wtorek, lipca 28

4 Rozdział

 Otwieram oczy. Czuję tępe pulsowanie w czaszce. To boli. Przewracam się na bok i próbuję wrócić do snu. Chociaż go nie pamiętam to wiem, że będzie lepszy niż zmierzenie się ze rzeczywistością. Kiedy słyszę pukanie do drzwi zakrywam kołdrą głowę.
-Kochanie?- materac ugina się po lewej stronie. Chwile później nie mam już kołdry na głowie a za to patrzę we zmartwione oczy mamy. Tylko nie to. Nie mam siły na kolejną rozmowę typu „Ta twoja przypadłość nie jest dobra, wiesz o tym?” Wzdycham i próbuję znów się zakryć, ale mama trzyma pościel mocno.- Dobrze się czujesz?
Marszczę brwi i patrzę na nią wilkiem. Czy ja się dobrze czuję? Wczoraj moją stołówkę zaatakowało stado kruków, które z niewiadomych przyczyn postanowiły popełnić samobójstwo, potem nikt mi nie wierzył, że Louis po prostu zniknął! Do tego znowu straciłam świadomość. To źle. Bardzo źle. Więc odpowiedź brzmi, nie. Wzruszam ramionami.
-Chcesz iść dzisiaj do szkoły?- to pytanie mnie zaskakuję. Szukam wzrokiem na jej twarzy odznak wątpliwości. Czy to nie jest przypadkiem jakiś podstęp? Od kiedy pozwala mi nie iść do szkoły?
-Nie… Nie chcę.- mówię prawdę. Jeśli znowu mam patrzeć na wszystkich i słuchać tych wszystkich szeptów za moimi plecami. To nie dam rady. Nie mam zamiaru znowu przez to przechodzić. Mama kiwa głową i przytula mnie krótko. Potem wstaje i wychodzi. Chwilę później słyszę warczenie silnika na podjeździe. Wtedy dopiero próbuję wstać.
Wchodzę do kuchni. Porywam rogalika, nóż i kładę je na deskę. Otwieram drzwiczki od lodówki i szukam mojego ulubionego  dżemu. Kiedy znajduję wydaję okrzyk zwycięstwa i smaruję pysznego, świeżego rogalika. Z rozkoszą zatapiam w nim zęby. Idę do dużego pokoju i włączam telewizor. Choć na chwile chcę zapomnieć o problemach.
Przykrywam się kocem i podwijam nogi pod brodę. Co zmusiło kruki do tego? Nie są przecież takie głupie! Coś tu nie gra. „Utrata świadomości!” Nie. Czy ja słyszę już głosy w głowie? Proszę nie róbcie ze mnie wariatki. Przestań. Sama z siebie robisz. Uspokój się jest w dobrze. „Utrata świadomości!” Przestań! Głowa znowu zaczyna mnie boleć. Chwytam się za nią i zagryzam wargę by nie krzyknąć z bólu. Jednak to się staje coraz silniejsze. Zrywam się ze kanapy i biegnę uderzając mocno o framugę drzwi. Rozmasowuję drugą ręką obolałe miejsce. Gdy się rozglądam po domu wszystko wydaję się za jasne. Do tego wszystko jest jak na złość głośne. Głos dobiegający z telewizora, brzęczenie wiatraka, włączona kosiarka na podwórku. To wszystko jest nie do zniesienia! Wpadam do swojego pokoju i rzucam się na łózko. Niech to przestanie boleć. „Utrata świadomości!”
-Proszę przestań…-szepcę chociaż chcę mi się płakać. „Utrata świadomości!” Co ona ma na myśli? „Wczoraj. Kruki. Przed utratą świadomości!” To nie ma sensu. Jedna chwila. Przed utratą świadomości…
-No dalej Scarlet! Wysil się! Co się stało przed…- już wiem. To uczucie. Przez niego sama miałam ochotę wyjść nie zważając na przeszkody przede mną. Czy to samo mogły czuć ptaki? Czy to możliwe?
Ból zelżał co oznaczało chyba, tak. Co to było? To coś mówiło moim głosem. Czyżby sumienie?
Z zamyślenia wyrywa mnie mój telefon. Wstaję i idę do biurka. Podnoszę urządzenie i patrzę na wyświetlacz.
-Co do jasnej…- mamroczę kiedy widzę ilość nieodebranych telefonów. Wchodzę na kontakty i widzę, że dwanaście jest od Alice, dwa od Jamesa i jeden od…- Jakim cudem Louis ma mój numer!!!
Zła kieruję swój wzrok na okno jakbym spodziewała się tam ujrzeć blondyna o błękitnych oczach. Jednak nikogo nie widzę. Na całe szczęście. Nagle skarciłam się za wpuszczenie go tamtej nocy. Zabił Basket. Jest zły. KO-NIEC.
Patrząc na telefon postanawiam  najpierw zadzwonić do przyjaciółki. Wybieram numer i czekam. Nie odbiera. Teraz naprawdę zaczynam się martwić. Alice jest jedną z tych osób, które śpią z telefonem przy głowie! Coś musiało się zdarzyć, że nie odbiera… Agh czemu się z nią wczoraj nie spotkałam!? Czemu się pytam? Próbuję jeszcze kilka razy kiedy włącza się po raz kolejny poczta głosowa.
-Hej tu Alice. Jestem aktualnie na świetnej imprezie i nie mogę odebrać. Zostaw wiadomość. Może oddzwonię…
Uśmiecham się. O ludzie jakie głupie byłyśmy w gimnazjum. Pamiętam jak nagrywałyśmy wiadomości na poczty głosowe. Moja jest chyba jeszcze gorsza o ile pamiętam. Otrząsam się i próbuję mówić opanowanym głosem.
-Alice! Tutaj Scarlet. Co się stało? Martwię się. Przepraszam za wczoraj. Proszę daj jakiś znak. Błagam.
Kończę i przez chwilę patrzę jeszcze na ekran czekając na jej sygnał. Nic. Siadam na skraju łóżka i piszę sms’a do Jamesa. „Jest okej. Zadzwoń jak będziesz mógł. Kocham Cię” Raz jeszcze czytam i wysyłam. Chowam telefon do kieszeni i włączam laptop.
Muszę znaleźć coś o zwierzętach. Musi być jeszcze jakieś logiczne wyjaśnienie ich zachowania. Musi istnieć…
Uśmiecham się. Przypominam tym „logicznym zapałem” Wally’ego z Ligi Młodych. Laptop nareszcie ożył a ja wpisuję we klawiaturę hasło: „Zachowania kruków” Wyskoczyło wiele stron. Coś dużo tego…
Gdy znów siadam na krześle po wizycie w kuchni i po zabraniu z niej oranżady i żelków zabieram się do roboty.
Po kilku godzinach nadal nic nie znalazłam. Odchylam się do tyłu i rozcieram sobie skronie. Czy nie ma niczego pożytecznego w tej jakże wielkiej sieci zwanej również internetem? Chyba nie.
Nagle słyszę sygnał telefonu. Bez sprawdzania numeru odebrałam.
-Halo?
-Scarlet? Wszystko w porządku?- gdy słyszę głos Jamesa rozluźniam się. Tak bardzo chciałabym, żeby był tu teraz ze mną.
-Tak jest okej. Raczej… Chyba tak. Tak chciałabym, żebyś tu był. Tęsknię.- W ostatnie słowo wkładam wszystkie moje emocje. Potrzebuję go. Nagle słyszę dzwonek do drzwi. Zaskoczona wstaję i wychodzę z pokoju. Idę w stronę drzwi.- James muszę kończyć. Ktoś dobija się do drzwi. Zaraz zadzwonię, obiecuję!
-Nie ma sprawy…
Otwieram kluczem drzwi i nie wierzę swoim oczom. James stoi przede mną. Gdy mnie zauważa chowa telefon do kieszeni i przytula mnie mocno. Przez chwilę nie wiem co mam zrobić, ale szybko się otrząsam i przytulam go mocno.
-James, co ty tu robisz?- odsuwam się i patrzę w jego zielone oczy. Nie mogę ukryć uśmiechu. Kładzie mi dłoń na policzku i delikatnie go głaszczę.
-Wpadłem bo się o ciebie martwiłem.- mierzy mnie wzrokiem a ja przypominam sobie, że jestem w piżamie i do tego w ogóle nie uczesana!
-Proszę wejdź- przepuszczam go i zamykam za nim drzwi.- I daj pięć minut. Dobrze?
Kiwa głową a ja jeszcze rzucam mu, żeby się rozgościł w pokoju gościnnym.
Wpadam do pokoju. Podbiegam do komody i wyciągam z niej biały sweterek i dżinsowe spodenki. Przyglądam się w lustrze. Jaka ślicznotka przede mną stoi. W łazience rozczesuję włosy i wiążę je w luźny warkocz, który kładę na ramię. Myję zęby, używam dezodorantu i schodzę na dół.
James siedzi już na kanapie i ogląda jakiś program. Ma na sobie czerwoną koszulę w kratę, moją ulubioną. Do tego dżinsy i czarne tenisówki. Wygląda bosko. Siadam obok niego i całuję go w policzek. On podnosi delikatnie mój podbródek i całuję mnie w usta. Wywołuję to u mnie jak zawsze falę emocji. Chwilę później jego usta kierują się na moją szyję. Ja tymczasem wplatam palce w jego miękkie włosy. Obejmuję mnie w pasie i przyciąga bliżej. Siadam mu na kolanach przodem do niego. Całuję go w usta, które  są tak cudowne. Kładziemy się na kanapie nadal się całując. Jego ręka gładzi delikatnie plecy pod koszulką. Uśmiecham się i całuję go dalej. Świat nagle jakby blednie. Jesteśmy już tylko my.
Gdy się od niego odrywam oddycham szybko. Widzę błysk w jego oczach. Siada obok mnie i przygładza sobie włosy. Opieram głowę o jego ramię.
-Jak tam było w szkole?- pytam się. On westchnął teatralnie i uśmiechnął się.
-Tak jak zwykle.
-Obgadywali mnie prawda?- słychać nutkę nadziei w moim głosie. Zerka na mnie i spuszcza wzrok. Mogłam się tego spodziewać.- A widziałeś dzisiaj Alice?
-Nie a co?- zamieram. Alice nie było w szkole? Nie odbierała telefonów. Co się z nią dzieje? James widzi, że się przejęłam bo pocałował mnie w czoło i szepnął bym niczym się nie martwiła. Kiwam na to głową i zatapiam się w myślach. Co jej się mogło stać? Jako jej przyjaciółka powinnam to wiedzieć.
-Na pewno wszystko z tobą w porządku?- spytał mnie i objął mocniej. Z tych całych nerwów zaśmiałam się.
-Taaaak. Co z tego, że wszyscy uważają mnie za chorą psychicznie.- wymachuję rękoma by pokazać jak jestem tym wszystkim oburzona. Próbuję to obrócić w żart. Jak nie to oszaleje. Alice. Patrzy na mnie i marszczy brwi.
-Nie przesadzaj. Nie jest aż tak źle…- patrzę na niego spode łba a on milknie. Wzdycham i całuję go w policzek.
-Przepraszam. Martwię się. Dzwoniłam  dzisiaj do Alice. I nic. Do tego te kruki. Co im się stało? Przecież nie zrobiłyby tego z własnej woli.
-Za dużo myślisz, wiesz? Uspokój się. Alice na pewno nic nie jest. Zobaczysz. Jutro będzie w szkole. Nie przejmuj się. Pewnie to coś jednorazowego.
-Tak. Pewnie masz racje…
Tak jak myślałam. On też mi nie wierzy. Uśmiecham się i wtulam się w jego ramię. Już się do tego przyzwyczaiłam. Muszę udawać, że wszystko jest w porządku. Niestety. Tak to już jest.
***
-No dobra internecie. Daj mi jakąś przydatną wiadomość! Już wiem, że kruki są bardzo inteligentne. Teraz chcę się dowiedzieć czemu jak są tak mądre wleciały do stołówki!
Byłam już zmęczona. Kiedy rodzice wrócili po dziewiętnastej James, pożegnawszy się ze mną, wyszedł a ja wróciłam do pokoju by skończyć szukać coś na temat kruków. I nadal nic! Nic. Wstaję by rozruszać zdrętwiałe nogi. Co je mogło do tego zmusić? Co?!
Kładę się na łóżku i wsłuchuję się w grobową ciszę. Rodzice wyszli na kolacje i znów zostałam sama. Ta cisza mnie uspokaja. Wdech, wydech…
Nagle coś spada i z trzaskiem ląduję na podłodze. Podrywam się. Czuję jak moje serce łomocze w klatce piersiowej. Próbuję je opanować, ale w tej samej chwili słyszę kroki na schodach. To na pewno nie są rodzice. Są zbyt wolne na moją mamę a nawet ojca! Strach powoli przejmuję nade mną kontrolę. Nie chcę tak umierać! Kroki są coraz bliżej. Podłoga zaczyna skrzypieć pod moimi drzwiami… I nagle milknie. Znów nastała cisza. Słychać można tylko moje serce. Podchodzę do drzwi z moim łukiem. Otwieram drzwi, gotowa do uderzenia, ale nikogo nie widzę. Sprawdzam korytarz. NIC. Wracam do pokoju i zamykam drzwi. Oddycham z ulgą.
Nienawidzę strachu. Nie lubię się bać. Wtedy robię najczęściej rzeczy, które nigdy bym nie zrobiła a do tego ten paraliż…
I wtedy dostaję olśnienia. STRACH. Tu chodzi o strach. Kruki najwidoczniej musiały się czegoś przestraszyć. One po prostu uciekały. Podchodzę do okna i wyglądam przez nie. Co mogło je przestraszyć? Na pewno nie zwierzę. Nie. Nie są takie głupie. To musiał być jakiś stwór. Tylko jaki? Za oknem rozlega się syrena strażacka i sygnał karetki.
Wychodzę na ganek. Akurat kiedy pojazdy przejeżdżają przed moim domem. Ciekawość ciągnie mnie w tamtym kierunku. Zamykam drzwi na klucz i biegnę truchtem za nimi. Nie obchodzi mnie chłód. Karetka skręca a ja za nią. I wtedy to widzę. Przeszywa mnie zimny dreszcz.
Wokół domu ustawione są samochody policyjne, wóz strażacki i karetka. Już zdążyli odgrodzić miejsce żółtą taśmą. Powoli zmierzam w tamtym kierunku omijając ludzi, którzy przyszli się przyjrzeć. Z domu wynoszą noszę, zakryte białym materiałem. Patrzę na nie jak zahipnotyzowana. Wszystko milknie. Staję przed taśmą policyjną. Znam ten dom. Znam również rodzinę w nim mieszkającą. Jeden z najstarszych i najbogatszych rodów w naszym miasteczku- Montrose. Rozglądam się. Przez ten tłum widzę po drugiej stronie tego zamieszania państwo Montrose. Wiem już kto leży na szynach. Eleonora.
Z niedowierzaniem patrzę jak wkładają ją do pojazdu. Znałam ją. Tak to prawda. Mało z nią rozmawiałam, ale naprawdę ją polubiłam. Była zbyt młoda. To nie możliwe, że nie żyję. Nie może być. Jak to się mogło stać?
Otrząsam się z tych myśli na chwile i podchodzę bliżej, żeby podsłuchać rozmowę między jej rodzicami a policjantem. Muszę się dowiedzieć prawdy.
-Uważacie, że to morderstwo?- zatrzymuję się. Czy mi się zdaję czy nastała nienaturalna cisza. Morderstwo? Tutaj? W naszym malutkim miasteczku, gdzie każdy się zna? Przecież to niemożliwe. Udaję, że interesuję się domem a tak naprawdę słucham dalszej rozmowy.
-… Zrobimy wszystko co w naszej mocy by złapać przestępcę.- policjant wprost recytuję znudzonym tonem. Jakby zupełnie nie wierzył w to co mówi. Od razu go znienawidziłam.
-To dobrze.- mówi mama Eleonory i wyciera nos. Gdy patrzę na jej męża to zaskoczona widzę, że on też płaczę. To musi być dla nich wielki cios. Tak jest mi ich szkoda. Policjant chyli czapkę i odchodzi. Przeszły mnie ciarki po plecach. To nigdy nie wróżyło nic dobrego. Czuję, że powinnam już wracać. Zanim ktoś mnie tu zobaczy. I tak nic nie zrobię. Odwracam się i idę w kierunku domu. Nie wierzę, że ona zginęła. Zatrzymuję się. A co jeśli morderca nadal jest na wolności? Teraz mnie podgląda za krzaków…
Zaczynam biec szybciej niż sądziłam, że potrafię. Zdyszana trafiam na ganek i z trzęsącymi dłońmi próbuję włożyć klucz do zamka. Czemu to tak długo trwa? Słyszę trzask za sobą. Odwracam się ze krzykiem i nie wierzę swoim oczom.
-Eleonora?- szepcę i pochylam się do przodu. Stoi po drugiej stronie ulicy. Jasne blond włosy, które zawsze były idealnie uczesane teraz były poplątane. Przestraszone brązowe oczy wpatrują się we mnie. Trzyma kurczowo prawe ramię. Patrzę na nie. Jest całe we krwi. Rozszarpane. Czuję jak łzy zbierają mi się w oczach.- Co ci się stało?
Robię krok do przodu. Chcę jej pomóc. Eleonora otwiera szerzej oczy i znika w ciemnym zaułku. Biegnę za nią.
-Eleonora zaczekaj! Wracaj!- krzyczę za nią. Dobiegam do zaułka. Nikogo tam nie widzę. Tak wiem. Wchodzenie w ciemny zaułek to najgłupsza rzec jaką można zrobić. Jednak rozsądek zostawiłam w domu. Po chwili mój wzrok przyzwyczaja się do ciemności. Na końcu widzę ciemną, skuloną postać. Gdy robię jeszcze kilka kroków słyszę szlochanie.- Eleonoro…
Nie mogę jej zostawić. I nie zostawię. Podchodzę jeszcze bliżej a wtedy zauważam drugą osobę. Kuca przed Eleonorą. Wstaje a ja po zarysie ciała zgaduję, że to chłopak. Muszę jej pomóc. Nie wiem skąd nagle u mnie ta bohaterska cecha, ale wiem, że nie ruszę się bez niej. Idę do niej i wtedy słyszę warczenie. Postać chłopaka zaczyna się zmieniać. Staję się mniejszy. Zniża się do ziemi i staję na czterech łapach. Cofam się o kilka kroków a wtedy stworzenie skacze w moją stronę. Krzyczę i zasłaniam się rękoma jakby to miało mi jakoś pomóc. Zwierzę uderza we mnie a ja upadam na chodnik. W świetle lamp widzę co mnie zaatakowało.
Wilk dyszy nade mną, szczerząc zęby. Próbuję wstać, ale jest zaskakująco silny. Skąd on się tu wziął? On był przecież przed chwilą chłopakiem! To nie możliwe. Nagle jak za dotknięciem magicznej różdżki wilk schodzi ze mnie i staję przede mną. Już nie wydaję się taki groźny. Siadam i zaskoczona patrzę na niego. Jego błękitne oczy rozbłysły na chwile. Wstaję bardzo powoli by go przypadkiem nie zdenerwować, ale okazuję się, że nie muszę się niczym martwić. Robię krok do tyłu i chyba za mocno się uderzyłam, ale widzę jak wilk przytakuję głową. Nagle obaj słyszymy hałas. Patrzę w zaułek. Eleonora zniknęła! Chcę iść za nią kiedy wilk toruję mi drogę.
-Co do…- próbuję go wyminąć, ale on wtedy warczy. Daję mi jasną wiadomość. Odpuść.– O nie. Tak łatwo to nie odejdę.
Nagle nocną ciszę rozdziera wycie. Zjeżyły mi się włoski na karku. Jeśli jest tu więcej wilków nie tak przyjemnie nastawionych jak ten tutaj to źle.
-Dobra idę… Tylko nie zrób jej krzywdy.
Nie wiem czemu to powiedziałam. Wilk patrzy na mnie jeszcze przez chwilę. Potem jego ucho skręca w lewą stronę a on zaczyna biec. Patrzę na niego aż nie zniknie w mroku. I nagle jakbym się otrząsnęła z transu. Zadaję sobie pytanie „Co ja tutaj do jasnej ciasnej robię?”
~*~*~*~*
Ląduję tutaj z nowym rozdziałem! Mam szczerą nadzieję, że Wam się spodoba!
Poza tym dziękuję Wam czcigodni czytelnicy za wszystkie wejrzenia, komentarze i nominacje! Jesteście cudowni! Po prostu Was kocham :*
Co do rozdziału to coś się dzieje! Jest akcja. Mam nadzieję, że się nie pospieszyłam. Piszcie.
Jak Wam się podoba nowy wygląd bloga? Mi bardzo! Pracowałam nad nim przez dwa dni. Dzięki poradom Terrible Crasch oraz innym stroną Google udało mi się.
A i jeszcze macie po prawej stronie zakładkę "SPAMOWNIK" Jest on stworzony dla waszych blogów. Piszcie tam nazwę swojego bloga a zastanie tam uwieczniony. Zachęcam a poza tym sami sprawdźcie.
Głosujcie proszę w ankiecie jeśli chcecie, bym napisała miniaturki z dzieciństwa Louisa i Scarlet ;) Zapraszam również na fanpage.
To tyle kochani. Widzimy się znowu w nowym rozdziale.

Całusy, Melete

czwartek, lipca 16

3 Rozdział

Krople deszczu uderzają o parapet w klasie. Jest już czwarta lekcja i zostały mi jeszcze pięć. Uderzam długopisem o blat stołu. Jak ja nie lubię takiej pogody. Zwłaszcza, że muszę jeździć autobusem, do którego muszę najpierw dojść kilkanaście metrów. W ogóle wnioskuję, że dzisiaj jest mój pechowy dzień. Moje włosy, które są nadal mokre przez pewnego kochanego kierowcę, który wjechał prosto w kałuże ochlapując mnie caluteńką. Dzięki temu wyglądam teraz jak mokry kot. I nie przesadzam.
-Scarl… Co ci się stało!?- Alice podbiega i siada przy mnie. Swoim zdaniem utwierdza mnie co do mojej teorii o wyglądzie. Cały dzień się nie widziałyśmy. Posyłam jej mordercę spojrzenie, które natychmiast ją ucisza. Sięga pod stół i wyciąga z torebki kosmetyczkę. Podnoszę brew. Przyjaciółka uśmiecha się nieśmiało.- Zawsze ją mam. Tylko jej nie używałam. Proszę.
Podaję mi ją a ja przyjmuję ją z wdzięcznością. Do klasy jeszcze nie weszło wielu uczniów, więc zaczynam zmywać mój rozmyty tusz. Patrzę w lusterko i próbuję znowu zrobić sobie makijaż. Delikatnie przejeżdżam tuszem po rzęsach. Potem błyszczykiem po ustach i nie wyglądam już jak wypluty kłaczek. Teraz muszę tylko coś zrobić ze włosami. Dotykam je. W sumie nie są aż tak mokre. Poczekam może po tej lekcji się wysuszą?
-Hej śliczna- James siada za mną. Uśmiecham się i odwracam.
-Cześć James.- Pochylam się do niego a on mnie całuję. Działa to dla mnie wprost elektryzująco. Odchylam się i nie potrafię oderwać od niego wzroku. Do klasy wchodzą pierwsi uczniowie. Z niechęcią wyciągam książki i przypominam coś sobie.
-Alice, chciałaś się spotkać- kiwa szybko głową. Podpieram policzek o dłoń- Dzisiaj w „Caffetii”?
-Oczywiście. Osiemnasta?- Uśmiecham się. Do klasy wchodzi nauczycielka. Jest ubrana w niebieską koszulę i czarną spódniczkę do kolan. Spięte w ciasny kok kruczoczarne włosy i czarne oczy przypominają mi kruka. Rzuca dziennik na biurko a ci, którzy jeszcze jej nie zauważyli podskakują wystraszeni.
Krzyżuję nogi. Zaczyna się polski. Moja ukochana lekcja.
-Wyjmijcie książki z literatury. Zaczniemy dzisiaj czytać Shakespeara. Kojarzycie pewnie Romea?
Odchyliłam się na krześle. Tracę cały mój zapał. Mamy omawiać „Romea i Julię”? Przecież to jest najnudniejsza i najprostsza książka, jaką znam. Nie uszło to uwadze pani Brown, która spojrzała krzywo na mnie.
-Czy komuś to się nie podoba?- Powiedziała to tonem, w którym nie znała sprzeciwu. Pewnie myślała, że spuszczę wzrok i zaprzeczę. Niestety nie jestem taką dziewczyną.
-Tak.- Wszystkie spojrzenia kierują się w moją stronę- Sądzę, że historia „Romeo i Juli” jest bardzo prosta. Chłopak uważając, że kocha ponad życie pewną kobietę wybiera się na przyjęcie. Tam spotyka piękną dziewczynę. Zakochuje się w niej zapominając nagle o jego „wielkiej” miłości i wyznaję miłość tej dziewczynie. Ona też się w nim zakochuję ze względu na wygląd. Potem nie mogą być razem, więc postanawiają uciec. Coś się nie udaję. Romeo widzi, że Julia nie żyję, więc postanawia popełnić samobójstwo. Nie wiedział, że to była tylko taka sztuczka. Julia budzi się i widzi Romea. Zabija się. Koniec. Moim zdaniem nic ten dramat nie uczy.
Podnoszę podbródek i moja brew kieruję się do góry. Nauczycielka patrzy na mnie i przegryza wargi.
-Panno Lee.- Prycha- Pewnie znowu masz jakąś trafną uwagę, tak? Proszę bardzo. Tablica jest twoja.
Myśli, że tym mnie speszy? Nie ze mną takie rzeczy. Wstaję poprawiam mój niebieski sweterek i idę z podniesioną głową przez klasę. Nie muszę patrzeć by poczuć jak niektórzy kulą się w swoich ławkach. Nawet z mokrymi włosami zbudzam tutaj respekt. Znają mnie. Wiedzą, że ze mną nie można zadzierać. Podchodzę do tablicy. Podpieram rękę o biodro i uśmiecham się.
-Tak, więc moja kochano klasa.- Tutaj przelatuję wzrokiem po klasie- Chciałam wam tu opowiedzieć jak ja…
-Przepraszam za spóźnienie.- Drzwi klasy się otworzyły a stoi w nich Louis. Zamieram. Co on robi w tej klasie? W gardle robi mi się sucho. Przelatują mi wspomnienia ze wczorajszej nocy. Moje załamanie przed nim. Pokazanie mojej słabszej strony. Jak ja mam się teraz mu pokazać?
-Witaj- pani Brown zerka do dziennika. Podnosi brew.- Louis Thompson. Czy ja ciebie nie znam dziecko?
Pewnie, że go pani zna. Takiego charakterystycznego chłopaka nie da się po prostu pominąć. Zerkam na Louisa.
-Mieszkałem tutaj wcześniej proszę pani.- Słodki uśmiech pojawia się na jego twarzy. Pani chrząka i każe mu usiąść. Bacznie odprowadzam go wzrokiem. Z oburzeniem patrzę jak siada obok Jamesa. Czy on musi być zawsze tak blisko mnie? Nie wystarczy, że jest moim sąsiadem?
-Panno Lee?
Zdezorientowana patrzę na moją nauczycielkę. Gestem pogania mnie, żebym zaczęła mówić. Biorę głęboki wdech. Weź się w garść.
-Tak. „Romeo i Julia” chyba każdy w tej klasie zna to. I pewnie są podzielone zdania. Inni uważają to za piękną historię miłosną, ukazującą prawdziwą miłość i w ogóle. Przecież to takie romantyczne… Jednak jest też domieszka tutaj tych, którzy pewnie uważają tak jak ja, że jest to bardzo pusty utwór. Jednak jest to normalne…
-Co masz na myśli?- Zaskoczona patrzę w kierunku skąd dobiega głos. Louis siedzi pochylony do przodu. Na jego twarzy maluję się ciekawość. Czy on chcę mnie ośmieszyć przed wszystkimi czy co?
-To nie twoja sprawa…-warczę.
-Ależ panno Lee- pani Brown tylko czekała aż się potknę.- Musisz. Skoro jesteś tak bardzo wygadana to proszę.
Słowo „musieć” jest dla mnie obrzydliwe. Co to znaczy? Nikt nie może mnie do niczego zmusić. Cała klasa patrzy na naszą trójkę. Kto pierwszy ulegnie?
-W wierszu Cypriana Kamila Norwida „W Weronie” możemy spotkać dwa punkty widzenia. Przy pierwszym patrzymy okiem artystów, romantyków, dzisiaj byśmy ich tak nazwali. Skąd to wiemy? Możemy to wywnioskować po nazwisku autora, czyli Cyprian a on natomiast jest pisarzem. Zaraz się przekonacie.
Recytuję trzecią zwrotkę, którą pamiętam najbardziej.
Cyprysy mówią, że to dla Julietty,
Że dla Romea ta łza znad planety
Spada... I groby przecieka”
W klasie nastaję całkowita cisza, która jest rzadkością w tej grupie. Mówię dalej.
-Potem spotkamy ludzi, takich jak na przykład ja. Bez uczuć, którzy twardo patrzą na życie. Nie myślą o życiu w bajcę. O księciu na białym koniu, który przyjedzie i wtedy magicznie wszystkie nasze problemy znikną. Po prostu są realistami.- Zaskoczyły mnie własne słowa.- A brzmią one tak.
A ludzie mówią, i mówią uczenie,
Że to nie łzy są, ale że kamienie,
I że nikt na nie... Nie czeka!”
Rozglądam się po klasie. Nikt nic nie mówi. Wszyscy utkwili wzrok we mnie. Patrzę na Louisa, który ma nieodgadnięty wyraz twarzy. Nie wiem, co teraz myśli i szczerze mam to gdzieś. Podnoszę podbródek i zwracam się do pani.
-Czy to wszystko? Mogę usiąść?- Kiwa słabo głową. Kłaniam się sztucznie i idę do ławki. Gdy siadam nadal wszyscy na mnie patrzą jakbym miała zaraz wybuchnąć płaczem lub coś podobnego. Pani kaszlę i przebiega wzrokiem po klasie.
-Na dzisiaj to chyba wszystko. Na zadanie.- Cała klasa zgodnie jęczy, co nauczycielka uciszyła gestem ręki.-Dosyć. Rozprawka. „Czy Romeo i Julia postąpili dobrze? Czy mieli inny wybór?” Do widzenia.
Słyszymy dzwonek i wszyscy się już pakują. Jako pierwsza dochodzę do drzwi, kiedy pani mnie zatrzymuję.
-Scarlet?- Odwracam się zdziwiona. Pani nigdy nie zwraca się do uczniów po imieniu.
-Słucham. Czy coś pani ode mnie chcę?
-Po tym, co usłyszałam od ciebie… Ten fragment o byciu osobą bezuczuciową… Naprawdę tak uważasz? Te wszystkie słowa są prawdziwe?
Nie odrywam od niej wzroku. Nie mogę pokazać jej, że tak naprawdę sama nie wiem. Te słowa jakby płynęły ze mnie samej, ale zarazem nie. Mam mętlik w głowię się.
-Tak. Tak uważam.- Mówię opanowanym głosem.
-Czemu?- Przeciąga to pytanie. Wzruszam ramionami. Co mam powiedzieć? Patrzymy sobie w oczy.-Czy rozmowy z psychologiem nie pomagają?
Wzdrygam się na samo wspomnienie a tych rozmowach. Nigdy nie czułam się mniej komfortowo niż u tamtej baby. Odwracam wzrok i udaję, że bardzo mnie interesują tablice o "nie paleniu"
-Scarlet wiem, że masz... problem.
Myśli, że ja teraz zrobię wielkie oczy i powiem "Serio?!" Nie. Tego to raczej się nie doczeka. Patrzę na nią. Uderza mnie to, że naprawdę wydaję się przejęta tym co się ze mną dzieję.
Niestety ja od wielu, wielu lat potrafię tylko krzywdzić ludzi. Zwłaszcza tych, którzy chcą dla mnie najlepiej. Odwracam się i kieruję do wyjścia. Zanim jednak przekroczę próg uśmiecham się.
-Czemu? Bo tak jest proszę pani…
Zamykam drzwi. Idę korytarzem na stołówkę. Czuję jak na tamie, którą zbudowałam wokół mojego serca pojawiły się rysy. Przestań. Tylko się nie rozczulaj. Takich mięczaków to świat i życie zjadają na przystawkę.
A propos jedzenia. Jestem głodna jak wilk. Marzę już tylko o tym, żeby zjeść coś i spędzić trochę czasu w spokoju. Otwieram drzwi do stołówki i kieruję się do kucharki. Dostaję swoją porcję i idę do mojego ukochanego stolika.
Nagle widzę blond czuprynę. No kurczę! Nie muszę widzieć jego twarzy by wiedzieć, kto tam siedzi. Podchodzę wolno do stolika przysłuchując się toczącej rozmowie.
-Czyli przeprowadziłeś się tutaj niedawno, tak?- Zaskoczona jestem, że James jest miły dla niego. Zawsze był trochę zdystansowany do nowych ludzi. Podejrzane.
-Tak. Cieszę się, że tu wróciłem. Pełno wspomnień.- Louis odchyla się do tyłu uśmiechając się.
-A gdzie mieszkasz?- Alice pochyla się w jego stronę. W mojej głowie zapaliła się lampka ostrzegawcza. Zanim pomyślę podchodzę do nich i całuję Jamesa w usta. Zaskoczony tym traci na chwilę głowę. To mi wystarczy. Odsuwam się od niego. Siadam pomiędzy nim a Louisem i stawiam głośno tacę.
-Hej!- Nawet dla mnie to brzmi sztucznie- Jak tam u was? O czym rozmawialiście?
Patrzą na mnie z wielkimi oczami. Nie mogę pozwolić na to, żeby dowiedzieli się, że on mieszka obok mnie. Nie chcę tego.
-Louis miał właśnie nam powiedzieć gdzie mieszka.-Odpowiada James i obejmuję mnie ręką w tali.- No to gdzie?
Louis zdaję się w ogóle nie zwracać na niego uwagi. Patrzy na mnie swoimi błękitnymi źrenicami. Między nami przeskakuję iskra. Ignoruję ją. Błagam go w myślach by nic nie mówił. Otwiera usta a ja zamieram.
-Witaj lisek. Nieźle powiedziałaś dzisiaj na lekcji. Podziwiam.- Uśmiecha się szelmowsko i pochyla w moją stronę. Czuje jak James zaciska dłoń w pięść na moimi plecami. Jest źle.
-Skąd się znacie?- W głosie Jamesa słychać ostrzegawczą nutę. Louis spuszcza ze mnie wzrok.
-Znamy się…
-Chodziliśmy razem do podstawówki!- Biorę głęboki wdech. Zaskoczona tym, że wstrzymałam oddech mówię to trochę za głośno i za szybko. To nie jest kłamstwo. Powiem Jamesowi wszystko. Tylko nie to, że jest moim sąsiadem.- I do gimnazjum. Prawda?
Zerkam na Louisa. Oby to łykną. Nie ukazuję żadnej dodatkowej emocji i wiem już, że przegrałam.
-Tak. Z liskiem poznałem się w dzieciństwie. Uroczę było z niej dziecko.
Gryzę się w język by nie powiedzieć mu, żeby nie nazywał mnie liskiem! Muszę jednak wytrzymać. Powinnam być mu wdzięczna. Zerka na mnie i puszcza perskie oczko.
-Rozumiem…- James chyba tego nie kupił. Przesuwam się do niego i kładę głowę na jego ramieniu. Splatam jego palce z moimi. Słyszę jego nierówny oddech i czuję przyspieszone serce. Jest zdenerwowany. Przeze mnie. Chcę go uspokoić. Powiedzieć, że tylko on się liczy. Nikt inny. Jego zapach męskich perfum to wszystko, co mi się z nim kojarzy. Mój spokój przechodzi na niego, bo po chwili oddycha z ulgą i całuję mnie w czubek głowy. Uśmiecham się.
-Dobrze. Grasz w coś?- Cieszę się bardzo ze zmiany tematu. Oddycham z ulgą. Czuję kopnięcie w kolano. Podnoszę głowę i spojrzenie moje i Alice się stykają.
-Alice, co się...- Mój głos zamiera w gardle. Patrzę przez okno. W naszą stronę zmierzały kruki. Stado kruków. Pięknych, wielkich, kruczoczarnych ptaków. Nigdy jeszcze nie widziałam kruka na żywo. Teraz życie jakby mi to wynagradzało.
Jak zaczarowana podchodzę do okna, kiedy inni siedzą. Zapadła całkowita cisza. Nikt nie waży się ruszyć. Słychać moje kroki odbijające się od ścian. Staję przed oknem. Kruki są coraz bliżej. Nie zwracam na to uwagi. Coś mnie przyciąga. Ktoś chcę bym wyszła. Bym poszła do niego. Wprost w jego pułapkę. Czułam w całym moim ciele jego przywoływanie. Zamykam oczy. Dźwięk roztrzaskanego szkła blednie, krzyki również. Czy ja też krzyczę?
Ktoś łapie mnie i popycha na bok. Tonę w jego objęciach. Powoli odpływam. Z trudem utrzymuję kontakt z rzeczywistością. Na czole wyskakują mi kropelki potu. Otwórz oczy! Czemu nie potrafię tego zrobić? Słyszę, co się wokół mnie dzieję, ale nie mogę zareagować. Moje ciało jest bezwładne. Nie mam nad nim kontroli. Słyszę przerażony krzyk Alice. Wołanie Jamesa. Jednak to głos Louisa przebija się przez to wszystko najbardziej.
-Nie poddawaj się Lisek. Dasz radę.
Ktoś do mnie podbiega. Kilka osób. Próbuje coś powiedzieć, ale język utkwił mi w gardle. Ktoś mną potrząsa. Czuje nawet gorąco rozpływające się na policzku. Nie potrafią jednak mnie obudzić.
Nagle czuję energię. Otacza mnie i otula dodając mi siły. Nie wiem, co to jest, ale wiem, że chcę mi pomóc. Słyszę w głowie kobiecy głos. „Nie poddawaj się. Nie teraz.”
-Lisek!
-Zamknij się Louis.- Otwieram oczy by spojrzeć w zielone źrenice. James wydawał się zdezorientowany. Jak ja. Co on tu robi? Podnoszę się i rozglądam. Widzę Louisa na drugim końcu sali. Jak to? Przecież tak dobrze go słyszałam. Jakby był przy mnie! Pielęgniarka do mnie podchodzi i coś do mnie mówi, ale nie docierają do mnie jej słowa. Skupiam się tylko na Louisie. Jego błękitne oczy przyglądają mi się. Uśmiecha się i znika.
Krzyczę wystraszona. Wszyscy biorą to za zły znak. Czuje jak James mnie podnosi i niesie. Nie wiem gdzie. On zniknął. Tak po prostu. Był a sekundę później już nie!
-Louis on…- James pochyla się do mnie i całuję w czoło.
-Spokojnie Scarlet. Będzie dobrze. Nie bój się. Jesteś przy mnie.
Czuję jak energia ze mnie odpływa. Jak mam być spokojna? Czy tylko ja widzę w tym jakąś mroczną siłę? Jak wszyscy mogą tak spokojnie to znosić? Zamykam oczy i tracę całkowicie kontakt ze rzeczywistością.
***
Czuję zapach malin. Wdycham go i rozkoszuję się nim. Przeciągam się. Otwieram oczy i widzę, że jestem w moim pokoju. Jak się tutaj dostałam? Przeczesuję swoje włosy. Próbuję wstać. Jednak szybko robi mi się niedobrze i mroczki pojawiają się na moich oczach. Siadam i biorę głęboki oddech. Jest mi gorąco. Strasznie gorąco. Słyszę ciche pukanie do drzwi. Do pokoju wchodzi mama ze szklanką wody.
-Jak się czujesz?- Siada na skraju łóżka. W jej oczach widzę troskę. Podwijam nogi i biorę od niej szklankę. Opróżniam szybko jej zawartość i czuję się odrobinę lepiej.
-Lepiej. Dziękuję.- Próbuję się uśmiechnąć, ale mi to nie wychodzi. Patrzę na mamę i widzę, że jej oczy się zaszkliły.- Mamo… Przestań! Nie płacz. Nic się nie stało.
Przytula mnie mocno. Odwzajemniam uścisk. Czuję zapach wina. Martwiła się. Odsuwam się od niej i patrzę jej w oczy.
-Mamo.- Daję jej dłonie na ramiona zmuszając ją by nie spuszczała ze mnie wzroku.- Nic mi nie jest.
-Kochanie. Tak się bałam, gdy do mnie zadzwoniono ze szkoły. Byłyśmy w szpitalu. Nadal nie kontaktowałaś ze światem, ale doktor powiedział, że nic ci nie jest. "To tylko zasłabnięcie". Tak powiedział. Głupi lekarze. Myślą, że są najmądrzejsi... Kochanie na pewno wszystko jest w porządku?
Kiwam głową. Raczej tak. Patrzę na zegarek. Jest już po dziewiętnastej. I nici ze spotkania z Alice. Wzdycham i patrzę jak mama wychodzi z pokoju. Co się właściwie stało w szkole? Czemu zemdlałam?
Kiedy mama wraca zastaję mnie przy oknie. Stoję i patrzę w księżyc. Jest już prawie pełny. Za dwa dni będzie pełnia. Kocham patrzeć na rozgwieżdżone niebo. Jest takie piękne i ciche. To mnie uspokaja. Rose podchodzi do mnie i delikatnie prowadzi do łóżka. Kładę się a mama całuję mnie policzek.
-Śpij dobrze.- Gasi światło zostawiając mnie w całkowitych ciemnościach. Przytulam mocniej moją zabawkę. Wtulam się w nią. Czy ja oszalałam?
~*~*~*~*~*
Kolejny rozdział za nami. Dziękuję bardzo za te wszystkie wejrzenia, obserwacje i komentarze. Pamiętajcie:
czytasz=komentujesz
Jak mijają Wam wakacje? Ja wróciłam z koloni jeździeckich. Było cudownie! Naprawdę bajecznie. A wy?
Pozdrawiam i całuję, Melete




sobota, lipca 4

2 Rozdział




Otwieram oczy jeszcze szerzej. Czy to możliwe, że on tu siedzi, przede mną? Wciągam ostro powietrze. Czuję suchość w gardle. Jakbym nie piła od wielu dni. On rozsiada się wygodniej i nie spuszcza ze mnie wzroku. Ma na sobie czarną luźną koszulke i sprane dżinsy. Jego włosy są w nieładzie jakby dopiero, co wstał z łóżka. Co pewnie zrobił. Do tego jego szelmowski uśmiech doprowadza mnie do szaleństwa. Patrzę na mamę niczego nie rozumiejąc. Ona się uśmiecha zakłopotana.
-Kochanie to są państwo Thompson. Pamiętasz?- Trudno raczej o nich zapomnieć.- Wprowadzili się ponownie tutaj całkiem niedawno.- Kieruję mój wzrok na jego rodziców, którzy siedzą na kanapie przy oknie. Jego ojciec podnosi się i podchodzi do mnie.
-Witaj. Ty pewnie musisz być Scarlet, prawda?- Kiwam słabo głową. Choć to pewnie dziwnie zabrzmi, bo przecież mieszkali obok mnie przez prawie trzynaście lat, ale nigdy jeszcze nie poznałam ojca Louisa. A teraz coś mi w nim nie pasuję. W przeciwieństwie do swojego syna ubrał się elegancko. Przyglądam się jego twarzy. Złote oczy, jasne, krótko przycięte włosy. Roztacza wokół siebie energie, dzięki, której można się czuć bezpieczniej. Z niewiadomych dla mnie przyczyn ona na mnie działa. Blizna przebiega mu od oka aż do górnej wargi. Chcę się zapytać gdzie i w jakich okolicznościach ją sobie nabył, ale wiem, że byłoby to niegrzeczne.- Jestem Oliver Thompson. Miło mi poznać.
-Mi też- odpowiadam słabo. Wszystkie moje myśli krążą teraz wokół Louisa. On jest w moim pokoju. Ciągle czuję na plecach jego wzrok. Aż mam ciarki. Później podchodzi do mnie jego mama, która nic się nie zmieniła. Na sobie ma śliczną, zwiewną, niebieską sukienkę. Uśmiecha się a jej niebieskie oczy rozbłysły.
-Tak miło mi ciebie znowu spotkać Scarlet.- Uszczypnęła mi policzek- Wyrosłaś przez ten czas…- mierzy mnie wzrokiem a ja natychmiast się rumienie. Nie to, że nie lubię jak ktoś na mnie patrzy. Ja po prostu nie wiem, co mam wtedy ze sobą zrobić!-No, ale chyba wiesz jak się nazywam, prawda?
Chcę powiedzieć, że nie, ale nie mogłam jej zapomnieć. Uśmiecham się.
-Angelina- mówię, na co ona jeszcze szerzej się uśmiecha.
-Mówiłam, że ta dziewczyna ma świetną pamięć.- Zwraca się do wszystkich a ja chcę już tylko usiąść i zapaść się pod ziemie. Przytula mnie trochę za mocno. Nigdy nie sądziłam, że może mieć aż tyle siły! Uśmiecham się słabo i kieruję do jedynego wolnego miejsca. Na kanapie. Obok niego. Czy dzisiaj jest mój pechowy dzień? Zduszam okrzyk sfrustrowania. Zaryzykować i usiąść czy może znaleźć inne miejsce? Rozglądam się szukając ewentualnej deski ratunku, ale jak na złość nie ma żadnej. Mama i tata siedzą na osobnych fotelach a innych siedzeń tutaj nie mamy. Mam do wyboru. Stół albo kanapa. Wybrałabym to pierwsze, ale wiem, że tato dopiero dzisiaj go naprawiał, a do końca nie ufam jego robotom, więc z wielką niechęcią idę w kierunku Louisa. Gdy siadam od razu czuję intensywność jego błękitnych oczu.
-Witaj lisek.- Mówi już całkiem bez zmieszania. Pochyla na bok głowę. Dostrzegam u niego mały zarost większy niż u przeciętnych chłopaków w jego wieku. Do tego w jego prawym uchu ma trzy złote kolczyki.- Nie straciłaś uszek.
Wściekłość gotuję się we mnie, ale nie mogę nic mu zrobić. I tak już wyszłam dzisiaj na idiotkę. Drugiego powodu nie dam. Podnoszę podbródek i patrzę na niego z wyższością.
-Nie nazywaj mnie Liskiem, Louis…- mówię zaskakującym opanowanych głosem. Mierzymy się wzrokiem a ja nie chcę przegrać. On jednak uśmiecha się i kieruję swój wzrok na rodziców. Odwracam się od niego i próbuję skupić na toczącej się tutaj rozmowie. Z tego, co zdołałam zrozumieć przeprowadzili się tutaj dwa dni temu. Przyczyna, chcieli wrócić do rodzinnych stron. Powspominać. Kiepski argument moim zdaniem. Nie chcę ich tutaj. A zwłaszcza pana, który siedzi teraz obok mnie i nie spuszcza ze mnie wzroku. Jednak, gdy patrzę na mamę czuję uścisk w żołądku. Już dawno nie widziałam jej tak szczęśliwej. I wtedy coś do mnie dociera. Zerkam na kominek a tam widzę jedno z charakterystyczne zdjęć. Jedyne, na którym nie ma nikogo z naszej rodziny. Oprócz mamy. Na zdjęciu widać dwie młode dziewczyny. Jedna z jasnymi włosami spiętymi w kok a druga z ciemnymi rozpuszczonymi i szalonym uśmiechem. Znały się od dzieciństwa... Słyszę trzaśniecie drzwiami i rzucane buty. Potem do salonu wbiega mała dziewczynka z rumieńcami. Na rękach trzyma martwego kota. Twarz ma całą w łzach.
-Mamo!- Jej krzyk odbija się od wszystkich ścian. Słychać skrzypienie podłogi wraz z szybkimi krokami. Chwilę później w drzwiach stoi kobieta ze rozpuszczonymi włosami i ze strachem w oczach.
-Kochanie, co się dzieje? Co sobie zrobiłaś…- jej wzrok pada na kotkę a potem na małą dziewczynkę. Już rozumie, co się stało. - Och tak mi przykro. Chodź do mnie.
Dziewczynka kładzie kota delikatnie na podłodze i podbiega do mamy. Szlocha jeszcze bardziej a mama głaszcze ją po plecach i szepce uspokajające słowa.
-Ci… Jest dobrze. Tam na górze będzie jej o wiele lepiej. Zaufaj mi. Basket pewnie by ci teraz podziękowała. Miała cudowne życie. Będzie dobrze…
-To on… To on ją zabił… Widziałam…-mówi cichutko dziewczynka pomiędzy szlochaniem.- Mamo… Ja się ich boję… Ja nie chcę ich tutaj…
Tuli się jeszcze mocniej a przez twarz mamy przebiega cień. Kładzie dziewczynkę na kanapę i przykrywa ciepłym kocem. Dziewczynka patrzy na nią przez cały czas dopóki nie znika za ścianą. Potem zasypia wyczerpana w powodu wrażeń. Mama wraca z gumowymi rękawiczkami i workiem po kotkę. Wkłada ją do środka. Idzie to dać za dom. Pewnie chce zostawić ją, żeby córka mogła urządzić uroczysty pogrzeb. Kobieta zanim wyjdzie podchodzi do telefonu, który nagle zadzwonił.
-Witaj Angelino.- Mówi entuzjastycznie. Jednak po kilku minutach uśmiech blednie- Jak to wyjeżdżacie… Dokąd, dlaczego?... Rozumiem, ale… Tak oczywiście… Nie no oczywiście jedź. Zdrowie dziecka jest o wiele ważniejsze… Tak oczywiście… A NIE przyjdziesz się może pożegnać?- W jej głosie słychać nadzieję, ale ona też szybko gaśnie.- Nie możesz?... Wyjeżdżacie od razu… Już jedziecie?... Oczywiście. Nie no to żegnaj…
Mama przykrywa słuchawkę. Opuszcza worek i wbiega po schodach na górę tłumiąc płacz. A na kanapie dziewczynka porusza się nieznacznie. Mama nie wiedziała, że jej córka wszystko usłyszała. Dziewczynka drżąc cała ściska swoją dłoń, w której trzyma czarną bransoletkę.
-Scarlet?- Podskakuję a wszystko rozmywa się i znów jestem w teraźniejszym salonie. Zerkam na mame, która patrzy na mnie zaniepokojona. Rozglądam się i zatrzymuję wzrok na Louisie, który w ogóle się teraz nie uśmiechał. Zamiast tego miał nieodgadniony wyraz twarzy.- Wszystko dobrze?
-Tak- mówię bardzo słabym głosem. Kaszlę by się poprawić.-  Czy coś mnie ominęło?
-Tylko pięć minut rozmowy- odpowiada znudzonym tonem Louis. O cholibka. Aż tak długo byłam w transie? Zerkam na rodziców i uśmiecham się nieśmiało.
-Przepraszam. Zamyśliłam się… Trochę za bardzo. Czy pytaliście się o coś?- Pytam najsłodszym tonem, na jaki mnie stać.
-To ja się pytałam.- Kieruję mój wzrok na Angelinę- Pytałam się czy masz może kogoś. Twoja mama mówiła, że tak, ale chciałam to usłyszeć od ciebie.
Rumienie się, co już jest wystarczającą odpowiedzią. Angelina siada na skraju kanapy i patrzy na mnie wzrokiem, który mówi „Powiedz mi wszystko, co wiesz.”
-Tak, więc mam chłopaka.- Czuję jak Louis porusza się, ale dalej nie zwracam na niego uwagi.- To nic nadzwyczajnego. Ma na imię James.
-Ciekawe imię. A powiedz mi jesteś z nim szczęśliwa?- Angelina w ogóle się nie zmieniła przez ten czas. Od kiedy tylko pamiętam zadawała mi tylko pytania. Kiwam głową.
-Jasne! Gdybym nie była to bym z nim nie chodziła! Poza tym jest cudowny. Gdybyś go tylko spotkała.
-Wierzę ci. No mówiłam ci Rose, że masz cudowną córkę. Tylko się o nią bić. Takie ciało nie jedna chciałaby mieć…
Zamarłam. Czy dzisiejszy wieczór będzie tylko o mnie? Moje rumieńce robią się jeszcze większe. Myślę już tylko o tym, żeby jak najszybciej się stąd ulotnić. Na szczęście mama zapytała się, kto chce herbaty i z miłą chęcią na to przystałam. Oddycham z ulgą i opadam na oparcie kanapy.
-Nieźle ci poszło- mówi szeptem Louis. Patrzę na niego z nienawiścią. Tak PO PROSTU rozmawia ze mną? Szczyt aroganctwa i bezczelności! Kładę policzek na dłoń i przyglądam się Thompsonom. Jakie licho ich tu z powrotem przygnało? Co im się nie podobało w tamtym mieście i co się stało tutaj, że się tym zainteresowali?
Coś czuję, że skłamali z tym powodem swojego przybycia. Jeśli tak to, co było prawdziwym? Gryzę paznokieć kciuka i patrzę na Thompsonów jakby zaraz mieli mi wszystko wyśpiewać.
- Dziękuję ci za uwagę Scarlet- moje imię wymówione jego głosem przywraca mnie na ziemie. Patrzę na niego zaskoczona. Podnosi swoją jasną brew.- No co?
-Ty powiedziałeś moje imię.- Wskazuję na niego palcem. Jestem całkowicie zszokowana. Nigdy jeszcze nie powiedział do mnie po imieniu!
-Tak powiedziałem twoje imię. Nic wielkiego.-Mruczy a potem odwróca wzrok i patrzy na naszych rodziców.
-To, czemu mówisz ciągle na mnie lisek. –Wiem, że tego na bank pożałuję. Zerka na mnie a jego oczy rozbłysły na chwilę. Jego wargi idą do góry.
-Jeśli tak bardzo chcesz, żebym mówił do ciebie lisek… To żaden problem.
Wzrusza ramionami a ja zduszam krzyk. Przecieram sobie nasadę nosa i biorę uspokajający wdech.
-Słuchaj Louis- mówię zimnym tonem- Nie wiem, co ty masz w tej swojej główce, ale pamiętaj o jednym. Nie odzywaj się do mnie ani nie zwracaj na mnie uwagi. Jasne?
Ostatnie słowa mówię z taką nienawiścią, że przestał się uśmiechać a skupił się bardziej. Obrócił się w moją stronę i pochylił. Był zaledwie dwadzieścia centymetrów ode mnie. Był tak blisko, że czułam jego zapach. Marszczy brwi i mówi już o wiele poważniejszym tonem.
-Co masz na myśli?
Prycham i przewracam oczami.
-Myślisz, że ci powiem? Po prostu bądź dla mnie powietrzem.
Jego oczy ciemnieją a sam cofa się ode mnie. Ja również to robię i teraz jesteśmy oddaleni od siebie jak tylko się da. Nie wiem, czego się spodziewałam. Po co to powiedziałam? Czy te słowa coś dadzą? Podciągam nogi i opieram o nie podbródek. Moja kochana Basket.
Po kilkunastu minutach a może i dłużej zbierają się już do domu. Ściskam wielką dłoń pana Olivera a potem Angelina przytula mnie bardzo mocno. Ostatni wychodzi Louis. Nasze oczy się spotykają. Widać, że chcę mi coś powiedzieć i już otwiera usta, kiedy w ostatniej sekundzie rezygnuję. Zawiedziona i trochę zła zatrzaskuję za nim drzwi. Czego ja oczekiwałam? Wracam do swojego pokoju i rzucam się na łóżko. Nienawidzę go. Tak bardzo go nie znoszę. Po co on się tu wprowadził?
Wdycham. Tylko kąpiel pomoże mi teraz poukładać te wszystkie myśli. Biorę piżamę, otwieram okno i idę się wykąpać.
Wchodzę do łazienki, zamykam drzwi i nareszcie po całym dniu mogę się naprawdę odprężyć. Rozbieram się i wchodzę pod prysznic. Używam mojego ulubionego mydła o  zapachu malin. Włosy myję szamponem ze ekstraktu z cytryny i mięty. Po kilkunastu minutach wychodzę i staję przed lustrem. Wycieram się ręcznikiem. Zakładam luźne szorty i koszulkę na ramiączkach. Wysuszam ręcznikiem włosy i patrzę na swoje odbicie w lustrze. Robię jakąś śmieszną minę i uśmiecham się do siebie. Nie należę do tych dziewczyn, które mają kompleksy o byle, co. Kocham siebie i swoje ciało i w ogóle się go nie wstydzę. Moje piwne oczy, długie falowane włosy, biust i reszta. Niczego mi moim zdaniem nie brakowało, ale żeby od razu się o mnie bić? Spojrzałam na siebie bardziej krytyczniej. Niestety nie potrafię tego zrobić, więc tylko wzruszam ramionami. Myję zęby i wychodzę z łazienki. Nie zamierzam nawet wchodzić na internet by sprawdzić, jakie to „fascynujące” życie prowadzą inni albo, chociaż poczytać książkę, więc tylko wchodzę pod pościel i przytulam moją kochaną zabawkę. Dużego, jasnego psa o imieniu Cerber. Słyszę otwierane drzwi a chwilę później materac ugina się trochę. Uśmiecham się pod nosem.
-Śpij dobrze- mama całuję mnie w policzek.
-Ty też mamooo…- ziewam i przewracam się na drugi bok. Wdycham malinowi zapach pościeli.
Widzę małego lisa biegającego nad moją głową i po całym pokoju. Jest taki szczęśliwy, wolny. Potem szybko się zatrzymuję i podchodzi do okna. Widzi białego wilka. Jego błękitne oczy kogoś przypominały. Lis staje i patrzy zaciekawiony. Wilk zaczyna drapać w okno. Mocniej i mocniej. Lis cofa się o kilka kroków. Drapanie stawało się coraz głośniejsze aż przerodziło się w pukanie.
Czy wilk może pukać?
Otwieram zaspane jeszcze oczy i przecieram zamglony wzrok. Co się dzieję? Mrużę oczy i widzę coś ciemnego za oknem. Moje mięśnie napinają się gotowe do ucieczki. Co jeśli to złodziej? Chcę wybiec z łóżka, ale z nerwów moje nogi zaplątają się w kołdrę i upadam na podłogę.
-Matko jedyna…- mówię zachrypniętym głosem. Wszystko mnie boli.
-Scarlet!-Podnoszę głowę. To nie możliwe. Staję i powoli podchodzę do okna rozmasowując obolałe miejsca. Teraz z bliska widzę charakterystyczne cechy. Jasne, rozczochrane włosy i błękitne źrenice, które w świetle księżyca jaśniały jeszcze mocniej. Nie wierzę, że on może być aż tak głupi!- Otwórz szerzej okno.
-Nigdy. Idź spać człowieku! Która godzina?- Rozglądam się zaspana po pokoju.
-Druga trzydzieści sześć.- Odpowiada a ja jęczę. Kto normalny budzi o takiej porze jak jutro jest środa! Środek tygodnia. Pochylam się do niego i mówię.
-Czy tobie do końca odbiło? I jak tutaj trafiłeś?!- Krzyczę, bo dopiero teraz to do mnie dotarło.
-Z mojego okna po drugiej stronie. Masz tutaj dach. Stromy, ale jest. – Otwieram usta z wrażenia. Nigdy nie słyszałam głupszego pomysłu.
-Przecież mogłeś się zabić! Jesteś psychopatą, czy jak? Czy wiesz, jakie to było niebezpieczne?
Uśmiecha się szeroko a jedna z brwi podnosi się do góry.
-Nie mów, że ci na mnie zależy lisek.
Wściekła mam zamiar się po prostu odwrócić i wrócić do spania, ale jedno nie daje mi spokoju. Jestem ciekawa, po co tutaj przylazł. Musiało być to ważne skoro tak się pofatygował. Wzdycham i otwieram okno.
-Tylko na chwilę, i żebym tego nie żałowała. Jasne?
Mówię groźnym tonem a on kiwa głową. Zeskakuję zgrabnie na ziemię. Czy on ćwiczy lekkoatletykę czy co? Staję przede mną i widzę, że on też jest w piżamie. Pewnie gdybym była rozbudzona to bym się tym bardziej przejęła, ale teraz jestem za bardzo śpiąca.
-Czego chcesz?!- Warczę. Chcę to jak najszybciej skończyć.
-Powiedz, czemu nie mogę się do ciebie zbliżać.-  Patrzę w jego błękitne oczy. Jest w nich determinacja i smutek. To ostatnie pewnie mi się przewidziało.
-Nie pamiętasz może, co się stało ostatnio jak się z tobą zaprzyjaźniłam?- Odwraca wzrok a ja się rozkręcam- Nie?- Mój ton jest lodowaty- Przypomnę. Moja kotka, Basket zginęła. Przez ciebie.
Ostatnie słowa wypluwam i patrzę na niego. Czemu nic nie mówi? Czemu nie przeprasza? Za to wszystko, co mi zrobił. Czuję łzy w oczach. To wszystko jest nie tak. On nie miał przyjeżdżać ja nie miałam już wspominać o Basket. Nie miałam już płakać. Miałam być silna. A to wszystko teraz znika. Louis podchodzi do mnie i przytula mnie mocno. Zła na niego a jeszcze bardziej na siebie próbuję go odsunąć najdalej od siebie. Jednak jest jak skała. Zaczynam uderzać pięścią w jego wyćwiczoną klatkę.
-Czemu tu wróciłeś!- Krzyczę. Płaczę jeszcze bardziej.- Czemu się pytam? Wszystko miałam poukładane a ty tak zwyczajnie tutaj wracasz i co?! Nienawidzę ciebie. Nienawidzę!
Louis dzielnie to znosi. Jeszcze przez chwilę go biję. Wreszcie jestem już zmęczona i kładę głowę mu na ramieniu. Nie przestaję płakać. Nawet się nie staram tego zatrzymywać. Stoimy tak przez chwilę. Czuję jego zapach. Zapach męskich płynów i lasu. Gdy się trochę uspakajam odsuwamy się i patrzymy na siebie. Wycieram oczy. Nigdy jeszcze nie pokazałam siebie tak słabej komuś innemu.
-Idź już- mówię zachrypniętym głosem. Popycham go delikatnie w stronę okna.
-Scarlet, jesteś w okropnym stanie! Nie zostawię…
-Nie chcę byś mnie taką widział!- Mówię a on patrzy wtedy na mnie. I rozumie. Z trudem powstrzymuję kolejny szloch. Kiwa tylko smutno głową. Patrzę jak wchodzi na parapet i już jest za oknem. Odwraca się i uśmiecha nieśmiało.
-Przyjemnie się ciebie przytula.- Pociągam nosem i podnoszę brew.-Jeśli wiesz, o co mi chodzi…- jego wzrok kieruję się trochę niżej i puszcza perskie oczko. Podbiegam do łózka i biorę pierwszą lepszą poduszkę i rzucam w niego. Cała czerwona nie obchodzi mnie czy spadnie. Poduszka mija cel. Podbiegam do okna i w ciemnościach słyszę jego śmiech.
-Świr!- Krzyczę i zamykam z trzaskiem okno.
Wchodzę do łóżka. Mija jeszcze dużo czasu zanim zasnę. Co za głupi Louis. A niech go licho!
~*~*~*~*~
Z okazji 226 wyświetleń kolejny rozdział. Dziękuję bardzo! Piszcie czy Wam się podoba. Poza tym jak mija Wam lato? U Was też jest tak ciepło?