Ogromny,
kamienny dawno już opuszczony kościół pośrodku lasu. Rzucam
jedynie krótkie spojrzenie na wybite okna, spróchniałe drzwi i
rysy na ścianach. Naciągam kaptur na głowę i wzdycham. Co ja
tutaj robię? Jest to kompletna strata czasu. Zimny podmuch powietrza
pozwala mi oczyścić umysł i skupić się na wykonaniu tego
zadania.
-
Poddajesz się? - chłopak o słomianych
włosach, rozczochranych jakby nigdy nie widziały szczotki i z
szerokim uśmiechem staje obok mnie i obejmuje mnie w pasie.
-
No chyba jej nie znasz - słyszę prychnięcie a
chwilę później Alice pojawia się tuż przy mnie. Czyści swój
sztylet i obrzuca Louisa zimnym spojrzeniem. -
To przecież Scarlet. Ach czemu wilkołaki muszą być takie tępe.
-
Tępe? - otwiera szeroko oczy i udaje
zranionego. - Nie wiem czy taki jestem...
Kochanie?
Przybliża
swoje usta do moich. Przewracam oczami i zakrywam dłonią jego usta.
Słyszę cichy śmiech łowczyni. Uśmiecham się.
-
Nie teraz - poprawiam łuk na ramieniu.
Opieram dłoń na biodrze a drugą wskazuję na budynek.
- Powiedz dlaczego mamy tam wejść?
-
Tutaj najbardziej czuć zapach Lykaona. Nie wiem co ten wariat tutaj
wyprawia, ale nie wnikam - wzrusza
ramionami - Dla mnie jest to kompletna
dziura. Warto jednak to sprawdzić.
Entuzjazm
w jego głosie naprawdę napełnia mnie determinacją. Rozglądam się
po okolicy.
-
No dobra. Nie traćmy czasu. - podchodzę do
drzwi. Zapieram się nogami i chwytam za stare drewno. Po chwili
otwierają się a do moich nozdrzy dobiega obrzydliwy smród. Coś
pomiędzy dwudniową wątróbką a spleśniałą kapustą i czymś
jeszcze nieokreślonym. Słyszę jęk.
-
Jak jedzie... - Alice odsuwa się. Patrzę na
Louisa który siedzi na ziemi i wygląda jakby chciał sobie wydrapać
nos. Podchodzę do niego.
-
Wszystko okay? - kiwa ledwo głową.
-
To pewnie przez ten zapach. - moja
przyjaciółka kuca obok mnie. Wyciąga coś z torby i podaje to
Louisowi. Po przyjrzeniu się okazuje się, że jest to najzwyklejsza
maska. Chłopak przyjmuje to z wdzięcznością i zakłada. Kręci
głową jakby chciał odgonić od siebie coś złego.
-
Super nos to dar, przyznaję, ale najczęściej to po prostu
przekleństwo! - trudno się nie zgodzić.
Wstaje i podaje mi rękę.
-
Dobra nie mamy zbytnio czasu, idziemy? -
pytam. Nie widzę żadnych odznak sprzeciwu, więc
wchodzimy do środka.
Pomieszczenie
jest ciemne, przygnębiające i nieprzyjemne. Wręcz duszące. Mijamy
zakurzone ławki. Zniszczone czasem i kornikami. Przez brudne,
dziurawe okna wpadają promienie już powoli zachodzącego słońca.
Zbliżamy się coraz bardziej do ołtarza. Po obu jego stronach
znajdowały się figury aniołów zastygłych w dramatycznych pozach
a po środku widniała płaskorzeźba również z stróżem,
który w uniesionej dłoni trzyma dzidę a kieruje ją w demona.
Staję przed nią. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to ślady na
zakurzonych powierzchniach. Ślady łap.
-
No to już wiemy, że na pewno tutaj bywał. -
wyrywam moich towarzyszy z zamyślenia. Zaskoczeni podchodzą do mnie
a ja wskazuję na podłogę.- Widać jego ślady.
-
Masz rację. Chociaż ten obrzydliwy odór maskuję jego obecność-
warczy Louis. Zadaję mu pytanie czy nadal ten zapach aż tak mu
przeszkadza. Ręką wskazuję, że pół na pół. Mogło być
gorzej, myślę. Przyglądam się aniołowi.
-
Ciekawe czyim jest patronem... - mruczę. Chłopak
jedynie zerka na punkt mojego zainteresowania po czym wzdycha.
-
Pogromca wilków. - odpowiada cicho. Zaskoczona
dopiero teraz zauważam dziwny kształt demona, przypominający nawet
odrobinę wilka. - Jest to pewnie jedna z kaplicy
Łowców... Nie mylę się. Prawda?
-
Dokładnie. - Alice podchodzi do nas. Jej
czarny, idealnie dopasowany strój, wysokie wojskowe buty, spięte
włosy. Trudno mi uwierzyć, że jest jedną z łowczyń.
- Kiedyś składano tutaj ofiary w zamian za udane
polowania. To był dobry sposób...
-
Żartujesz?! - krzyczy stojący przy mnie
wilkołak. Niebezpieczny błysk w oku kazałby mi się już uciszyć,
ale na brunetkę prawdopodobnie to nie zadziałało. -
Wiesz może kim były te ofiary?! Wiesz, że nadal czuć tu ich ból
i cierpienie?!
Przewraca
oczami. Zaczynam się powoli o nią martwić. Jej zachowanie nie jest
do niej podobne. Ani trochę.
-
Parę wilczków, trochę krwi i wielkie mi co... -
odwraca się na pięcie i idzie w kierunku zakrystii. A chociaż tak
wnioskuję. Na pewno idzie do jakiegoś pomieszczenia w bocznej
części tego budynku. "IDŹ, ŻE ZA NIĄ!" Już,
już... Szturcham Louisa i wskazuję, że idę z nią porozmawiać.
Mruży jedynie oczy i prycha. Uznałam to nawet za dobry znak.
-
Chwila, czekaj! - podbiegam do mojej
przyjaciółki i chwytam ją za rękę. Pociągam sprawiając, że
zwraca na mnie swoją uwagę. - Co się
dzieję? Wszystko okay?
Ostatnie
zdanie mówię już szeptem oraz z prawdziwą troską w głosie.
Dziewczyna odwraca wzrok i przegryza wargę. Wyrywa nagle bez żadnego
ostrzeżenia rękę i odchodzi.
-
Wszystko okay. Przejmuj się raczej swoim nosem! -
otwieram szeroko oczy zraniona jej słowami. Co jej tak nagle odbiło?
Przeglądam szybko wspomnienia szukając tych, w których mogłam
jakoś ją skrzywdzić. Nic takiego nie pamiętam.
-
Nie wiem co ci zrobiłam ani nie wiem co ci zrobił Louis, ale uwierz
jeśli jest coś co mogłabym..
-
Nic nie możesz zrobić! - zdenerwowana
podnosi już rękę w celu uderzenia mnie. Jednak powstrzymuje się.
- To naprawdę nie twoja sprawa. Po prostu odpuść...
-
Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać to po prostu się na nas nie
wyżywaj! - posyłam jej lodowate spojrzenie.
Wzdycha.
-
Zapomnijmy o tym... Patrz tam na dole coś się świeci.
-
Żartujesz? - zerkam na schody gdzie na końcu
faktycznie coś migało. - Wiesz, że
to zawsze jest zły znak? -
uśmiecha się do mnie. - Możemy chociaż zawołać
Louisa?
Głupota
polegać na chłopaku, ale w trójce, większa siła. A bądź co
bądź mam naprawdę złe przeczucia. Do tego on jest w połowie
wilkiem. Jej spojrzenie pod tytułem "Naprawdę zamierzasz to
zrobić? Serio?" wytrąca mnie powoli z równowagi. Rzucam
nerwowe spojrzenia w stronę pomieszczenia, gdzie on jest, ale po
chwili się poddaję. Wiem, że to naprawdę głupi błąd.
-
Chodźmy... - mruczę. Schodzimy powoli,
ostrożnie. Dotykam po omacku szorstkiej, wilgotnej ściany i kieruję
się w stronę światła. Ach to tak okropnie brzmi.
Smród
coraz bardziej się nasila. Po chwili muszę już zakrywać nos swoją
bluzą.
-
Coś mi tu nie gra... - mruczę... Nagle poza
zapachem zgniłego jajka czuję inną woń. Męskich perfum... i
krwi. - ALICE!
Odwracam
się do przyjaciółki w chwili kiedy czarna bestia rzuca się na nas
z pazurami. Odrzucam Alice daleko a sama przygotowuję łuk i
naciągam na cięciwę strzałę. Wstaję i celuję w wilka stającego
jedynie dwa metry przede mną. Wypuszczam ją. Przeciwnik sprawnie ją
omija. Po chwili napina tylne łapy i skaczę na mnie. Coś błysnęło.
Słyszę skowyt.
-
Co ty wyprawiasz do cholery Mark?! - łowczyni
łapie zwierzę za głowę i uderza z całą siłą o ziemię. Słyszę
ciche chrupnięcie. Po przemianie chłopak patrzy na mnie. Z czoła
leci mu strużka krwi. Gdy już myślę, że nie da rady się ruszyć,
ponieważ jest zbyt otumaniony. Jednak po zaledwie minucie znów się
na mnie rzuca. Zareagowałam mimo woli. W momencie gdy przygniata
mnie do ziemi rozluźniam ręce a napinam prawą nogę i przerzucam
go nad sobą. Ciężko upada.
-
Mark! Co ci się stało? - podbiegam do niego
i przewracam na plecy. Ocieram krew z jego oka i policzka.
-
Ty skończony kretynie... - brunetka siada
przy nim i uderza go z całej siły w twarz. -
Czyli jednak chcesz wykonać ten głupi plan?! Jak śmiesz?!
- ponowny cios
-
Chwila o czym wy mówicie?! - wtrącam się
pomiędzy nich. Próbuję jakoś się ogarnąć w dziejącej się w
tej chwili sytuacji. Chociaż za nic tego nie potrafię.
-
Alice to jedyny sposób... - chłopak
przeczesuje swoje czarne włosy. Zerka na mnie. -
Musimy Scarlet dostarczyć do Lykaona...
Zdrada.
Czuję jak grunt pode mną znika. Czy on właśnie chce mnie
zdradzić? Serce zaczyna szybciej bić. Oddech staję się płytszy i
szybszy. Kręci mi się powoli w głowie.
-
Proszę? - ledwo wypowiadam to jedno słowo.
Mark odwraca wzrok.
-
On cię potrzebuję do bardzo ważnej rzeczy... Jeśli teraz z nim
pójdziesz oszczędzisz ofiar!
Czy
on oszalał? Wygląda raczej normalnie. Poza roztrzęsieniem i
przestraszonym wzrokiem nic nie wskazywało na jego poskradane myśli.
Lykaon mnie potrzebuje? To to już raczej wiem. Sama zdążyłam się
o tym przekonać.
-
Co masz na myśli, że oszczędzę ofiar? - pytam.
-
Rytuał pełni - dziewczyna uśmiecha się smutno.
- Cała ceremonia polega na złożeniu ofiary z
niewinnych dziewczyn, przy pełni księżyca, prowadząca przez
wilkołaka, nawet przez Fenrira... No i jest
potrzebna moc lisa do zapieczętowania tego wszystkiego...
-
Brzmi rozsądnie - mruczy Mark.
-
Rozsądnie?! Żartujesz?! Scarlet najprawdopodobniej zginie przy
oddaniu mocy!
ZGINIE,
ZGINIE, ZGINIE...Słowa ugrzęzły mi boleśnie w głowie i
nie chciały zniknąć. Nie chcę umierać, ale nie chcę aby inne
dziewczyny też miały pożegnać się ze życiem.
-
Czy nie możemy go powstrzymać? -
kolejne moje pytanie.
-
JUŻ nie. Nie da się. Jest za daleko w swoim planie -
odpowiada brunet.
-
Po co on to robi? Jaki on ma cel?! - powoli
już nie wytrzymuję. Wstaję i obrzucam go wściekłym spojrzeniem.
-
A niby po co urządzać to coś? To chyba jasne, że po
nieograniczoną moc...
Moje
imię wyrywa mnie ze skupienia. Kieruję wzrok w stronę z skąd
dobiegał głos. Schody.
-
Moc? Jaka dokładnie moc?
Milczy
o chwilę za długo. Chcę go pogonić, ale słyszę wołanie. Louis
nas wszystkich wołał. Wszyscy podnosimy głowy.
-
Chodźmy już... - Alice pomaga wstać
Markowi i razem idą na górę. Ja jeszcze przez chwilę stoję w
miejscu. Po chwili potrząsam głową i biegnę za nimi.
***
Siedzę
na kanapie otulona kocem. Dźwięk jakiegoś serialu pozwala mi
zagłuszyć wszystko inne. Do pokoju wchodzi Louis i podaje mi
herbatę.
-
Dziękuję - uśmiecham się i dmucham w kubek.
-
Nie ma za co - siada obok mnie i obejmuje
mnie. Opieram głowę na jego prawym barku. Powoli upijam gorącego,
owocowego napoju. Do głowy wpada mi dziwna myśl.
-
Co jeśli Lykaon mnie zabije? Co wtedy zrobisz? -
mówię szeptem, jednak wiem, że ze swoim świetnym słuchem
usłyszał wszystko. Bierze głęboki wdech.
-
Zabiję go.
-
Pytam się na serio... Nie możesz ot tak rzucać się w objęcia
śmierci. - odpowiadam ironicznie.
-
A ty możesz? - podnosi brew. Zastanawiam się nad
tym. Też racja. Zamykam oczy. Wypuszczam powietrze.
-
Nie umrę na marne. Obiecuję - mruczę.
-
No to mamy wspólną obietnice.
Opiera
swoją głowę o moją.
Sygnał
wiadomości wszystko przerywa. Niechętnie podnoszę się i sprawdzam
telefon leżący na oparciu. Wiadomość wysłana przez Alice
przyprawia mnie o gęsią skórkę.
"Ten
rytuał jest po to by zawładnąć nocą. Wilki są najsilniejsze
nocą. Do tego dla osoby, która przeprowadza to wszystko jest to
wspaniała okazja. Daje jej to niesamowitą moc. Niewyobrażalną.
Potężną. Jeszcze jeśli zawładną nocą to możliwe, że pozbędą
się dnia. Wyobrażasz to sobie? Fenrirowie na
ulicach miasta? Przy ludziach?
WIESZ
CO TO OZNACZA?"
~*~*~*~*~*~*~
Nowy
rozdział.
W
terminie.
Taaaak!
Udało mi się! Oł yea! Jeszcze dzisiaj to pisałam, wstałam
wcześniej by to pisać... Ale tak! Udało się. Już się bałam.
Dziękuję za wytrwałość! Mam nadzieję, że naprawdę Wam się
spodoba ^^
Jeśli
nie... To nie wiem co ja uczynię.
I
chciałabym Was wszystkich serdecznie uścisnąć! Jeśli to czytanie
wiedźcie, że naprawdę dużo Wam zawdzięczam i naprawdę Wam
dziękuję! Kocham Was i jeśli naprawdę często nie piszę tych
rozdziałów to naprawdę, naprawdę nie chcę Was stracić!
I
raz jeszcze dziękuję za Wszystko <3