   Powiedz dlaczego mamy tam wejść?
-   Tutaj najbardziej czuć zapach Lykaona. Nie wiem co ten wariat tutaj wyprawia, ale nie wnikam   -   wzrusza ramionami   -   Dla mnie jest to kompletna dziura. Warto jednak to sprawdzić.
Entuzjazm w jego głosie naprawdę napełnia mnie determinacją. Rozglądam się po okolicy.
-   No dobra. Nie traćmy czasu.   -   podchodzę do drzwi. Zapieram się nogami i chwytam za stare drewno. Po chwili otwierają się a do moich nozdrzy dobiega obrzydliwy smród. Coś pomiędzy dwudniową wątróbką a spleśniałą kapustą i czymś jeszcze nieokreślonym. Słyszę jęk.
-   Jak jedzie...   -   Alice odsuwa się. Patrzę na Louisa który siedzi na ziemi i wygląda jakby chciał sobie wydrapać nos. Podchodzę do niego.
-   Wszystko okay?   -    kiwa ledwo głową.
-   To pewnie przez ten zapach.   -   moja przyjaciółka kuca obok mnie. Wyciąga coś z torby i podaje to Louisowi. Po przyjrzeniu się okazuje się, że jest to najzwyklejsza maska. Chłopak przyjmuje to z wdzięcznością i zakłada. Kręci głową jakby chciał odgonić od siebie coś złego.
-   Super nos to dar, przyznaję, ale najczęściej to po prostu przekleństwo!   -   trudno się nie zgodzić. Wstaje i podaje mi rękę.
-   Dobra nie mamy zbytnio czasu, idziemy?   -   pytam.   Nie widzę żadnych odznak sprzeciwu, więc wchodzimy do środka.
Pomieszczenie jest ciemne, przygnębiające i nieprzyjemne. Wręcz duszące. Mijamy zakurzone ławki. Zniszczone czasem i kornikami. Przez brudne, dziurawe okna wpadają promienie już powoli zachodzącego słońca. Zbliżamy się coraz bardziej do ołtarza. Po obu jego stronach znajdowały się figury aniołów zastygłych w dramatycznych pozach a po środku widniała płaskorzeźba również  z stróżem, który w uniesionej dłoni trzyma dzidę a kieruje ją w demona. Staję przed nią. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to ślady na zakurzonych powierzchniach. Ślady łap.
-   No to już wiemy, że na pewno tutaj bywał.   -   wyrywam moich towarzyszy z zamyślenia. Zaskoczeni podchodzą do mnie a ja wskazuję na podłogę.- Widać jego ślady.
-   Masz rację. Chociaż ten obrzydliwy odór maskuję jego obecność- warczy Louis. Zadaję mu pytanie czy nadal ten zapach aż tak mu przeszkadza. Ręką wskazuję, że pół na pół. Mogło być gorzej, myślę. Przyglądam się aniołowi.
-   Ciekawe czyim jest patronem...   -   mruczę. Chłopak jedynie zerka na punkt mojego zainteresowania po czym wzdycha.
-   Pogromca wilków.   -   odpowiada cicho. Zaskoczona dopiero teraz zauważam dziwny kształt demona, przypominający nawet odrobinę wilka.   -   Jest to pewnie jedna z kaplicy Łowców... Nie mylę się. Prawda?
-   Dokładnie.   -   Alice podchodzi do nas. Jej czarny, idealnie dopasowany strój, wysokie wojskowe buty, spięte włosy. Trudno mi uwierzyć, że jest jedną z łowczyń.   -   Kiedyś składano tutaj ofiary w zamian za udane polowania. To był dobry sposób...
-   Żartujesz?!   -   krzyczy stojący przy mnie wilkołak. Niebezpieczny błysk w oku kazałby mi się już uciszyć, ale na brunetkę prawdopodobnie to nie zadziałało.   -   Wiesz może kim były te ofiary?! Wiesz, że nadal czuć tu ich ból i cierpienie?!
Przewraca oczami. Zaczynam się powoli o nią martwić. Jej zachowanie nie jest do niej podobne. Ani trochę.
-   Parę wilczków, trochę krwi i wielkie mi co...   -   odwraca się na pięcie i idzie w kierunku zakrystii. A chociaż tak wnioskuję. Na pewno idzie do jakiegoś pomieszczenia w bocznej części tego budynku. "IDŹ, ŻE ZA NIĄ!" Już, już... Szturcham Louisa i wskazuję, że idę z nią porozmawiać. Mruży jedynie oczy i prycha. Uznałam to nawet za dobry znak.
-   Chwila, czekaj!   -   podbiegam do mojej przyjaciółki i chwytam ją za rękę. Pociągam sprawiając, że zwraca na mnie swoją uwagę.   -   Co się dzieję? Wszystko okay?
Ostatnie zdanie mówię już szeptem oraz z prawdziwą troską w głosie. Dziewczyna odwraca wzrok i przegryza wargę. Wyrywa nagle bez żadnego ostrzeżenia rękę i odchodzi.
-   Wszystko okay. Przejmuj się raczej swoim nosem!   -   otwieram szeroko oczy zraniona jej słowami. Co jej tak nagle odbiło? Przeglądam szybko wspomnienia szukając tych, w których mogłam jakoś ją skrzywdzić. Nic takiego nie pamiętam.
-   Nie wiem co ci zrobiłam ani nie wiem co ci zrobił Louis, ale uwierz jeśli jest coś co mogłabym..
-   Nic nie możesz zrobić!   -   zdenerwowana podnosi już rękę w celu uderzenia mnie. Jednak powstrzymuje się.   -   To naprawdę nie twoja sprawa. Po prostu odpuść...
-   Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać to po prostu się na nas nie wyżywaj!   -   posyłam jej lodowate spojrzenie. Wzdycha.
-   Zapomnijmy o tym... Patrz tam na dole coś się świeci.
-   Żartujesz?   -   zerkam na schody gdzie na końcu faktycznie coś migało.   -   Wiesz, że to zawsze jest zły znak?   -   uśmiecha się do mnie.   -  Możemy chociaż zawołać Louisa?
Głupota polegać na chłopaku, ale w trójce, większa siła. A bądź co bądź mam naprawdę złe przeczucia. Do tego on jest w połowie wilkiem. Jej spojrzenie pod tytułem "Naprawdę zamierzasz to zrobić? Serio?" wytrąca mnie powoli z równowagi. Rzucam nerwowe spojrzenia w stronę pomieszczenia, gdzie on jest, ale po chwili się poddaję. Wiem, że to naprawdę głupi błąd.
-   Chodźmy...   -   mruczę. Schodzimy powoli, ostrożnie. Dotykam po omacku szorstkiej, wilgotnej ściany i kieruję się w stronę światła. Ach to tak okropnie brzmi.
Smród coraz bardziej się nasila. Po chwili muszę już zakrywać nos swoją bluzą.
-   Coś mi tu nie gra...   -   mruczę... Nagle poza zapachem zgniłego jajka czuję inną woń. Męskich perfum... i krwi.   -  ALICE!
Odwracam się do przyjaciółki w chwili kiedy czarna bestia rzuca się na nas z pazurami. Odrzucam Alice daleko a sama przygotowuję łuk i naciągam na cięciwę strzałę. Wstaję i celuję w wilka stającego jedynie dwa metry przede mną. Wypuszczam ją. Przeciwnik sprawnie ją omija. Po chwili napina tylne łapy i skaczę na mnie. Coś błysnęło. Słyszę skowyt.
-   Co ty wyprawiasz do cholery Mark?!   -   łowczyni łapie zwierzę za głowę i uderza z całą siłą o ziemię. Słyszę ciche chrupnięcie. Po przemianie chłopak patrzy na mnie. Z czoła leci mu strużka krwi. Gdy już myślę, że nie da rady się ruszyć, ponieważ jest zbyt otumaniony. Jednak po zaledwie minucie znów się na mnie rzuca. Zareagowałam mimo woli. W momencie gdy przygniata mnie do ziemi rozluźniam ręce a napinam prawą nogę i przerzucam go nad sobą. Ciężko upada.
-   Mark! Co ci się stało?   -   podbiegam do niego i przewracam na plecy. Ocieram krew z jego oka i policzka.
-   Ty skończony kretynie...   -   brunetka siada przy nim i uderza go z całej siły w twarz.   -   Czyli jednak chcesz wykonać ten głupi plan?! Jak śmiesz?!   -   ponowny cios
-   Chwila o czym wy mówicie?!   -   wtrącam się pomiędzy nich. Próbuję jakoś się ogarnąć w dziejącej się w tej chwili sytuacji. Chociaż za nic tego nie potrafię.
-   Alice to jedyny sposób...   -   chłopak przeczesuje swoje czarne włosy. Zerka na mnie.   -   Musimy Scarlet dostarczyć do Lykaona...
Zdrada. Czuję jak grunt pode mną znika. Czy on właśnie chce mnie zdradzić? Serce zaczyna szybciej bić. Oddech staję się płytszy i szybszy. Kręci mi się powoli w głowie.
-   Proszę?   -   ledwo wypowiadam to jedno słowo. Mark odwraca wzrok.
-   On cię potrzebuję do bardzo ważnej rzeczy... Jeśli teraz z nim pójdziesz oszczędzisz ofiar!
Czy on oszalał? Wygląda raczej normalnie. Poza roztrzęsieniem i przestraszonym wzrokiem nic nie wskazywało na jego poskradane myśli. Lykaon mnie potrzebuje? To to już raczej wiem. Sama zdążyłam się o tym przekonać.
-   Co masz na myśli, że oszczędzę ofiar?   -   pytam.
-   Rytuał pełni   - dziewczyna uśmiecha się smutno.   -   Cała ceremonia polega na złożeniu ofiary z niewinnych dziewczyn, przy pełni księżyca, prowadząca przez wilkołaka, nawet przez Fenrira... No i jest potrzebna moc lisa do zapieczętowania tego wszystkiego...
-   Brzmi rozsądnie   -   mruczy Mark.
-   Rozsądnie?! Żartujesz?! Scarlet najprawdopodobniej zginie przy oddaniu mocy!
ZGINIE, ZGINIE, ZGINIE...Słowa ugrzęzły mi boleśnie w głowie i nie chciały zniknąć. Nie chcę umierać, ale nie chcę aby inne dziewczyny też miały pożegnać się ze życiem.
-   Czy nie możemy go powstrzymać?   -    kolejne moje pytanie.
-   JUŻ nie. Nie da się. Jest za daleko w swoim planie   -   odpowiada brunet.
-   Po co on to robi? Jaki on ma cel?!   -   powoli już nie wytrzymuję. Wstaję i obrzucam go wściekłym spojrzeniem.
-   A niby po co urządzać to coś? To chyba jasne, że po nieograniczoną moc...
Moje imię wyrywa mnie ze skupienia. Kieruję wzrok w stronę z skąd dobiegał głos. Schody.
-   Moc? Jaka dokładnie moc?
Milczy o chwilę za długo. Chcę go pogonić, ale słyszę wołanie. Louis nas wszystkich wołał. Wszyscy podnosimy głowy.
-   Chodźmy już...   -   Alice pomaga wstać Markowi i razem idą na górę. Ja jeszcze przez chwilę stoję w miejscu. Po chwili potrząsam głową i biegnę za nimi.
***
Siedzę na kanapie otulona kocem. Dźwięk jakiegoś serialu pozwala mi zagłuszyć wszystko inne. Do pokoju wchodzi Louis i podaje mi herbatę.
-   Dziękuję   -   uśmiecham się i dmucham w kubek.
-   Nie ma za co   -   siada obok mnie i obejmuje mnie. Opieram głowę na jego prawym barku. Powoli upijam gorącego, owocowego napoju. Do głowy wpada mi dziwna myśl.
-   Co jeśli Lykaon mnie zabije? Co wtedy zrobisz?   -   mówię szeptem, jednak wiem, że ze swoim świetnym słuchem usłyszał wszystko. Bierze głęboki wdech.
-   Zabiję go.
-   Pytam się na serio... Nie możesz ot tak rzucać się w objęcia śmierci.   -   odpowiadam ironicznie.
-   A ty możesz?   -   podnosi brew. Zastanawiam się nad tym. Też racja. Zamykam oczy. Wypuszczam powietrze.
-   Nie umrę na marne. Obiecuję    -   mruczę.
-   No to mamy wspólną obietnice.
Opiera swoją głowę o  moją.
Sygnał wiadomości wszystko przerywa. Niechętnie podnoszę się i sprawdzam telefon leżący na oparciu. Wiadomość wysłana przez Alice przyprawia mnie o gęsią skórkę.
"Ten rytuał jest po to by zawładnąć nocą. Wilki są najsilniejsze nocą. Do tego dla osoby, która przeprowadza to wszystko jest to wspaniała okazja. Daje jej to niesamowitą moc. Niewyobrażalną. Potężną. Jeszcze jeśli zawładną nocą to możliwe, że pozbędą się dnia. Wyobrażasz to sobie? Fenrirowie na ulicach miasta? Przy ludziach?
WIESZ CO TO OZNACZA?"
~*~*~*~*~*~*~
Nowy rozdział.
W terminie.
Taaaak! Udało mi się! Oł yea! Jeszcze dzisiaj to pisałam, wstałam wcześniej by to pisać... Ale tak! Udało się. Już się bałam. Dziękuję za wytrwałość! Mam nadzieję, że naprawdę Wam się spodoba ^^
Jeśli nie... To nie wiem co ja uczynię.
I chciałabym Was wszystkich serdecznie uścisnąć! Jeśli to czytanie wiedźcie, że naprawdę dużo Wam zawdzięczam i naprawdę Wam dziękuję! Kocham Was i jeśli naprawdę często nie piszę tych rozdziałów to naprawdę, naprawdę nie chcę Was stracić!
I raz jeszcze dziękuję za Wszystko <3