Biorę
głęboki wdech. Próbuję się skupić. Sytuacja nie wygląda w
żaden sposób przyjemnie.
-
To co proponujesz? - rzucam kąśliwe w stronę towarzysza. Wzrusza
ramionami.
-
Olewamy Louisa, uciekamy do Norwegi i zakochujemy się w sobie
szaleńczo.
Uśmiecha
się szeroko i porusza brwiami. Uderzam go w tył głowy.
-
Ał… A to za co?!
-
Wiesz doskonale… A teraz skup się. Musimy się tam dostać.
-
Łatwiej powiedzieć niż zrobić…
Przewracam
oczami. Ten to odkrył Amerykę... Ale niestety to prawda. Przegryzam
wargę. Musi być na to jakiś sposób. Rozglądam się.
-
A co z tamtymi drzwiami?
Jego
spojrzenie nie sugeruje jego aprobaty.
-
Tak po prostu chcesz się podkraść?
Innego
pomysłu żadne z nas nie znalazło, więc wzdychając powoli
zaczęliśmy się skradać.
***
Zapach
pleśni okrutnie dobija się do moich nozdrzy. Rozglądam się po
pomieszczeniu. Udało nam się ukryć za ołtarzem. Opieram się o
zimny marmur. Staram się opanować swoje szalejące emocje.
-
Lykaon możemy pogadać?
Głos
mojego chłopaka rozbrzmiewa mi w głowie. Zaskoczona staram się
podsłuchać. Czyżby Kitsu sprawił, że mam lepszy słuch? Jeśli
tak to dziękuję.
-
Czego potrzebujesz, bracie?
Przez
chwilę się oburzam, ale przecież przypominam sobie, że faktycznie
byli kiedyś przyjaciółmi. Nadal nie dopuszczam tej myśli do
siebie.
-
Żaden brat... Wiem, że to ty porwałeś Scarlet, więc powiedz mi
po dobroci GDZIE ONA JEST?
On
jest tu przeze mnie?! Co za kretyn.
-
Mówisz o tej twojej ... - zamilkł przez chwilę. Wydawało mi się
jakby miał coś na końcu języka, ale szybko się powstrzymał. -
No tak ten, tamtej... Nie wiem. Kto wie co roi się w jej opętanej
główce. Poza tym słyszałem, że nie jest taka święta,
wiesz? Ona jest szalona. Tak jak wszyscy co się z nią przyjaźnią...
Ah... Nie miej mi tego za złe stary.
Nie
wytrzymuję. Kątem oka jeszcze zauważam podstępny uśmieszek Marka
po czym wskakuję na ołtarz. Podnoszę z dumą głowę.
-
Odszczekaj to Lykaon. - warczę. Przez chwilę widzę u niego
zaskoczenie, które zastępuje podziw.
-
Ohohohoho...Czyżby nas zagubiony lisek się znalazł? Patrz no -
bierze Louisa pod ramię i szczerzy się. - Czy to nie jej szukałeś?
Chcę
odwrócić wzrok, ale nie potrafię. Wiem, że pewnie wyglądam
tragicznie, co też można wyczytać po jego minie, ale gdy to zrobię
przyznam się do słabości. Jestem wśród drapieżników i muszę
się zachowywać jak jeden z nich. Albo zginę.
-
Łapy precz od mojego chłopaka!
W
mój głos wstępuje nowa potężna siła, która nawet fenrira
przeraziła. Odskoczył. W moich ukochanych błękitnych oczach
zobaczyłam dumę jak i coś więcej. Coś bardziej zwierzęcego.
-
No hej wszystkim! - mój wcześniejszy wybawca wskakuje obok mnie.
Rozgląda się. - Co to za ciężka atmosfera? Co się dzieje?
-
No patrzcie kto się też zjawił. - Lykaon szybko się pozbierał.
Po mimo tej jednej wpadki czerpał z tego prawdziwą frajdę. Ledwo
powstrzymywał się od śmiechu.- A ja się zastanawiałem kto jej
pomógł.
-
Nie spodziewałeś co? - jego ton był olewający, ale wiedziałam,
że bardzo się stara by nie zejść z tego miejsca.
-
Oj nie... Nie po kundlu z podkulonym ogonem.
Oczy
Marka momentalnie rozbłysły. Sam się śmieje. Z błyszczącymi
oczami uśmiecha się szatańsko.
-
I ten kundel dorwie się do twojego gardła.
***
Co
stało się później w żaden sposób nie byłam w stanie ogarnąć.
Gdy już chciałam zejść, nagle do pomieszczenia wpadli łowcy.
Znacie to uczucie, gdy myślicie, że gorzej być już nie może i
wtedy całe życie postanawia Ci się zwalić na głowę? Jeśli tak,
to pewnie wiecie co teraz czuję. Zaskoczona odruchowo ukrywam się
za ołtarzem. Obok mnie przelatują pociski. Cała kaplica wypełnia
się krzykiem i jękami. Po raz kolejny w moim życiu zastanawiam
się, w co ja się znowu wpakowałam. Już chcę się wycofać kiedy
nagle ktoś obok mnie kuca.
-
Louis...
Uśmiecha
się kątem ust.
-
Cześć lisek.
Nie
wytrzymuję. Rzucam mu się w objęcia i przytulam najmocniej jak
potrafię. Jego zapach, jego ciało. Tak bardzo mi tego brakowało.
Tak bardzo za tym tęskniłam. W tym momencie nic nie mogło sprawić
bym wróciła na ziemie. Liczył się tylko on. Jego uścisk staje
się mocniejszy. Wdycha mój zapach. Wiem, że czuje to samo co ja, w
tej chwili. Daję swoje dłonie na jego twarz. Spoglądam na
nią. Jego kilkudniowy zarost łaskocze mnie w dłonie.
Wydawałoby się jakby nic się w nim nie zmieniło. Wciąż te same
rozczochrane blond włosy. Piękne błękitne oczy, obserwujące
każdy mój ruch... A jednak coś nie grało. To co wydarzyło
się przez ostatnie miesiące, nas zmieniło. Odcisnęło swoje
piętno. Odkąd wrócił do miasteczka wszystko się zmieniło. Tego
dnia nasze losy się połączyły, ale również skazały nas na porażkę.
Jego ręka dotyka mojej. Ściska ją mocno. Zamyka oczy i wzdycha.
-
Tak się martwiłem Lisek... Tak się bałem.
-
Ja wiem, przepraszam...
Nagle
coś uderzyło niedaleko nas. Chłopak szybko przybliżył się. Jego
oczy zaczęły się mienić.
-
Muszę Cię stąd zabrać.
-
Nie mogę! - zatrzymuję go, każąc również skupić mu się na
sobie. Jego twarz wykrzywia grymas.
-
JAK TO NIE MOŻESZ?! Scarlet czy ty siebie słyszysz?! - wściekły
chwyta mnie za ramiona. - Nie możesz ot tak zginąć! Nie pozwolę
ci na to!
Myśli,
że chcę zginąć? Chcę po prostu przeżyć z nim resztę życia.
Chcę już z nim być do końca. O niczym innym nie marzę. Jednak
wiem, gdzie jest moje miejsce i jakie jest moje zadanie. Nagle to do
mnie dotarło. Nie bez powodu Lykaon chciał mnie. Nie bez powodu to
wszystko miało miejsce. Jestem jedyną osobą mogącą raz na zawsze
powstrzymać fenrirów. RAZ NA ZAWSZE UNICESTWIĆ ICH. Jestem antydotum. Cały czas nim byłam. Niestety,
będzie za to trzeba zapłacić wysoką cenę. Teraz jedyne co muszę zrobić to wykonać moje zadanie.
Chwytam go za dłonie.
-
Louis słuchaj mnie. Słuchaj uważnie.
Widzę
jak coś w nim próbuje się zbuntować, ale po chwili zrezygnowany
wzdycha.
-
Scarlet...
-
Od zawsze byłam tylko pionkiem. Louis nie uszykujmy się. Nie
byłam niczym więcej... Nie przerywaj mi! Ale i tak się
cieszę, że mogłam tyle przeżyć. I, że mogłam Was wszystkich
poznać. - tutaj chwilę zatrzymuję. - Że poznałam Ciebie. Kocham
Cię, Louis. Kocham Cię całym moim sercem i zawsze będziesz
najważniejszą osobą w moim życiu. Zawsze będziesz i zawsze
byłeś.
-
Dlaczego to brzmi jak jakieś cholerne pożegnania? - mruczy
niezadowolony a w jego oczach wiem już, że wie do czego zmierzam. I
wcale mu się to nie podoba. Całuję jego dłonie.
-
Dziękuję Ci za wszytko. Za to, że nigdy nie poddałeś się
względem mnie. Że byłeś przy mnie chociaż ja tego nie chciałam.
Za to, że dzięki Tobie poczułam się naprawdę kochana. Dziękuję
Ci za wszytko. Jednak... Ja muszę to zrobić. I wiesz, że mnie nie
powstrzymasz.
Oboje
jesteśmy rozdarci.
-
Nie chcę tego...
-
Wiem... - szlocham. - Ja też nie chcę.
Zrezygnowany
zamyka oczy dając mi do zrozumienia, że się zgadza. Poddaje się.
Przybliża się do mnie. Całuje mnie jak nigdy dotąd. Ten całus
jest delikatny, pełen tęsknoty, żalu... oraz nadziei. Patrzę na
niego. Będę tak bardzo tęsknić.
-
Mój głupek.
Uśmiecham
się przez łzy. Odwzajemnia to.
-
Jestem twój Lisek. Na zawsze.
***
Doskonale
wiem już co robić. Mój lisi towarzysz, pomimo wielu zastrzeżeń,
zgodził się. Wiem już jak to ma się skończyć. Idę do ołtarza.
Czuję wszystkie spojrzenia na sobie, ale nie przejmuję się tym.
Oni są tylko tłem. Dźwięki do mnie nie dochodzą. Jestem tylko ja
i Kitsune. My przeciwko tej chorej rzeczywistości. "Tylko
mnie nie zawiedź" Słyszę jego śmiech. "Nigdy"
Z ciepłym uczuciem wskakuję na ołtarz. Kładę sobie dłonie na
klatce i powtarzam słowa, które karze mi powiedzieć.
Tyś
jesteś jak skała, tyś jesteś jak wiatr.
Na
moc wielkiego księżyca,
pozwólcie
mi dojrzeć prawdy.
Czuję
jak powietrze wokół mnie się zbiera. Wszystko blednie. Jest coraz
zimniej. Ciągnę jednak dalej.
Otwórzcie
bramy do nowego świata.
Sprawcie
by czas się cofnął.
Jeśli
mam się poświęcić by wszyscy przeżyli... To nie widzę żadnego
problemu. I tak już za wiele kłopotów im sprawiłam. Czuję łzy
na policzkach.
Cofnijcie
krzywdy.
Przelana
krew niech zniknie.
Niech
wróci dawna miłość.
To
i tak musiało się w ten sposób skończyć. Wybacz Mark za
narażenie Cię na problemy... Alice za bycie beznadziejną
przyjaciółką... James za to, że nie potrafiłam być dobrą
dziewczyną. Przepraszam Mamo i Tato, powinnam być o wiele
lepszą córką jak i osobą.
Na
wszystkie pradawne duchy.
Przyzywam
Ciebie o wielki wilku!
Wybacz
Louisie. Nie będę mogła dotrzymać naszej obietnicy. Nasze
spojrzenia się spotykają. Ból w jego oczach. Jakby chciał
mnie samym wzrokiem przywołać do siebie. Niestety... Takie jest
moje przeznaczenie. Moje usta wymówiły zwykłe, proste słowo.
"Dziękuję"
Koniec?
~*~*~*~*~*~*~
18.02.2018
Łączna
liczba wyświetleń: 8 799
Liczba
obserwatorów: 12
Pierwszy
post: 27.06.2015
Liczba
postów: 22
Liczba miniaturek: 2
Liczba miniaturek: 2
Liczba
komentarzy: 277
Ja
wiem, ja wiem...
JAK
MOGŁAŚ JĄ UŚMIERCIĆ?!!
Więc
tak. Siła wyższa. Nie no żartuję. Po prostu tak wyszło. Więc
proszę, nie znienawidźcie mnie przez to. To od początku było zaplanowane.
A
tak ogólnie to
KOCHANI
DZIĘKUJĘ WAM BARDZO, BARDZO ZA WSZYSTKO <3
Przez
te kilka lat wiele się u mnie zmieniło, co pewnie nie liczni co
wytrwali zauważyli... Pewnie nikt nie przeczyta tego,
ale chcę byście wiedzieli, że ten blog był czymś ważnym
dla mnie. W końcu wiecie, TRZY LATA!!! Tyle się tutaj nauczyłam. I na pewno wyniosę wiele nauk
na następny raz. Nigdy nie zapomnę pięknych komentarzy, wiele
pomocy od Was. Zwłaszcza od Raven i Kasi. Dziękuję Wam
dziewczyny za bycie ze mną <3
I
wam czytelnikom, którzy mam nadzieję, że nawet jak nie
komentowaliście to trzymaliście kciuki za Louisa i Scarlet.
Kocham
Was mocno <3
Tak
mocno jak i samych bohaterów. Będę za nimi tak tęsknić. Nie
sądziłam, że to będzie dla mnie tak trudne. Tak bardzo trudne.
Nagle nie potrafię się z nimi pożegnać. Chcę, ale nie potrafię.
Co widać po rozdziale… Wiem, że jest dość krótki i taki… Co?
Co tu się stało? Ale… Naprawdę uznałam, że muszę to skończyć
i pójść dalej, a nie tkwić ciągle w jednym i tym samym. A i
jeszcze… Czekajcie na epilog ;)
Jakby
coś to nie rzucam pisania. Właśnie szykuję kolejne opowiadanie,
więc jeśli będziecie ciekawi to zapraszam!
Całuję
Was mocno i do zobaczenia <3