Otwieram oczy jeszcze szerzej. Czy to możliwe, że on tu siedzi, przede mną? Wciągam ostro powietrze. Czuję suchość w gardle. Jakbym nie piła od wielu dni. On rozsiada się wygodniej i nie spuszcza ze mnie wzroku. Ma na sobie czarną luźną koszulke i sprane dżinsy. Jego włosy są w nieładzie jakby dopiero, co wstał z łóżka. Co pewnie zrobił. Do tego jego szelmowski uśmiech doprowadza mnie do szaleństwa. Patrzę na mamę niczego nie rozumiejąc. Ona się uśmiecha zakłopotana.
-Kochanie
to są państwo Thompson. Pamiętasz?- Trudno raczej o nich zapomnieć.- Wprowadzili
się ponownie tutaj całkiem niedawno.- Kieruję mój wzrok na jego rodziców,
którzy siedzą na kanapie przy oknie. Jego ojciec podnosi się i podchodzi do
mnie.
-Witaj.
Ty pewnie musisz być Scarlet, prawda?- Kiwam słabo głową. Choć to pewnie
dziwnie zabrzmi, bo przecież mieszkali obok mnie przez prawie trzynaście lat,
ale nigdy jeszcze nie poznałam ojca Louisa. A teraz coś mi w nim nie pasuję. W
przeciwieństwie do swojego syna ubrał się elegancko. Przyglądam się jego
twarzy. Złote oczy, jasne, krótko przycięte włosy. Roztacza wokół siebie energie,
dzięki, której można się czuć bezpieczniej. Z niewiadomych dla mnie przyczyn
ona na mnie działa. Blizna przebiega mu od oka aż do górnej wargi. Chcę się
zapytać gdzie i w jakich okolicznościach ją sobie nabył, ale wiem, że byłoby to
niegrzeczne.- Jestem Oliver Thompson. Miło mi poznać.
-Mi
też- odpowiadam słabo. Wszystkie moje myśli krążą teraz wokół Louisa. On jest w
moim pokoju. Ciągle czuję na plecach jego wzrok. Aż mam ciarki. Później
podchodzi do mnie jego mama, która nic się nie zmieniła. Na sobie ma śliczną,
zwiewną, niebieską sukienkę. Uśmiecha się a jej niebieskie oczy rozbłysły.
-Tak
miło mi ciebie znowu spotkać Scarlet.- Uszczypnęła mi policzek- Wyrosłaś przez
ten czas…- mierzy mnie wzrokiem a ja natychmiast się rumienie. Nie to, że nie
lubię jak ktoś na mnie patrzy. Ja po prostu nie wiem, co mam wtedy ze sobą
zrobić!-No, ale chyba wiesz jak się nazywam, prawda?
Chcę
powiedzieć, że nie, ale nie mogłam jej zapomnieć. Uśmiecham się.
-Angelina-
mówię, na co ona jeszcze szerzej się uśmiecha.
-Mówiłam,
że ta dziewczyna ma świetną pamięć.- Zwraca się do wszystkich a ja chcę już
tylko usiąść i zapaść się pod ziemie. Przytula mnie trochę za mocno. Nigdy nie
sądziłam, że może mieć aż tyle siły! Uśmiecham się słabo i kieruję do jedynego
wolnego miejsca. Na kanapie. Obok niego. Czy dzisiaj jest mój pechowy dzień? Zduszam
okrzyk sfrustrowania. Zaryzykować i usiąść czy może znaleźć inne miejsce?
Rozglądam się szukając ewentualnej deski ratunku, ale jak na złość nie ma
żadnej. Mama i tata siedzą na osobnych fotelach a innych siedzeń tutaj nie mamy.
Mam do wyboru. Stół albo kanapa. Wybrałabym to pierwsze, ale wiem, że tato
dopiero dzisiaj go naprawiał, a do końca nie ufam jego robotom, więc z wielką
niechęcią idę w kierunku Louisa. Gdy siadam od razu czuję intensywność jego błękitnych oczu.
-Witaj
lisek.- Mówi już całkiem bez zmieszania. Pochyla na bok głowę. Dostrzegam u
niego mały zarost większy niż u przeciętnych chłopaków w jego wieku. Do tego w
jego prawym uchu ma trzy złote kolczyki.- Nie straciłaś uszek.
Wściekłość
gotuję się we mnie, ale nie mogę nic mu zrobić. I tak już wyszłam dzisiaj na
idiotkę. Drugiego powodu nie dam. Podnoszę podbródek i patrzę na niego z
wyższością.
-Nie
nazywaj mnie Liskiem, Louis…- mówię
zaskakującym opanowanych głosem. Mierzymy się wzrokiem a ja nie chcę przegrać. On
jednak uśmiecha się i kieruję swój wzrok na rodziców. Odwracam się od niego i
próbuję skupić na toczącej się tutaj rozmowie. Z tego, co zdołałam zrozumieć
przeprowadzili się tutaj dwa dni temu. Przyczyna, chcieli wrócić do rodzinnych
stron. Powspominać. Kiepski argument moim zdaniem. Nie chcę ich tutaj. A
zwłaszcza pana, który siedzi teraz obok mnie i nie spuszcza ze mnie wzroku. Jednak,
gdy patrzę na mamę czuję uścisk w żołądku. Już dawno nie widziałam jej tak
szczęśliwej. I wtedy coś do mnie dociera. Zerkam na kominek a tam widzę jedno z
charakterystyczne zdjęć. Jedyne, na którym nie ma nikogo z naszej rodziny. Oprócz
mamy. Na zdjęciu widać dwie młode dziewczyny. Jedna z jasnymi włosami spiętymi
w kok a druga z ciemnymi rozpuszczonymi i szalonym uśmiechem. Znały się od
dzieciństwa... Słyszę trzaśniecie drzwiami i rzucane buty. Potem do salonu
wbiega mała dziewczynka z rumieńcami. Na rękach trzyma martwego kota. Twarz ma
całą w łzach.
-Mamo!-
Jej krzyk odbija się od wszystkich ścian. Słychać skrzypienie podłogi wraz z szybkimi
krokami. Chwilę później w drzwiach stoi kobieta ze rozpuszczonymi włosami i ze
strachem w oczach.
-Kochanie,
co się dzieje? Co sobie zrobiłaś…- jej wzrok pada na kotkę a potem na małą
dziewczynkę. Już rozumie, co się stało. - Och tak mi przykro. Chodź do mnie.
Dziewczynka
kładzie kota delikatnie na podłodze i podbiega do mamy. Szlocha jeszcze
bardziej a mama głaszcze ją po plecach i szepce uspokajające słowa.
-Ci…
Jest dobrze. Tam na górze będzie jej o wiele lepiej. Zaufaj mi. Basket pewnie
by ci teraz podziękowała. Miała cudowne życie. Będzie dobrze…
-To
on… To on ją zabił… Widziałam…-mówi cichutko dziewczynka pomiędzy szlochaniem.-
Mamo… Ja się ich boję… Ja nie chcę ich tutaj…
Tuli
się jeszcze mocniej a przez twarz mamy przebiega cień. Kładzie dziewczynkę na
kanapę i przykrywa ciepłym kocem. Dziewczynka patrzy na nią przez cały czas
dopóki nie znika za ścianą. Potem zasypia wyczerpana w powodu wrażeń. Mama
wraca z gumowymi rękawiczkami i workiem po kotkę. Wkłada ją do środka. Idzie to
dać za dom. Pewnie chce zostawić ją, żeby córka mogła urządzić uroczysty
pogrzeb. Kobieta zanim wyjdzie podchodzi do telefonu, który nagle zadzwonił.
-Witaj
Angelino.- Mówi entuzjastycznie. Jednak po kilku minutach uśmiech blednie- Jak
to wyjeżdżacie… Dokąd, dlaczego?... Rozumiem, ale… Tak oczywiście… Nie no oczywiście
jedź. Zdrowie dziecka jest o wiele ważniejsze… Tak oczywiście… A NIE
przyjdziesz się może pożegnać?- W jej głosie słychać nadzieję, ale ona też
szybko gaśnie.- Nie możesz?... Wyjeżdżacie od razu… Już jedziecie?...
Oczywiście. Nie no to żegnaj…
Mama
przykrywa słuchawkę. Opuszcza worek i wbiega po schodach na górę tłumiąc płacz.
A na kanapie dziewczynka porusza się nieznacznie. Mama nie wiedziała, że jej
córka wszystko usłyszała. Dziewczynka drżąc cała ściska swoją dłoń, w której
trzyma czarną bransoletkę.
-Scarlet?-
Podskakuję a wszystko rozmywa się i znów jestem w teraźniejszym salonie. Zerkam
na mame, która patrzy na mnie zaniepokojona. Rozglądam się i zatrzymuję wzrok
na Louisie, który w ogóle się teraz nie uśmiechał. Zamiast tego miał
nieodgadniony wyraz twarzy.- Wszystko dobrze?
-Tak-
mówię bardzo słabym głosem. Kaszlę by się poprawić.- Czy coś mnie ominęło?
-Tylko
pięć minut rozmowy- odpowiada znudzonym tonem Louis. O cholibka. Aż tak długo
byłam w transie? Zerkam na rodziców i uśmiecham się nieśmiało.
-Przepraszam.
Zamyśliłam się… Trochę za bardzo. Czy pytaliście się o coś?- Pytam najsłodszym tonem,
na jaki mnie stać.
-To
ja się pytałam.- Kieruję mój wzrok na Angelinę- Pytałam się czy masz może
kogoś. Twoja mama mówiła, że tak, ale chciałam to usłyszeć od ciebie.
Rumienie
się, co już jest wystarczającą odpowiedzią. Angelina siada na skraju kanapy i
patrzy na mnie wzrokiem, który mówi „Powiedz mi wszystko, co wiesz.”
-Tak,
więc mam chłopaka.- Czuję jak Louis porusza się, ale dalej nie zwracam na niego
uwagi.- To nic nadzwyczajnego. Ma na imię James.
-Ciekawe
imię. A powiedz mi jesteś z nim szczęśliwa?- Angelina w ogóle się nie zmieniła
przez ten czas. Od kiedy tylko pamiętam zadawała mi tylko pytania. Kiwam głową.
-Jasne!
Gdybym nie była to bym z nim nie chodziła! Poza tym jest cudowny. Gdybyś go
tylko spotkała.
-Wierzę
ci. No mówiłam ci Rose, że masz cudowną córkę. Tylko się o nią bić. Takie ciało
nie jedna chciałaby mieć…
Zamarłam.
Czy dzisiejszy wieczór będzie tylko o mnie? Moje rumieńce robią się jeszcze
większe. Myślę już tylko o tym, żeby jak najszybciej się stąd ulotnić. Na
szczęście mama zapytała się, kto chce herbaty i z miłą chęcią na to przystałam.
Oddycham z ulgą i opadam na oparcie kanapy.
-Nieźle
ci poszło- mówi szeptem Louis. Patrzę na niego z nienawiścią. Tak PO PROSTU
rozmawia ze mną? Szczyt aroganctwa i bezczelności! Kładę policzek na dłoń i
przyglądam się Thompsonom. Jakie licho ich tu z powrotem przygnało? Co im się
nie podobało w tamtym mieście i co się stało tutaj, że się tym zainteresowali?
Coś
czuję, że skłamali z tym powodem swojego przybycia. Jeśli tak to, co było
prawdziwym? Gryzę paznokieć kciuka i patrzę na Thompsonów jakby zaraz mieli mi
wszystko wyśpiewać.
-
Dziękuję ci za uwagę Scarlet- moje imię wymówione jego głosem przywraca mnie na
ziemie. Patrzę na niego zaskoczona. Podnosi swoją jasną brew.- No co?
-Ty
powiedziałeś moje imię.- Wskazuję na niego palcem. Jestem całkowicie
zszokowana. Nigdy jeszcze nie powiedział do mnie po imieniu!
-Tak
powiedziałem twoje imię. Nic wielkiego.-Mruczy a potem odwróca wzrok i patrzy
na naszych rodziców.
-To,
czemu mówisz ciągle na mnie lisek. –Wiem, że tego na bank pożałuję. Zerka na
mnie a jego oczy rozbłysły na chwilę. Jego wargi idą do góry.
-Jeśli
tak bardzo chcesz, żebym mówił do ciebie lisek… To żaden problem.
Wzrusza
ramionami a ja zduszam krzyk. Przecieram sobie nasadę nosa i biorę uspokajający
wdech.
-Słuchaj
Louis- mówię zimnym tonem- Nie wiem, co ty masz w tej swojej główce, ale
pamiętaj o jednym. Nie odzywaj się do mnie ani nie zwracaj na mnie uwagi.
Jasne?
Ostatnie
słowa mówię z taką nienawiścią, że przestał się uśmiechać a skupił się bardziej.
Obrócił się w moją stronę i pochylił. Był zaledwie dwadzieścia centymetrów ode
mnie. Był tak blisko, że czułam jego zapach. Marszczy brwi i mówi już o wiele
poważniejszym tonem.
-Co
masz na myśli?
Prycham
i przewracam oczami.
-Myślisz,
że ci powiem? Po prostu bądź dla mnie powietrzem.
Jego
oczy ciemnieją a sam cofa się ode mnie. Ja również to robię i teraz jesteśmy
oddaleni od siebie jak tylko się da. Nie wiem, czego się spodziewałam. Po co to
powiedziałam? Czy te słowa coś dadzą? Podciągam nogi i opieram o nie podbródek.
Moja kochana Basket.
Po
kilkunastu minutach a może i dłużej zbierają się już do domu. Ściskam wielką
dłoń pana Olivera a potem Angelina przytula mnie bardzo mocno. Ostatni wychodzi
Louis. Nasze oczy się spotykają. Widać, że chcę mi coś powiedzieć i już otwiera usta,
kiedy w ostatniej sekundzie rezygnuję. Zawiedziona i trochę zła zatrzaskuję za
nim drzwi. Czego ja oczekiwałam? Wracam do swojego pokoju i rzucam się na
łóżko. Nienawidzę go. Tak bardzo go nie znoszę. Po co on się tu wprowadził?
Wdycham.
Tylko kąpiel pomoże mi teraz poukładać te wszystkie myśli. Biorę piżamę,
otwieram okno i idę się wykąpać.
Wchodzę
do łazienki, zamykam drzwi i nareszcie po całym dniu mogę się naprawdę
odprężyć. Rozbieram się i wchodzę pod prysznic. Używam mojego ulubionego mydła o zapachu malin. Włosy myję szamponem ze ekstraktu z cytryny i mięty. Po
kilkunastu minutach wychodzę i staję przed lustrem. Wycieram się ręcznikiem.
Zakładam luźne szorty i koszulkę na ramiączkach. Wysuszam ręcznikiem włosy i
patrzę na swoje odbicie w lustrze. Robię jakąś śmieszną minę i uśmiecham się do
siebie. Nie należę do tych dziewczyn, które mają kompleksy o byle, co. Kocham
siebie i swoje ciało i w ogóle się go nie wstydzę. Moje piwne oczy, długie
falowane włosy, biust i reszta. Niczego mi moim zdaniem nie brakowało, ale żeby
od razu się o mnie bić? Spojrzałam na siebie bardziej krytyczniej. Niestety nie
potrafię tego zrobić, więc tylko wzruszam ramionami. Myję zęby i wychodzę z
łazienki. Nie zamierzam nawet wchodzić na internet by sprawdzić, jakie to
„fascynujące” życie prowadzą inni albo, chociaż poczytać książkę, więc tylko
wchodzę pod pościel i przytulam moją kochaną zabawkę. Dużego, jasnego psa o
imieniu Cerber. Słyszę otwierane drzwi a chwilę później materac ugina się
trochę. Uśmiecham się pod nosem.
-Śpij
dobrze- mama całuję mnie w policzek.
-Ty
też mamooo…- ziewam i przewracam się na drugi bok. Wdycham malinowi zapach
pościeli.
Widzę małego lisa biegającego nad moją
głową i po całym pokoju. Jest taki szczęśliwy, wolny. Potem szybko się zatrzymuję
i podchodzi do okna. Widzi białego wilka. Jego błękitne oczy kogoś
przypominały. Lis staje i patrzy zaciekawiony. Wilk zaczyna drapać w okno.
Mocniej i mocniej. Lis cofa się o kilka kroków. Drapanie stawało się coraz
głośniejsze aż przerodziło się w pukanie.
Czy
wilk może pukać?
Otwieram
zaspane jeszcze oczy i przecieram zamglony wzrok. Co się dzieję? Mrużę oczy i
widzę coś ciemnego za oknem. Moje mięśnie napinają się gotowe do ucieczki. Co
jeśli to złodziej? Chcę wybiec z łóżka, ale z nerwów moje nogi zaplątają się w
kołdrę i upadam na podłogę.
-Matko
jedyna…- mówię zachrypniętym głosem. Wszystko mnie boli.
-Scarlet!-Podnoszę
głowę. To nie możliwe. Staję i powoli podchodzę do okna rozmasowując obolałe
miejsca. Teraz z bliska widzę charakterystyczne cechy. Jasne, rozczochrane
włosy i błękitne źrenice, które w świetle księżyca jaśniały jeszcze mocniej.
Nie wierzę, że on może być aż tak głupi!- Otwórz szerzej okno.
-Nigdy.
Idź spać człowieku! Która godzina?- Rozglądam się zaspana po pokoju.
-Druga
trzydzieści sześć.- Odpowiada a ja jęczę. Kto normalny budzi o takiej porze jak
jutro jest środa! Środek tygodnia. Pochylam się do niego i mówię.
-Czy
tobie do końca odbiło? I jak tutaj trafiłeś?!- Krzyczę, bo dopiero teraz to do
mnie dotarło.
-Z
mojego okna po drugiej stronie. Masz tutaj dach. Stromy, ale jest. – Otwieram
usta z wrażenia. Nigdy nie słyszałam głupszego pomysłu.
-Przecież
mogłeś się zabić! Jesteś psychopatą, czy jak? Czy wiesz, jakie to było
niebezpieczne?
Uśmiecha
się szeroko a jedna z brwi podnosi się do góry.
-Nie
mów, że ci na mnie zależy lisek.
Wściekła
mam zamiar się po prostu odwrócić i wrócić do spania, ale jedno nie daje mi
spokoju. Jestem ciekawa, po co tutaj przylazł. Musiało być to ważne skoro tak
się pofatygował. Wzdycham i otwieram okno.
-Tylko
na chwilę, i żebym tego nie żałowała. Jasne?
Mówię
groźnym tonem a on kiwa głową. Zeskakuję zgrabnie na ziemię. Czy on ćwiczy
lekkoatletykę czy co? Staję przede mną i widzę, że on też jest w piżamie. Pewnie
gdybym była rozbudzona to bym się tym bardziej przejęła, ale teraz jestem za
bardzo śpiąca.
-Czego
chcesz?!- Warczę. Chcę to jak najszybciej skończyć.
-Powiedz,
czemu nie mogę się do ciebie zbliżać.- Patrzę
w jego błękitne oczy. Jest w nich determinacja i smutek. To ostatnie pewnie mi
się przewidziało.
-Nie
pamiętasz może, co się stało ostatnio jak się z tobą zaprzyjaźniłam?- Odwraca
wzrok a ja się rozkręcam- Nie?- Mój ton jest lodowaty- Przypomnę. Moja kotka, Basket
zginęła. Przez ciebie.
Ostatnie
słowa wypluwam i patrzę na niego. Czemu nic nie mówi? Czemu nie przeprasza? Za
to wszystko, co mi zrobił. Czuję łzy w oczach. To wszystko jest nie tak. On nie
miał przyjeżdżać ja nie miałam już wspominać o Basket. Nie miałam już płakać.
Miałam być silna. A to wszystko teraz znika. Louis podchodzi do mnie i przytula
mnie mocno. Zła na niego a jeszcze bardziej na siebie próbuję go odsunąć
najdalej od siebie. Jednak jest jak skała. Zaczynam uderzać pięścią w jego
wyćwiczoną klatkę.
-Czemu
tu wróciłeś!- Krzyczę. Płaczę jeszcze bardziej.- Czemu się pytam? Wszystko
miałam poukładane a ty tak zwyczajnie tutaj wracasz i co?! Nienawidzę ciebie.
Nienawidzę!
Louis
dzielnie to znosi. Jeszcze przez chwilę go biję. Wreszcie jestem już zmęczona i
kładę głowę mu na ramieniu. Nie przestaję płakać. Nawet się nie staram tego
zatrzymywać. Stoimy tak przez chwilę. Czuję jego zapach. Zapach męskich płynów
i lasu. Gdy się trochę uspakajam odsuwamy się i patrzymy na siebie. Wycieram
oczy. Nigdy jeszcze nie pokazałam siebie tak słabej komuś innemu.
-Idź
już- mówię zachrypniętym głosem. Popycham go delikatnie w stronę okna.
-Scarlet,
jesteś w okropnym stanie! Nie zostawię…
-Nie
chcę byś mnie taką widział!- Mówię a on patrzy wtedy na mnie. I rozumie. Z
trudem powstrzymuję kolejny szloch. Kiwa tylko smutno głową. Patrzę jak wchodzi
na parapet i już jest za oknem. Odwraca się i uśmiecha nieśmiało.
-Przyjemnie
się ciebie przytula.- Pociągam nosem i podnoszę brew.-Jeśli wiesz, o co mi
chodzi…- jego wzrok kieruję się trochę niżej i puszcza perskie oczko. Podbiegam
do łózka i biorę pierwszą lepszą poduszkę i rzucam w niego. Cała czerwona nie
obchodzi mnie czy spadnie. Poduszka mija cel. Podbiegam do okna i w
ciemnościach słyszę jego śmiech.
-Świr!-
Krzyczę i zamykam z trzaskiem okno.
Wchodzę
do łóżka. Mija jeszcze dużo czasu zanim zasnę. Co za głupi Louis. A niech go
licho!
~*~*~*~*~
Z okazji 226 wyświetleń kolejny rozdział. Dziękuję bardzo! Piszcie czy Wam się podoba. Poza tym jak mija Wam lato? U Was też jest tak ciepło?
Super rozdział! Mam przeczucie, że to nie koniecznie Louis stoi za śmiercią kotki, ale się przekonam :)
OdpowiedzUsuńBardzo sie podoba! Jutro wyjeżdżam na obóz, więc nie wiem jak to będzie z moim czytanie, ale postaram się być na bieżąco. Co tu dużo mówić, podobają mi się te retrospekcje, trzeba się skupić, żeby się nie pogubić w tekście (wiem, bo ja się zgubiłam, ale się odnalazłam xd) podoba mi się to, bo wzmaga uwagę czytelnika. A co do ciepła to nie, u mnie jest ciepło. U mnie żar się leje z nieba i czuję jakby za oknem było piekło :D
Trzymaj się M. i powodzenia w dalszym pisaniu :*
Raven
Wiem co czujesz z tym żarem lejącym się z nieba.
OdpowiedzUsuńI dzięki bo miałam mały problem co do Louisa i ciągle o nim myślałam a teraz mi pomogłaś!
Do tego cieszę się, że ci się podobają te retrospekcję. Czyli one ci aż tak nie przeszkadzają? Całe szczęście. I życzę ci, żebyś przyjemnie spędziła czas na obozie. Pozdrawiam, całuję i dziękuję za twoje komentarze!
Melete
Uwielbiam retrospekcje!
UsuńZobaczysz na dalszym etapie "Ponad czasu", że u mnie czasami, więcej czasu poświęcane jest na przeszłość niż na teraźniejszość xd
Dziękuję i do zobaczenia niedługo :*
Dziękuję Raven.
UsuńCałusy i do zobaczenia!
Pozdrawiam, Melete
Nie mogłam przegapić nowego rozdziału, więc jestem :-) Wspaniały rozdział. Zastanawia mnie dlaczego Thomsonowie wrócili... A co do moich wakacji to ciągle czytam i pisze opowiadania, ewentualnie słucham muzyki. Na dworze jest taki piekarnik, że nawet w cieniu ciężko wytrzymać...
OdpowiedzUsuńŻyczę dużo weny, cierpliwości i chęci!
Sefer
Dziękuję ci bardzo, że tu jesteś. To dużo dla mnie znaczy! Nic mi nie mów ja ledwo z wiatrakiem wytrzymuję! Co do wakacji to podobnie je spędzam. Tylko trochę w mniejszej skali. Nie mogę nadwerężać oczu :)
UsuńDziękuję za komentarz.
Pozdrawiam i całuję.
Melete
Wspaniały rozdział i w ogóle to całe opowiadanie bardzo mi się podoba.
OdpowiedzUsuńA ta ostatnia scena taka Awwww :** <33
Coś czułam, że ci się spodoba ;) Dziękuję, że tu nareszcie zajrzałaś. Wiesz ile to dla mnie znaczy ;)
UsuńPozdrawiam, Melete
A jak mogłam nie zajrzeć? ;** Nie byłabym sobą, gdybym tego nie zrobiła. ;) <33
UsuńTeż racja. Aczkolwiek i tak dziękuję. Nie mogę się doczekać twojego pierwszego rozdziału ;)
UsuńWitaj Melete!!!
OdpowiedzUsuńRozdział drugi jak i pozostałe jest świetny <3
Pamiętasz tego bloga autorstwa Wiktorii Cegiełko o obozie Pół-Krwi?
Pewna osoba, którą znamy (czytaj ,,Hoho") postanowiła nam zaszkodzić i zaczęła wypisywać te wszystkie hejty :/
Przeniosłyśmy się na nowy ad res :p Oto on: http://o-obozie-herosow.blogspot.com
Pozdrawiam :*
~Malinoe
Oczywiście, że pamiętam. Szkoda, że tak to wyszło. Naprawdę współczuję. Dobrze zrobiliście z tymi przenosinami. Zaraz się tam przenoszę.
UsuńPoza tym cieszę się, że tu zajrzałaś. Mam nadzieje, że tu zostaniesz ;)
Pozdrawiam i całuję, Melete
Coraz ciekawsze! Bardzo spodobał mi się ten pomysł, oby następne rozdziały też przychodziły szybko, bo naprawdę świetne jest :) Mam jednak jedno 'ale' i żywię nadzieję, że nie będziesz o nie zła. Nie rozumiem, jak Scarlet może w ogóle rozmawiać z tym chłopakiem. Wiem, że jest na niego wściekła i chciała go odepchnąć, ale gdyby ktoś zabiłby MOJEGO kota, na pewno nie wpuściłabym go do mojego pokoju. Może coś źle zrozumiałam, lub inaczej to widzisz, wytłumaczyłabyś?
OdpowiedzUsuńDroga Artemis!
UsuńOczywiście, że nie będę zła. Już ci tłumaczę z mojej perspektywy.
Chodzi o to, że Scarlet chociaż go nie lubi to jej jedna cecha: ciekowość każę jej sprawdzić o co mu chodzi. Poza tym w dalszych rozdziałach zobaczysz czemu jednak ona tak reaguje na Louisa.
Jednak masz racje. Weżme twoją rade do serca. Powinna bardziej się tym przejąć. Dziękuję.
Caluję, Melete