niedziela, marca 4

Epilog


   Pustka. Nic nie widzę ani nie słyszę. Czyżbym trafiła do zaświatów? Czy tak właśnie wygląda „życie” po śmierci? Te jak i inne pytania nasuwały mi się teraz, i z każdą sekundą było ich coraz więcej. Otwieram ponownie oczy. Przed sobą widzę lisa. Czuję jak łzy zbierają mi się oczach. Zachrypniętym głosem wyduszam z siebie.
- Kitsune?
Zwierzę pochyla główkę na bok. Bacznie mi się przygląda. Zarazem czuję ogromną radość, ale i taki sam smutek. Cichutko udaję mi się powiedzieć.
- Czyli jednak nam się udało?
Potwierdza kiwnięciem głowy. Tak się cieszę. Przynajmniej wszyscy są cali i zdrowi. Louis… Coś na samo jego wspomnienie, kłuje mnie w serce.
- Kitsune, gdzie ja jes…
Zanim nawet skończę lis odwraca się i odchodzi. Zaskoczona wołam go, ale nie reaguje. Próbuję wstać, ale moje nogi nie współpracują ze mną.
- Kitsune! - wołam najgłośniej jak potrafię. Nie może mnie tak zostawić. Nie on. Płaczę. Nie chcę być sama. Nie chcę… Nagle czuję zimny nos dotykający mojej dłoni. Otwieram oczy i widzę przed sobą białego wilka.
- Louis? - moja pierwsza myśl, która mi nachodzi. Wilk kręci głową. Jego oczy, które bacznie mi się przyglądają, są złote a nie błękitne. Robi mi się smutno. Delikatnie głaszczę go. Odwzajemnia to miłym pomrukiem. Po czym kłania się lekko i odchodzi. Już chcę go powstrzymać, gdy nagle widzę lisa przy nim. Stykają się noskami jakby na powitanie. Potem odchodzą. Zaskoczona przypatruję się tej scenie. Z każdym krokiem stają się to coraz mniejsi i mniejsi... aż ku mojego zaskoczeniu przemieniają się w ludzi. Lis w pięknego młodego mężczyznę, tak bardzo mi już znanego, a wilk w równie piękną kobietę. Kitsune zwraca się do mnie. Uśmiecha się.
Dziękuję.

-SCARLET SPÓŹNISZ SIĘ! - wystraszona szybko chcę wstać, ale zaplątuję się w pościel. W wyniku przez co upadam ciężko na podłogę. Rozglądam się zdezorientowana po pokoju. Zeszyty i pełno ubrań porozrzucanych po podłodze. Rozciągam się. Co się dzieję? Daję książkę o wilkach, którą czytam przed zaśnięciem na łóżko. Rozcieram sobie obolałe czoło. Uczucie, że o czymś śniłam przemija. Powoli zapominam jak za każdym razem. Wiem tylko, że śniłam o jakimś lisie i jak zwykle o Louisie. Gdy tylko go wspominam na twarz wyskakuję mi rumieniec. Wstaję i schodzę na dół. Na dole witam się z mamą.
- Skarbie pośpiesz się! Tato Cię podwiezie! - to ja mam dzisiaj szkołę? O nie… Szybko lecę się ogarnąć. Jak wybiegam z domu do samochodu na chwilę zerkam na dom sąsiadów. Tęsknota za nim znowu daję o sobie znaki. Szybko odwracam się. Nie mogę sobie na to pozwolić. On już nie wróci. Wyjechał i basta. Wsiadam do samochodu.
Gdy dojeżdżamy do szkoły mam pięć minut do dzwonka. Biegnę do klasy. Gdy do niej wpadam wszyscy milkną. Ich pogardliwe spojrzenia przygniatają mnie. Speszona szybko siadam na miejsce. Wyjmuję książki. Spoglądam na chłopaka siedzącego kilka ławek za mną. Przytula właśnie swoją nową dziewczynę. James wydawał się taki szczęśliwy. Uśmiecham się. Przynajmniej jakoś mu się ułożyło. Niespodziewanie nasze spojrzenia się stykają. Szybko odwracam wzrok. Nadal z nim nie rozmawiałam po naszym zerwaniu. Chyba powinnam przynajmniej wymienić z nim kilka zdań, prawda? Kładę głowę na ławkę.
- Agh nie wiem co robić!
- Odnośnie swojego ubioru?
Podnoszę wzrok. Widzę wysokiego bruneta, który niedawno dołączył do nas. Uśmiecha się a w jego czarnych oczach błyszczą zadziorne ogniki. Patrzę na niego wilkiem.
- Mark fajnie, że się zjawiłeś, ale możesz już łaskawie odejść.- rzucam. Śmieje się.
- Mark – nagle przy jego boku pojawia się szatynka o nieskazitelnym wyglądzie. Patrzy na niego karcąco, po czym zerka na mnie.
- Przepraszam Cię najmocniej za niego. Wiesz jaki on jest.
- I on wie, że wciąż jest przy WAS! - rzuca obrażonym tonem.
Siadają a ja uśmiecham się na samą myśl o nich.
- Spokojnie Alice wszystko dobrze. On tak ukazuję, że mnie uwielbia!
Chłopak szybko przejmuje inicjatywę. Uśmiecha się szeroko.
- No jasne! Ona wie, że szaleję za nią.
Patrzy na mnie swoim uwodzicielskim wzrokiem. Opieram teatralnie podbródek o dłoń i odwzajemniam to. Gdy po chwili widzimy zazdrość w oczach Alice, patrzymy na siebie po czym wybuchamy głośnym śmiechem. Wycieram łezkę w kącie oka.
- Alice wiesz przecież, że bym Ci tego nie zrobiła. Poza tym, on jest dla mnie jak brat.
- I dokładnie tak samo u mnie… - delikatnie bierze ją za rękę i uśmiecha się nieśmiało. Ludzie jak można się na niego długo gniewać?
- A właśnie, umawiacie się dzisiaj gdzieś? - oboje zrobili się cali czerwoni. Przewracam oczami. - Jak ja Was kocham.
Mruczę i uśmiecham się. Nauczycielka wchodzi a ja skupiam się na lekcji. I tak przez cały dzień. Z klasy do klasy. Z korytarza do następnego. Unikając spojrzeń, unikając kontaktów. Unikając wszystkiego. Kiedy rozbrzmiewa ostatni dzwonek z radością wychodzę ze szkoły. Prawie w podskokach podążam za przyjaciółką.
- To co Scarlet, masz jakieś plany za tydzień w piątek?
Żartobliwie udaję, że mocno się nad tym zastanawiam. Wcale nie wiedziałam, że Alice chcę mnie zaprosić na imprezę z okazji moich urodzin. Tradycyjnie zawsze udaję, że nie wiem o niczym co dla mnie szykuje. Jej to sprawia radość, a mi sprawia radość jej radość.
- No wiesz… Chyba zarezerwuję sobie trochę czasu. A co?
- Zapraszam Ciebie do siebie na dwudziestą… Co ty na to?
Zgadzam się. Przecież i tak nie miałabym wyboru. Żegnamy się. Idę kawałek drogą. Zauważam Jamesa. Gdy mnie widzi wyciąga słuchawki z uszu. Cała ja, krzyczy by uciekać gdzie pieprz rośnie. Już chcę zawrócić.
- Scarlet! - podchodzi do mnie. - Możemy pogadać?
Przez chwilę mam ochotę się rozejrzeć, by upewnić się, że mówi do mnie. Jednak byłoby to, chyba nie taktowne.
- Tak? A o czym?
Wdycha. Drapie się nerwowo po szyi.
- Scarlet… Jak się czujesz?
Przytakuję głową na znak, że jakoś jest. Czy on podaje mi dłoń na zgodę? Czuję naglące uczucie. Coś co powinnam powiedzieć i nie daje mi to spokoju.
- Przepraszam za wszystko. Za to, że musiałeś się ze mną męczyć… Przepraszam.
Nastaje cisza. Mam ochotę uciec i schować się w swoim pokoju. Wszystko tylko nie konfrontacja.
- Żartujesz? - chwyta mnie za dłoń. Zaskoczona jego podniesionym głosem podskakuję.- Nie masz mnie za nic przepraszać! Byłaś, nie, jesteś cudowna. Nic tego nie zmieni. Więc proszę. Nie mów, że tak nie jest. Po prostu nam razem się nie udało, ale niczego nie żałuję. Poza tym, że straciliśmy kontakt.
Czuję jakby ktoś przeszył mnie strzałą. Jego ciepło z dłoni rozchodzi się po całym moim ciele.
- Czyli… chcesz nadal utrzymywać ze mną kontakt?
Szepcę. Kręci głową. Uśmiecha się.
- Przecież już Ci to mówiłem! Scarlet o niczym innym nie marzę.
Zaskoczona jego wypowiedzią mija trochę czasu zanim przetrawię tę informacje. Pomimo tego, że ma dziewczynę oraz pomimo zerwania, naprawdę chciał utrzymać ze mną dobre relacje.
- To tak samo jak u mnie. - wzruszam ramionami i chowam swoje dłonie w kieszenie. Źle się czuję w takim kontakcie.
- Pozwolisz mi się odprowadzić?
Jego pytanie tak proste oraz kompletnie wyjęte z kontekstu, przyprawia mnie o nową dobrą energie. Śmieję się. Przytakuję i razem idziemy w kierunku domu.
***
Budzą mnie krzyki oraz warkot silnika. Ledwo żywa wstaję z łóżka. Nie wiedząc dokładnie co robię, wściekła otwieram okno. Kto o tej godzinie tak hałasuje!? Co z tego, że jest tak jakoś po dziesiątej. Ja chciałam w sobotę odespać cały tydzień! O oni jak na złość mi nie pozwalają. Wychylam się. Od razu rzuca mi się wielka ciężarówka od przeprowadzek. Zdziwiona przyglądam się temu. Mam nadzieję na zobaczenie właścicieli, ale jak dobrze widzę to nawet nie ma samochodu, więc szybko się poddaję. Wracam do pokoju. Sprawdzam telefon. Krótka wiadomość od Alice czy nie mogłybyśmy się spotkać w kawiarence. Uśmiecham się. Byłoby mi to niezmiernie potrzebne. Ubieram się.
***
Wycieram opuchnięte oczy. Tak to się kończy jak idziesz na „krótką pogawędkę” z przyjaciółką. Zwłaszcza kiedy masz coś na sumieniu. Pięć godzin rozmawiania przy herbatce zrobiło swoje. No cóż. Przynajmniej jest już coraz lepiej. Nie muszę nic brać na uspokojenie, układa mi się jakoś z ludźmi no i mam przy sobie Alice i Marka. A od dzisiaj nawet i Jamesa... Wszystko lepsze niż nic. Gdy jestem już prawie przy domu zatrzymuję się. Podnoszę głowę i patrzę na gwieździste niebo. Dzisiaj niebo było pełne błyszczących gwiazd. Wraz z orzeźwiającym powietrzem była to mieszanka owocująca w dobre początki. Biorę głęboki wdech. Ruszam dalej kiedy zauważam samochód parkujący obok mojego domu. Jego światła na chwilę mnie oślepiają. Zaskoczona podchodzę bliżej, jednak czuję się jakbym trafiła na ścianę. Każdy miał prawo wyjść z tego samochodu. Każdy. Jednak wysiadł nie kto inny jak on. Właśnie on. Zatrzymuję się. Wygląda inaczej niż go sobie wyobrażałam. Jest odrobinkę wyższy. Ma większe barki. Zamiast długich nieogarniętych włosów ma je lekko przycięte i są ciemniejsze niż zapamiętałam. Jedna rzecz, która się nie zmieniła to oczy. Przez chwilę nie wiem jak się zachować. Coś mi mówi, że chcę bym do niego podbiegła i pocałowała, ale przecież… Przecież tak nie można! Nie jestem nikim ważnym dla niego. Pewnie i tak mnie nie pamięta. Spuszczam wzrok. Zmierzam do domu. Ku mojemu jeszcze większemu zaskoczeniu mama wychodzi z domu. Czyżby czekała na mnie? Jednak zamiast do mnie, podchodzi, wręcz podbiega do nich. Czuję się odrobinę zdradzona. Mama wita ich serdecznie. Zwłaszcza Angeline. Skąd o nich wiedziała? Czyżby potajemnie się ze sobą komunikowały? Mam ochotę już się ukryć w domu, gdy podnoszę wzrok a on mi się bacznie przygląda. Czy wyglądam jakoś dziwnie? Nie, no... na co dzień, przecież można zobaczyć dziewczynę z rozmazanym makijażem. Pewnie wyglądam okropnie. Poprawiam swój czerwony sweter. Nagle on idzie w moim kierunku. Zaczynam panikować. Rozglądam się za możliwą drogą ucieczki kiedy już jest za późno. Staje przede mną. Okazuje się jeszcze wyższy. Tak przynajmniej o głowę. Kiedy on się tak rozrósł!? Uśmiecha się ciepło.
- Hej Lis… Scarlet.
Wydawał się speszony. Czyli jednak zapamiętał to przezwisko. I zapamiętał, że niezbyt go lubię, ale i tak pierwszą jego myślą był lisek. Szczęśliwa odwzajemniam uśmiech.
- Cześć Louis… Miło Cię znowu widzieć.
Gdyby ktoś to oglądał z boku uznał by to za bardzo sztywne. Też to czułam, ale no ludzie. Jak mam się inaczej zachować?! Widzę, że chce coś jeszcze dodać, ale w ostatniej chwili się powstrzymuje. Stoimy tak przez chwilę, ale kiedy żadne z nas nie zamierza zrobić dalszego kroku, po prostu się rozchodzimy. Przegrana wchodzę do domu zduszając swoją gorycz.
***
Dzisiaj są moje urodziny. Ten jeden dzień w roku, kiedy jesteś równie taka sama jak zawsze. Z jedną drobną różnicą. Jest to twój dzień. No i jesteś starsza oczywiście. Nic tylko się cieszyć. Co poradzić. Mogę jedynie zrobić wszystko by jak najlepiej zagłuszyć swoje natrętne myśli i bawić się najlepiej jak mogę. Ubieram krótkie czarne spodenki, tego samego koloru podkolanówki i zwykłą białą koszulkę. Skręcam włosy i rozpuszczam je. Robię makijaż. Przejeżdżam czerwoną pomadką po ustach. Patrzę na siebie w lustrze. Czy udało mi się zakryć moją prawdziwą ja? Ten strachliwy wrak? Po trochu tak. Tyle mi wystarczy. Piszę do Alice, że wsiadam do samochodu i zaraz będę. Co też robię. Stajemy przed jej domem. Patrzę na przygaszone okna. Czy na pewno dobrze robię?
- Uważaj na siebie Scarlet… I wiesz jak chcesz możemy wrócić…
Tata wydaję się naprawdę zatroskany. Przeczę głową.
- Jest dobrze… I będę uważać. Dziękuję.
Biorę małą torebkę i wysiadam. Idę do drzwi a każdy krok wydaję się nową torturą. Dzwonie do drzwi. Prawie w tym samym momencie pojawia się Alice. Karze mi zamknąć oczy. Zamykam. Prowadzi mnie przez chwilę. Zaskoczona dźwiękiem otwieranych drzwi i ponownym podmuchem powietrza, wzdrygam się. Stajemy.
- Otwórz oczy...
Otwieram oczy. Jesteśmy na podwórku. Słońce już dawno zaszło. Wszystko jest przyozdobione światełkami i świeczkami. W tle leci muzyka. Nastrój jest cudowny. Wszystko to jest tak piękne i urocze. Idealne w moim stylu. Patrzę na Alice.
- Dziękuję… - przytula mnie mocno.
- Wszystkiego najlepszego skarbie. Wiem, że miałaś beznadziejny czas… zwłaszcza ostatnio po wypadku… ale wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Jesteśmy przyjaciółkami i to się nie zmieni.
Uśmiecham się.
- Niczego innego nie pragnę.
Kiwa głową.
- I generalnie będziemy tylko my… I…
- I my.
Nagle za domu wychodzi Mark z bananem na twarzy. Ubrany w czarną koszule i czarne spodnie z dziurami na kolanach. W rękach trzyma prezent. Podchodzi do mnie. Podaje mi pudełko, całując mnie w policzek.
- Wszystkiego najlepszego kochana. Niech twoje sny się spełnią.
Nie wiedząc co powiedzieć, przytakuję głową.
- Wszystkiego najlepszego Scarlet.
Zamieram. Szatyn się odsuwa a za nim pojawia się Louis. Ubrał niebieską koszulę w kratę i zwykłe dżinsy. Co on tu robi!? Zerkam na Alice. Wzrusza tylko ramionami z miną „ No nie mogłam go nie zaprosić” Zapomniałam, że jako tako kiedyś się znali. Jak chyba każdy w tym miasteczku. Zbliża się. Mój radar ponownie się włącza radząc mi uciekać. Speszona robię krok w tył. Momentalnie spuszczam wzrok. Chłopak staje przede mną. Czuję to. Podaje mi prezent na co reaguję szybkim podziękowaniem.
- Dobrze kochani! - Alice klaszczę w dłoń przerywając niezręczność. - Chcecie najpierw potańczyć czy zjeść tort?
- Tort…- w tym samym czasie ja i Mark powiedzieliśmy to samo. Tylko on z większym entuzjazmem. Śmiejemy się. Idziemy do kuchni gdzie razem jemy symboliczny kawałek ciasta. Potem wznosimy toast i ruszamy do tańca. Próbuję się dobrze bawić. Razem tańczymy do szybszych piosenek. Cieszę się, że jesteśmy tylko my. Nie ma tłumów. Nie ma ludzi, którzy tak bardzo mnie nie lubią. Jesteśmy tylko my. To się liczy. Raz czy dwa nawet tańczę z Markiem a nawet z Louisem. Po jakimś czasie, gdy sąsiedzi zaczęli patrzeć przez okna, przyciszamy muzykę. Siadamy na tarasie. Alice i Mark wtuleni w siebie na jednym fotelu. Ja i Louis lądujemy na kanapie. Daleko od siebie.
- Scarlet… Przecież on nie gryzie! - Alice rzuca mi znaczące spojrzenie. Mark popija piwo i uśmiecha się chytrze. Czemu ona mi to robi? Zna doskonale naszą historię… A przynajmniej w miarę. Zerkam na blondyna. Uśmiecha się delikatnie. Patrzę z powrotem na przyjaciółkę. Naprawdę muszę? Kiwa głową. Walczę ze sobą. Przybliżam się. Opieram powoli głowę o jego ramię. On obejmuję mnie. Jego zapach momentalnie dobija się do moich nozdrzy.
- No Scar… Jakie jest twoje marzenie?
Zerkam na bruneta. Po zastanowieniu postanawiam powiedzieć.
- Żebym Was nie straciła… Bym po prostu nie była sama.
Od razu słyszę typowe „ Awwww...”. Mam ochotę zapaść się pod ziemie. Czuję jak Louis się napina. Zaskoczona, chcę się spytać o co chodzi, ale nie jest mi to dane. Nagle czuję mdłości. Wzrok mi się mgli. Tylko nie to. Próbuję wstać.
- Wszystko dobrze? - chłopak od razu mnie puszcza i pomaga wstać. Kiwam delikatnie głową.
- Zaraz wracam…
- Pójść z tobą?
- Nie trzeba…
Jak najszybciej kieruję się do łazienki. Zamykam drzwi. Siadam na ziemi. Próbuję oddychać głęboko. Całe moje ciało staje się ciężkie. Tracę grunt pod nogami. Będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze… Będzie dobrze. Nie wiem ile już tu siedzę. Gdy świat wydaje się stabilniejszy, wstaję. Patrzę na siebie w lustrze. Nie będzie źle. Wychodzę. Przed drzwiami stoi Louis. Mijam go. Idę do kuchni po wodę. Wyciągam szklankę i nalewam sobie wody.
- Często tak miewasz?
Przytakuję głową.
- Często… jak się czegoś boję, albo czegoś jest po prostu za dużo.
- Rozumiem.
Stajemy naprzeciwko siebie w kuchni. Upijam łyk wody, ale z powodu ciszy jest to tak głośne, że aż się peszę.
- Dawno się nie widzieliśmy co?- próbuje jakoś nawiązać kontakt. Przytakuję. Kiedyś musiało do tego dojść… - Nie pisałaś.
Jego oskarżający ton przyprawia mnie o zakłopotanie. Odwracam wzrok. To prawda. Nie utrzymywałam z nim kontaktu. Dlaczego niby miałam to robić? To on wszystko zepsuł. To on wyjechał nawet nic mi nie mówiąc. Cięgnie dalej.
- Nie chciałaś mnie znać.
Kiwam głową.
- Byłaś wściekła.
Kiwam głową.
- Chciałaś bym już nie wracał.
Kiwam głową.
- Ale… Tęskniłaś za mną?
Podnoszę wzrok. Jego oczy szukają czegoś w moich. Z trudem wyduszam z siebie.
- Bardzo.
W kącikach oczach zbierają mi się łzy. Chwytam mocniej krawędzi blatu. Znowu te wszystkie uczucia wracają.
- Przez te wszystkie lata czułam się tak samotna. Tak smutna. Nikt mnie nie rozumiał, nie miałam nikogo. Nie chciałam też by ktoś był przy mnie. Nie chciałam by się zniżał do mojego poziomu. Na pewno nie ktoś taki jak ty. Nie zasługiwałam na Ciebie.
Nagle Louis z prędkością światła pokonuje odległość pomiędzy nami. Szybko chwyta moją twarz w swoje dłonie.
- Nigdy tak nie mów. Jesteś wspaniałą osobą. Najwspanialszą jaką w ogóle znam! Zawsze taka byłaś. Od kiedy pierwszy raz Cię zobaczyłem na twoim ogródku… Zawsze będziesz najważniejszą osobą w moim życiu. Zawsze będziesz i zawsze byłaś.
Nie wiem czemu, ale po tym słowach coś mnie ukłuło w sercu. Czuję dziwne deja vu. Czemu to czuję? Dopiero po chwili dociera do mnie co on powiedział.
- Chwila… Czy ty… mnie…. Kochasz mnie?
Speszony robi się czerwony. Wzdycha.
- Ludzie Scarlet... taka piękna chwila, a ty tak ją zepsułaś.
Szlocham. Zawsze muszę coś zepsuć. Ale pierwszy raz od dłuższego czasu, zamiast poczucia winy, czuję radość i ciepło uczucie w klatce piersiowej.
- Ale jeśli ty nie czujesz tego samego…
- Kocham Cię Louis… - przerywam mu zanim sama się zorientuję. Speszona robię się czerwona. Chłopak to wykorzystuje. Pyta szeptem.
- Naprawdę?
Po chwili odpowiadam.
- Naprawdę.
Przytulam go najmocniej jak potrafię. Odwzajemnia to. Coś czuję, że byliśmy dla siebie stworzeni. I warto było poczekać. A to dopiero początek naszej wspólnej historii.
Witaj z powrotem Lisek.


~*~*~*~*~*~*~

Kochani. Nie wiem co powiedzieć poza tym, że jestem naprawdę wdzięczna za wszystko co razem przeszliśmy. Dziękuję za czytanie historii Scarlet. Jestem ogromna wdzięczna za to! Może kiedyś jeszcze wrócę do tego opowiadania... ale może. Na razie patrzę na nowe horyzonty.
Poza tym ten blog potrzebuję duuużo poprawek, których mu dam. Naprawdę siądę na dniach i poprawię błędy. A chociaż się postaram. Tak czy inaczej, raz jeszcze dziękuję. Byliście bardzo ważni dla mnie. Tak jak ten blog jest bardzo ważną częścią mojego serca... Dobra muszę kończyć bo się rozkleję całkowicie.
Trzymajcie się cieplutko, Mel.

2 komentarze:

  1. Jejku tak mi źle że tego do tej pory nie skomentowałam...
    Jak dobrze, że jej się udało przeżyć I, że koniec końców wszystko jest w porządku!
    Już niedługo się wezmę za czytanie Twojego kolejnego opowiadania a teraz powrót do nauki...
    Całuje,
    Raven

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno miałaś dużo na głowie. Szkoła, nauka, życie prywatne i wgl. Rozumiem to. Poza tym wiem, że mi kibicujesz, nawet jeśli nie komentujesz :3
      Yupp... To opowiadanie było równie dziwne jak epilog xD Ale cóż. Wiele z niego wyciągnęłam, więc mam nadzieję, że nowe będzie lepsze.
      Aaaaaaaaaaaaa.... o niczym więcej nie marzę <3 Ale oczywiście, nie stresuj się i take your time <3
      Powodzenia! Trzymam kciuki <3
      Dziękuję, że nawet pomimo tego, zajrzałaś tutaj <3
      Ściskam cieplutko, Mel <3

      Usuń