niedziela, października 18

11 Rozdział


Rozdział dedykuję dwóm przyjaciółką, dzięki którym poznałam cudowną rzecz jaką jest kład ;)

- Dobra dzieciaczki, bez żadnych głupot!- szturcham Marka gdy skończył swoją jakże interesującą wypowiedź. Wzrusza ramionami z miną „Czego ode mnie chcesz?” a ja mijam go i podchodzę do Louisa.
-Jesteś pewny na sto procent, że to nie najgłupszy pomysł na tym świecie?- pytam. Zerka na mnie.
-Hmn… Jeśli by się tak nad tym zastanowić…- otwieram szerzej oczy- Żartuję.
Mówi szybko i podchodzi do Alice i Marka. Coś im tłumaczy. Oddycham głęboko. Jest okej. Będzie wszystko dobrze! Jaka jest szansa, że mnie zabiją? Duża. Nawet bardzo… Alice podchodzi do mnie i uśmiecha pocieszająco. Próbuję to odwzajemnić, ale mi się nie udaję.
-Chodźmy już po prostu…- mówię i ich wyprzedzam. Idziemy chwilę leśną dróżką. Jednak później dróżka przeradza się w krzaki i Louis musi nas prowadzić. Czemu robią te imprezy w takich miejscach? Bo nikt ich nie widzi? Poza tym mogą spokojnie przemieniać się w wilki. Jednak są jakieś zalety. Po jakimś czasie słyszymy już muzykę i śmiechy. Biorę głęboki wdech. Teraz już nie ma odwrotu. Wychodzę z zarośli.
Natychmiast się cofam gdy jeden z chłopaków o mały włos nie przejeżdża mnie na kładzie. Wpadam na Alice, która mnie podtrzymuje. Staję do pionu i jej dziękuję. Patrzę w ślad za kładem. I wtedy podjęłam chyba najmądrzejszą decyzję w moim życiu…
-Mogę się przejechać na kładzie?!- wrzeszczę. Myślę już, że mnie nie usłyszy, ale on szybko zawraca. Bądź co bądź jest wilkołakiem. Ma bardzo dobry słuch. Z zawrotną prędkością zatrzymuję się przy mnie. Chłopak o brązowych włosach i czekoladowych oczach uśmiecha się do mnie śnieżnobiałymi zębami.
-Chcesz się przejechać?- pyta. Kiwam energicznie głową. Podchodzę do niego kiedy drogę toruję mi Louis. Warczy. Nie tak jak człowiek, typu, że źle się odezwie do drugiej osoby. Nie. On naprawdę zawarczał jak pies.
-Co ty wyprawiasz!?- mówi cicho z naciskiem. Krzyżuję ręce.
-Zawsze chciałam się przejechać na kładzie, a nie miałam nigdy takiej okazji, więc…- przechodzę obok niego. Uśmiecham się i czuję jak adrenalina się podnosi. Naprawdę mi pozwoli? Chłopak zdążył już zejść i tylko czekał jak usiądę. Nie wierzę w swoje szczęście! Siadam i patrzę na kierownice. Nagle ktoś chwyta mnie za rękę.
-Czy w ogóle wiesz jak się jeździ?- Louis próbuję mnie ściągnąć z tej maszyny, ale trzymam się mocno kierownicy.
-Tak!- nie. Kompletnie nie potrafię jeździć i nigdy tego nie robiłam. No ale przecież tego mu nie powiem! Próbuję wyglądać na osobę, która robi to już kolejny raz. To nie może być takie trudne. Louis patrzy na mnie spod przymrużonych powiek. Kręci głową.
-Przesuń się.- mówi. Podnoszę brew zaskoczona. Jednak przesuwam się. Blondyn siada przede mną.- Spotkamy się przy ognisku.
Rzuca do Alice i Marka. Kiwają głową. Louis zerka na mnie i wzdycha.
-A ty-bierze mnie za rękę i kładzie ją na swoim brzuchu. Moje policzki robią się czerwone- Trzymaj się mocno.
Szatyn podaję mu kluczyki a Louis włącza kład. Uśmiecham się. Jedną ręką trzymam za jego koszulę a drugą metalowe druty, na których siedzę. Rozglądam się, ale nagle kład podskakuje na górce. Odchylam się niebezpiecznie do tyłu. Szybko przyciągam się do chłopaka. Louis hamuje.
-Co ty wyprawiasz!- krzyczy. Uspakajam walące serce. Potem zaczynam się śmiać.- Dobra koniec. Kończę.
-Nie!- kładę mu podbródek na ramię.- Nie możesz! Błaaaagam!
Znowu wzdycha i przyspiesza. Odchylam się trochę i dziękuję mu. Jedziemy po wytłoczonej już drodze. Teraz bardziej uważam, gdyż ta droga jest bardzo wyboista. Za każdym razem gdy podskakuję na wzniesieniu nie mogę powstrzymać śmiechu. Louisowi mój humor też się udziela bo po chwili również zaczyna się śmiać. Powoli zawraca. Coś sobie przypominam.
-Ej!- Chłopak wystraszony zatrzymuję się. Odwraca się do mnie a ja patrzę na niego zła.- Przecież to ja miałam kierować.
Louis uśmiecha się półgębkiem.
-Nic nie wybiję ci tego pomysłu z głowy.- mówi. Uśmiecham się szatańsko.
-Dokładnie.- odpowiadam. Przytakuje głową i schodzi. Z ogromną radością zmieniam miejsce. Patrzę na kierownice. Jest taka sama jak w motorze. No może odrobinę inna? Louis siada teraz za mną i obejmuję mnie. Na chwilę wstrzymuję oddech. Znowu to uczucie. Kurczę. Myślałam, że już się go pozbyłam.
-W porządku?- blondyn pyta zaniepokojony. Kiwam głową. Pytam się jak mam w ogóle ruszyć.- A to łatwe. Widzisz ten mały guzik po prawej? Na dole.- Patrzę gdzie wskazuje i kiwam głową.- No to go przyciśnij.
Robię to co mówi, ale robię to za mocno. Związku z tym ruszamy z taką mocą, że oboje prawie spadliśmy z tej maszyny. Z miną "to się nie stało" Prostuję się i tym razem delikatnie przyciskam. Ruszamy mniej gwałtowniej.
-CO TO BYŁO?!- Louis przytula mnie mocniej. Nie powiem jest to piekielnie przyjemne. Wzruszam ramionami.
-To jeszcze nic...- mruczę. Teraz jak już poznałam trochę tę maszynę przyspieszam. Śmieję się. Myślę, że chłopak robi to samo, ale okazuję się, że to jednak jest krzyk przerażenia. Zwalniam.
-Boisz się?- pytam zaczepnie. Znów warczy. Widzę jednak kątem oka jego zarumienione policzki.
-Nie... Po prostu nie lubię jak coś dzieję się niespodziewanie, a ja nie mogę tego kontrolować...
-Yhm...- robię minkę, że to kupiłam, ale naprawdę powstrzymuję się by nie jęknąć. Czemu on jest taki słodki?- No cóż.- mówię i patrzę na drogę. W oddali widzę już właściciela od kłada.- Nie wiem kiedy następny raz będę mogła się przejechać, więc... Po prostu się trzymaj.
Przyspieszam i czuję żelazny uścisk ramion Louisa. Po chwili zatrzymuję się przy szatynie i wyłączam pojazd.
-Dziękuję- mówię do niego. Potem pytam się- A jak w ogóle masz na imię?
Louis za mną zsiada. Krzyżuje ręce i przygląda mi się. Zwracam uwagę znów na drugiego chłopaka. Uśmiecha się.
-Ryan.- pomaga mi zejść. Dziękuję mu- Nieźle jeździsz.
Stwierdza. Odgarniam włosy za ucho. Uśmiecham się.
-Dziękuję. A ty jesteś bardzo miły.- widząc jego pytające spojrzenie odpowiadam- Nie wiem ile ludzi ot tak pożyczyłoby mi kłada. Bardzo mi zaufałeś.
-No widzisz. Ja jestem w połowie człowiekiem... Poza tym...- przybliża się i kiedy myślę przestraszona, że mnie pocałuje on wącha moją szyję.- Dziwnie pachniesz.
Marszczy brwi jednak uśmiech tak łatwo nie schodzi z  jego twarzy. Skołowana stoję przed nim i nie mam pojęcia co się właśnie stało.
-My już chyba pójdziemy- Louis obejmuję mnie w tali i prowadzi w inną stronę.
-No tak. Do zobaczenia ślicznotko!- Ryan woła jeszcze za nami.
-Ja mu dam ślicznotka.- mruczy gniewnie Louis. Czuję jak w gardle pojawia mi się wielka gula.
-Czy on.. Ja... Pachnę... On wie, że jestem człowiekiem?!- pytam się chłopaka.
-Wątpię. Nie martw się.- mówi. gładzi mnie po plecach. Wypuszczam ustami powietrze. Oby się nie mylił.
***
Patrzę jak Louis znika w tłumie. Wzdycham. Powiedział mi, że to zajmie chwilę, ale wątpię w to. Co ja niby mam teraz robić? Idę trochę na ubocze. Opieram się o jakieś drzewo. Korzystam z okazji i przyglądam się wilkołakom. Na pierwszy rzut oka nie różnią się niczym od innych nastolatków na imprezie. Jednak jak im się bliżej przyjrzeć to można zauważyć takie małe różnice. Normalnie, nastolatkowie nie rzucają się z klifu, nie urządzają walki kto jest silniejszym wilkiem, nie skaczą przez ogień… Chyba poza tym, że nie zamieniają się w wilki nic się nie różni. Przecieram sobie oczy. Jednak pod jakimś kątem cieszę się, że tu jestem. Lepsze to niż użalanie się nad sobą. Rozglądam się szukając czegoś przy czym nie zginęłabym tak szybko. Przecież nie jestem wilkiem więc to jest pewne, że umrę przy tutejszych zabawach. Ruszam się bo głupio wyglądam tak opierając się o drzewo i nie wiedząc co dalej robić. Przyszłam tutaj się bawić. Normalnie super zabawa! Nagle ktoś na mnie wpada. Przewracam się i uderzam mocno o ziemie.
-Przepraszam!- słyszę głos, ale nie potrafię się skupić na osobie to mówiącej. Chyba nie powinnam widzieć trzech osób jednocześnie? Przecieram oczy i czekam aż kopie złączą się w jedno.-Nic ci nie jest?
-Hmn? Nie chyba nie…- nareszcie widzę osobę. Jest to niewysoka dziewczyna o jasnych blond włosach i zielonych oczach. Przegryza wargę.
-Przepraszam. Ostatnio ciągle coś mi się zdarza. Ostatnio wpadłam prawie pod samochód…
-I nic ci się nie stało?- pytam zaskoczona. Pomaga mi wstać. Chwieję się, ale cudem utrzymuję pozycję stojącą.
-O co ci chodzi? Proszę cię jestem Wilkołakiem! Takie coś mi nic nie zrobi!- mówi i wypina klatkę piersiową. Lubi się chwalić… Od razu ją polubiłam.- Poza tym. Jesteś tu sama? Odprowadzić cię?
-Ja? Nie, jestem tu z…- po zastanowieniu się- Możesz mnie oprowadzić? Jestem tu pierwszy raz…
-No oczywiście!
Pociąga mnie za rękę i prowadzi w przeciwną stronę od ludzi. Od razu włącza mi się alarm wiej najszybciej jak się da! Wyrywam jej rękę. Patrzy na mnie zaskoczona.
-Gdzie mnie prowadzisz? Tam są ludzie.- wskazuję na grupę wilków. Dziewczyna zerka mi przez ramię i kiwa głową.
-Wiem, ale chciałam byś zobaczyła klif. Jest śliczny teraz w świetle księżyca!- mówi a ja wątpię, żeby miała jakieś złe intencje. Chociaż mogę tego żałować... No cóż. Wzruszam ramionami i idę za nią.
-A jak się nazywasz?- pytam. Zerka na mnie.
-Blanca. Mów mi Blanca.- odpowiada i rusza szybciej.
-Fajne imię.- mówię bardziej do siebie niż do niej.
-Nie uważam...- mówi. Wchodzimy w las.- Tak poza tym... Dlaczego pachniesz jak lis?
Prawie potykam się o korzeń. Staję do pionu i zaskoczona patrzę na Blancę.
-Jak pachnę?- pytam bo chyba źle usłyszałam. Powtarza a po moich plecach przebiega zimny dreszcz. Czy nie powinnam pachnieć jak człowiek?-W jakim sensie pachnę jak lis?
Czuję jak głęboko w mojej świadomości coś się porusza niespokojnie. Tego nie powinno chyba być. Blanca skręca nagle. Trudno za nią nadążyć. Przegryzam wargę. Zaczyna mnie denerwować. O co jej chodzi?
-No normalnie. Pachniesz jak lis. Nie wiem czemu, ale to bardzo ciekawe.- ostatnie słowa mruczy. Co ja tu robię?!
-Czemu ciekawe?- odwraca się by odpowiedzieć, ale wtedy słyszymy wołanie.
-Ej Blanca! Chodź tu!- dziewczyna się uśmiecha i pokazuje na mnie poganiającym gestem. Wychodzimy na klif a ja zamieram. Było tam około pięciu chłopaków i żadnym z nich nie chciałabym mieć do czynienia. Próbuję się taktownie wycofać, ale wtedy jeden z nich mnie zauważa i uśmiecha się przerażająco.
-Ach, a któż to taki?- pyta i wstaje. Niebezpiecznie szybko pojawia się przede mną. Przerażona cofam się. Nie powinnam tu być. Czuję to w całym moim ciele. "I masz racje!" Skoro nawet głos się zgadza... Odwracam się i już wiem, że popełniłam największy błąd. Czuję jak ktoś obejmuję mnie i podnosi. Przebieram nogami w powietrzu.
- Lisek chcę uciec? Nie tym razem...
Zimno rozprzestrzenia się po całym moim ciele. Znam ten głos. Osoba, która mnie trzymała przeszła kilka kroków i brutalnie rzucił mną o ziemie. Sparaliżowana strachem nie potrafię nawet podnieść oczu. Jedyne co widzę to brudne stopy i pazury zamiast paznokci. Osoba szarpie mnie za włosy zmuszając mnie na spojrzenie na nią.
-Lykaon...- mówię zachrypniętym głosem. Uśmiecha się a jego oczy niebezpiecznie rozbłysły.
-Jednak mnie pamiętasz kochana.- mówi a mnie powoli zaczyna mdlić. Dotyka pazurem mojego lewego policzka.- Taka śliczna... Tak potężna.
-Nie... nie wiem... Nie wiem o co ci chodzi.- czuję jak każde słowo było gorącą lawą. Chociaż nawet nie wiem czemu. Nagle Lykaon wbija mi pazur w policzek i przejeżdża nim aż do podbródka. Przegryzam delikatnie wargę. Nie mogę pokazać jak piekielnie mnie to boli. Lykaon puszcza mnie a ja opadam jak marionetka na ziemie. Podnoszę się. Mężczyzna stoi nad urwiskiem. Ciekawe o czym okrutnym teraz myśli. Patrzę na niego z nienawiścią. Rozglądam się za możliwością ucieczki, ale żadnej takiej nie widzę. Przeklinam w duchu Louisa, że zostawił taką idiotkę jak ja samą na imprezie pełnej wilkołaków i jak się okazuję również fenrirów. Lykaon powoli się odwraca.
-Podejdź.- mówi.
-Chyba śnisz.- odpowiadam. Nagle potężna siła popycha mnie. Na chwilę brakuje mi powietrza. Patrzę z nienawiścią na wielkiego, dobrze zbudowanego chłopaka. Kiedyś go zabiję. Robię to co powiedział Lykaon. Staję przed nim.- Czego?
Uśmiecha się na ton mojego głosu. On jest szalony.
-Wiesz moja droga. Przyłączenie się do mnie nie jest takie złe...- podnoszę jedną brew- Naprawdę. I nie jestem złym charakterem...
-Coś takiego możesz wciskać komuś innemu, ale nie mnie!- mówię opanowanym głosem. Marszczy brwi. Co ja robię. On spokojnie może mnie zabić! "Skacz!" Dobrze się czujesz? Ja NIE CHCĘ zginąć. "Lepsze to niż stu procentowe zabicie przez niego. Poza tym jest szansa, że przeżyjesz." Ma racje, ale to szaleństwo, ale w końcu mam do czynienia właśnie z szaleńcem... Muszę to zrobić. Lykaon zbliża się do mnie, ale ja jestem tym razem szybsza. Biegnę najszybciej jak mogę, próbując jak najmniej myśleć. Słyszę krzyki. Odbijam się od klifu. Potem biorę głęboki wdech. Zamieram w powietrzu, by po chwili wpaść w ciemną toń...
***
"Ruda kita wystaję pomiędzy krzaków by po chwili wyskoczyć z nich. Mały lis biegnie najszybciej jak potrafi. Wie, że od tego zależy jego życie. Po chwili za nim pojawiają się wilki. Całe stado. Wyją i warczą. Są coraz bliżej. Lis już ostatkiem sił przebiera nogami. Nagle potyka się i upada mocno o ziemie. Wilki skaczą gotowe by zatopić kły w jego ciele, ale nagle obok lisa wyskakuję biały wilk. Walczy z resztą. Lis otwiera jedno oko by po chwili pogrążyć się całkowicie w ciemności."
-Stawaj! Stawaj! Jak się nie obudzisz to nigdy ci tego nie wybaczę!- otwieram jedno oko. Przed sobą widzę ciemne włosy. Odgarniam je sobie z twarzy.
-Co tu się...- czuję jak ktoś mnie bardzo mocno przytula. 
-Tak się cieszę...
-Alice...- jedynie to potrafię powiedzieć. Dziewczyna patrzy na mnie ze załzawionymi oczami. Zastanawiam się dlaczego jestem cała mokra. I co to za ból w policzku... Nagle wszystko mi się przypomina.- LYKAON!
Krzyczę i siadam. Od razu kręci mi się w głowie. Alice kładzie mnie z powrotem na ziemię. O jak miło.
-Tak wiem, wiem. Powiedziałam już mamię. Już go tropią...
-Louis.- potrafię tylko się na nim skupić. Czy w z nim jest wszystko w porządku?
-Poszedł go szukać...-Alice odwraca wzrok. Co ten idiota zrobił? Znowu rzuci się prosto w śmierć?
-Idiota...- mruczę. Co jeśli coś mu się stanie. Jeśli już nigdy go nie zobaczę? Nigdy się już do mnie nie uśmiechnie, nie odezwie, nie przytuli. To nie może się tak skończyć. Nagle coś obok nas zaszeleściło. Patrzymy obie w tym kierunku i widzimy Marka. Jest cały zdyszany.
-I co? Znaleźliście go?- Alice podbiega do Marka. On tylko na nią zerka i siada od razu na ziemię. Kręci głową.
-Nie. Ten...- widać, że jakieś przekleństwo rzuca mu się na język, ale się powstrzymuje- Uciekł nam kiedy...
-Louis... Gdzie jest Louis...- mówię łamiącym się głosem. Patrzy na mnie. Czemu nikt nic nie odpowiada! Louis ty nie mogłeś... Nagle coś się porusza w krzakach. Po chwili widzę jasne włosy i charakterystyczne błękitne oczy.
-Scarlet!- mówi i podchodzi do mnie. Siada przy mnie i delikatnie dotyka mojego czoła.- W porządku?
Żyje. Oddycham z ulgą i wycieram mokre oczy. Wyciągam ręce a chłopak mnie przytula.
-Bałam się o ciebie.- mruczę mu do ucha.
-I kto to mówi...- zdziwiona patrzę mu w oczy. Zaskoczona widzę, że ma je lekko opuchnięte i czerwone. On płakał.- Wróciłem na miejsce gdzie cię zostawiłem i ciebie nie ma. Przeraziłem się. Kierowałem się po twoim zapachu. I nagle on zniknął. Twój zapach...- przyciągnął mnie mocno do siebie.- To było straszne. Potem nawet nie mogłaś się obudzić...
Płaczę mu w ramię. Tak się cieszę, że jest on tu razem ze mną cały i zdrowy. Nagle coś mokrego spada mi na policzek. Zaskoczona patrzę w górę i widzę najdziwniejszą rzecz jaką mogłam sobie wyobrazić. Louis stara się bardzo, ale nie potrafi powstrzymać łez. Śmieję się króciutko i całuję go w policzek. Nie doskwiera mi już całkowicie nic.
***
-To dość wrażeń jak na jedną noc. Co moi mili?- Mark jak zwykle chcę rozładować atmosferę co przyznam się udaje mu się. Postanowiliśmy już wracać do domu. Na co przystałam bardzo chętnie. Siadam do samochodu z tyłu. Obok mnie siada Louis. Opieram zmęczona głowę o jego ramię. Mark odpala silniki włącza radio. Alice sprawdza czy wszystko mamy. Po chwili jednak zamiera. 
-Zapomniałam torebki.- mówi. Przez chwilę boję się, że też zapomniałam, ale po chwili przypominam sobie, że przecież nawet jej nie wyciągałam z samochodu.- Maaark. Chodź ze mną!
-Co? A idź sama. - mruczy, ale ostatecznie i tak idzie z nią. Zastajemy z Louisem sami. Z radio leci nadal muzyka. Zamykam oczy. Czuję jak powoli odpływam. Nagle słyszę muzykę "Crush" David Archuleta.
-I hang up the phone tonight...
Nie wierząc swoim uszom siadam i patrzę niedowierzająca na Louisa. Z radio nadal leci muzyka a chłopak ją sobie podśpiewuje. Nasze spotkania się spotykają. Nie przerywa piosenki. Przeciwnie. Zaczyna ją śpiewać inaczej. Z większymi emocjami.
-Cause the possibility  (Ponieważ możliwość)
Odwraca się do mnie. Zaciekawiona podnoszę obie brwi.
-That you would ever feel the same way About me (Że kiedyś poczujesz do mnie, to co ja do Ciebie)
Moje serce na chwilę się zatrzymuję. Czuję jak w gardle robi mi się gula. Zaczynam być już całkowicie rozbudzona. Czy to przypadek? Ta piosenka? Czyżby Marek coś kombinował przy radiu?
-It's just too much, just too much  (To za dużo, po prostu zbyt wiele)
Odwraca ode mnie wzrok. A ja czuję jakby ktoś mnie uderzył. On to naprawdę dla mnie śpiewa. Kiedy myślę, że już nie zaśpiewa on zaczyna.
-Why do I keep running from the truth? (Dlaczego uciekam od prawdy?)
Nadal nie patrzy na mnie. Wstrzymuję oddech.
-All I ever think about is you (Myślę tylko o Tobie)
Dotyka mojej dłoni. Czuję jak na policzki wyskakują mi rumieńce. Co się dzieje? Nigdy jeszcze tak na mnie nie działał! Patrzę w jego błękitne oczy, w których migoczą rozbawione ogniki.
-You got me hypnotized, so mesmerized (Zahipnotyzowałaś mnie, tak oczarowałaś)
Uśmiecham się. To dziwne, ale czuję, że ten uśmiech jest inny. Nigdy się jeszcze tak do nikogo nie uśmiechałam. Szczerość wkładana w słowa przez Louisa sprawia, że nie mogę za nic zmazać uśmiechu z twarzy.
-And I just got to know (I po prostu muszę wiedzieć)
Ostatnie zdanie mówi cicho. Kręcę rozbawiona głową. Patrzę na Louisa a jego oczy rozbłysły jeszcze bardziej. Chcę by patrzył tak tylko na mnie. A może już to robi?
-Do you ever think  (Czy kiedykolwiek myślisz)
Podnoszę brew.
-When you're all alone (Gdy jesteś całkiem sama)
To zaczyna być interesujące.
-All that we can be (O tym kim moglibyśmy być dla siebie)
Wysyła mi szelmowski uśmiech. Zniknął smutek i spięcie. Z czego bardzo się cieszę.
-Where this thing can go (Gdzie by nas to zaprowadziło)
-Am I crazy or falling in love (Zwariowałem, czy zakochuję się)
Jeśli zwariowałeś to ja chyba z tobą.
-Is it really just another crush (A może to po prostu kolejne zauroczenie?)
Przekrzywia głowę. Wygląda tak słodko. Resztę piosenki nucę sobie razem z nim. Zamykam oczy by słyszeć jeszcze lepiej jego cudowny głos.
-Do you catch a breath (Łapiesz oddech)
-When I look at you (Kiedy na Ciebie spoglądam?)
You holding back (Czy się powstrzymujesz)
-Like the way I do (Tak jak ja?)
-Cause I'm trying, trying to walk away (Ponieważ próbuję i próbuję odejść)
Czuję jak zaciska dłoń. Otwieram zaskoczona oczy. Louis nie spuszcza ze mnie wzroku. Przyciąga mocno do siebie. Na szczęście nie zapięłam pasów. Na chwilę tracę oddech. Jednak również nie spuszczam wzroku. Louis pochyla się nad moich uchem i ostanie zdanie szepce do niego.
-But I know this crush aint going away, going away (Jednak to zauroczenie nie przemija, nie przemija)
Policzki stały się już całkowicie czerwone. Nawet on spiekł raka. Muzyka się kończy nagle przerwana jakimiś informacjami ze świata. Szukam nie wiem czego na jego twarzy. Przez jego uśmiech tracę zdolność racjonalnego myślenia. I kiedy myślę, że się odsunie i znowu będzie tak jak zawsze. Zakończy się i znowu będziemy tylko przyjaciółmi, blondyn przybliża się jeszcze bliżej i wpija się zachłannie w moje usta.

~*~*~*~*~*~*~

I oto kolejny rozdział!!!
Wszyscy fani Let nareście mają to co chcieli ;) Mam nadzieję, że rozdział przypadnie Wam do gustu.
Poza tym jeśli macie jakieś pytania to piszcie w zakładce "Pytania" Możliwe, że o jakiś wątkach mogę zapomnieć, a jeśli będziecie tam pisać to na pewno nie zapomnę.

Całuski, Melete

piątek, października 2

10 Rozdział


- Dawno, dawno temu gdzieś tam za siedmioma górami…
-Panno Lee.- nudny monolog jakiegoś chłopaka z mojej klasy, którego nie znam, ale wiem, że mnie denerwuję, przerywa pełny oburzenia głos mojej nauczycielki. Krzyżuje ręce i patrzy na mnie spod przymrużonych, bardzo mocno pomalowanych oczu. Podnoszę brew.
-Słucham?- mówię oschle. Marszczy brwi na dźwięk mojego tonu a w brązowych oczach błysnęły niebezpieczne ogniki. Co mogę poradzić? Głowa mi pęka, brzuch boli a do tego czuję ciągle na plecach wzrok Louisa. Już od kilku dni mówię mu, żeby przestał. Niestety zastanawiam się czy on jest na pewno wilkiem a nie jakimś pieskiem kanapowym. Jakby tego jeszcze było mało uczucie, które myślałam, że już dawno zakopałam, zniszczyłam, spaliłam i do tego zatopiłam, od nowa odżywa. Całą moją siłą psychiczną staram się by się do niego nie odwrócić.
-Mogłabyś bardziej uważać na lekcji?- nauczycielka znów wyrywa mnie ze zamyślenia. Podskakuję na krześle co nie uchodzi uwadze reszcie klasy, która parska śmiechem i coś szepta do siebie. Wysyłam w ich kierunku wściekłe spojrzenie. Od razu milkną. Wzdycham.
-Oczywiście proszę pani- odpowiadam cicho. Spuszczam wzrok a pani uważa to za potwierdzenie. Kupiła to. Wypuszczam ze świstem powietrze. Odwracam głowę, tak by pani nie zauważyła i zerkam na Louisa. Skupiony jest na osobie czytającej na środku klasy. Odchyla się powoli na krześle do tyłu. Odgarnia kosmyk jasnych włosów i krzyżuję ręce na piersi. Czuję uścisk w brzuchu. Czemu mi się to podoba? Czemu on mi się podoba?! Przestań głupia! Nic do niego nie czujesz. To idiotyczne! Po chwili blondyn wzdryga się i patrzy w moim kierunku. Otwiera szerzej oczy i ja też. Potem uśmiecha się nieśmiało. Odwzajemniam to. Czuje dziwne ciepło. Wystraszona odwracam się. Nie mogę przecież się w  nim zakochać. Ostatnio gdy tak się stało… Wyjechał. Zniknął. Tak. Zakochałam się już w nim i znowu nie zamierzam. Nagle przed moim nosem ląduję kartka. Odchylam się uderzając kolanem o blat. Zagryzam wargę by nie krzyknąć. Patrzę z łezką bólu w oku, na nauczycielkę, który przygląda mi się zaniepokojona.
-Scarlet? Dobrze się czujesz? Jesteś trochę niespokojna…
Ja niespokojna? Ciekawe czemu? Na pewno nie dlatego, że kilka dni wcześniej prawie zabił mnie wilkołak, który zniknął i nie wiadomo gdzie się teraz podziewa. Nie to na pewno nie to.
-Dobrze się czuję. Dziękuję.- biorę kartkę do ręki. Nauczycielka odchodzi stukając obcasami. Przyglądam się pogrubionemu tytułowi. „Miłość Romea i Julii. Miłość, która nigdy nie zgaśnie…” Miłość? Nie zgaśnie? "Ulala... Trzeba by było tylko zmienić imiona. Nie sądzisz?" Ty głosie nie zapominaj kto tu rządzi! Głos wycofuje się. Przeczesuję swoje włosy. Przed oczami staję mi Louis. Uśmiecham się pod nosem.
***
Zamykam z trzaskiem drzwiczki od szafki. Najchętniej kopnęłabym w coś albo lepiej rzuciła. Niestety gdybym to zrobiła to znowu mama zostałaby wezwana a ja miałabym kłopoty... Znowu. Opieram głowę o zimny metal i wzdycham ciężko. Kim ja jestem? Nie wilkołakiem, ale też nie człowiekiem… To kim w końcu!? Zapewne znając moje szczęście to jakimś żukiem. Albo mrówką. Nie no mrówki są chociaż pożyteczne. Uderzam głową o szafkę. Do kitu z tym wszystkim! Odchylam się szybko i odwracam. Robię jeden krok wpadam na kogoś. Moje książki i torba lądują na ziemi. Rozcieram sobie czoło. Co za kretyn nie patrzy gdzie idzie. Podnoszę wzrok i czuję jakby ktoś uderzył mnie mocno z liścia. James patrzy na mnie ze szeroko otwartymi oczami. Jednak nie pomyliłam się co do kretynów. Ta szkoła jest tak dużo a ja muszę akurat na niego wpaść? To nie sprawiedliwe! Szybko zbieram swoje rzeczy, rzucam je byle jak do torby i podnoszę się. Chcę jak najszybciej odejść. Jeszcze się odezwie a ja będę musiała tego wysłuchiwać.
-Scarlet?- zatrzymuję się w półkroku. Zerkam za siebie. James nie spuszcza ze mnie wzroku. Kiedyś mi się nawet to podobało, ale teraz? Mam ochotę po prostu zwymiotować na niego.
-Czego?- warczę. Bierze mnie za rękę, chcąc mnie obrócić, ale szybko ją wytrącam. Wzdycha i wskazuje szafki. Podnoszę brew i krzyżuję brew. On niby będzie mi rozkazywać? Nie doczekanie jego. Mruży oczy i zaciska mocno pięści. Już go zdenerwowałam? Za szybko to jakoś idzie. Czekam aż zacznie się tłumaczyć.
-Jak... Jak się czujesz?- pyta a ja prycham.
-Normalnie bosko- mówiąc to przewracam oczami.- A ciebie co? Czemu to cię nagle interesuję?
Wzdycha. Zaczyna mnie to szczerze nudzić.
-Skoro tylko o to chciałeś się zapytać to...- odwracam się i macham mu na pożegnanie- Ciał!
-Czy ty i Louis!- zatrzymuję się. O co mu chodzi? Odwracam się w jego stronę. Rozluźnia pięści i znów je zaciska. Szybkim krokiem podchodzi do mnie. Zanim się zorientuje chwyta mnie za rękę i popycha na szafki. Uderzam mocno o nie plecami. Zduszam krzyk. Przez chwilę mam mroczki przed oczami. Patrzę wściekła na Jamesa. Pochyla się w moją stronę.- Czy ty i on jesteście razem?
Otwieram szeroko oczy a moje serce przyspiesza. Tylko o to mu chodziło? Co za świnia!
-Czemu pytasz?!- warczę. Uśmiecha się blado.
-Czyli tak?- szepce. Przewracam oczami. Chłopcy to tacy idioci.
-Nic takiego nie powiedziałam. A poza tym...-Zbieram w sobie całą siłę i kopię go kolanem w brzuch. Przewraca się. Grupka uczniów, która nas oglądała jęknęła. Co za dziwni ludzie. Podnoszę podbródek.
-To za uderzeniem mnie w szafkę. A i dla twojej wiedzy. NIE!..- odchodzę. Nagle kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Wszyscy wstrzymali oddech. Czas jakby zwolnił. Ja poczułam powiem powietrza za sobą. Mój instynkt się obudził. Coś uderzyło mocno o ziemię. Odwracam się powoli z bijącym ze strachu sercem. James leży na ziemi a nad nim, zaciskający dłoń na jego szyi Louis. Chłopak mierzy go pełnym nienawiści spojrzeniem. Jego oczy na przemian zmieniają kolor. To z błękitnych to na złote. Podnosi bruneta trzymając go za szyje.
-Czy ty chciałeś ją zaatakować do tego od tyłu?- mówi cicho. James przełyka głośno ślinę. Odwraca wzrok. Już wie, że z Louisem się nie zadziera. Staję jak zamurowana. On chciał mnie zaatakować? Jak do tego doszło? Od kiedy tak bardzo mnie nienawidzi? I czy dawał jakieś znaki, których ja nie zauważyłam? Na początku chciałam mu jeszcze pomóc, ale teraz niech cierpi. Louis zerka na mnie. Zaskoczona rozumiem, że on czeka na moje pozwolenie. Delikatny cień uśmiechu pojawia się na mojej twarzy. Wzruszam ramionami. Odwracam się. Niech Louis robi z nim co chcę. Przepycham się przez tłum. Po chwili słyszę głośnie nawoływania uczniów do walki. Jakie zwierzęta, ale w końcu Louis to w połowie wilk, więc...Czuję jak policzki robią się czerwone. Uratował mnie. Znowu to dziwne ciepło rozchodzi się po całym moim ciele. To jest takie denerwujące.
-Scarlet!- oddycham z ulgą na dźwięk tego głosu. Alice dogania mnie i przytula. Odwzajemniam to. Idziemy przez korytarz. Przyglądam się mojej przyjaciółce. Śliczna, zwiewna, czarna sukienka, brązowe buty z obcasem. Wcale nie wygląda na osobę, która mogłaby z zimną krwią zabijać wilki. Poza tym... Jak ona idzie na obcasach? Nie rozumiem po co nosić takie buty jak można zwykłe trampki, które moim zdaniem są najlepsze. Jednak z drugiej strony chciałabym mieć takie śliczne buty jak ona...- Co się tam zdarzyło?
Wyrwana z zamyślenia patrzę na nią. Powtarza swoje zdanie.
-Chłopcy to idioci, w wielkim skrócie.- wzruszam ramionami.
-To prawda.- przytakuje z namysłem. Gdy dochodzimy do klasy i siadamy na swoje miejsca, Alice wyciąga telefon i coś na nim sprawdza.
-To niesprawiedliwe! Tak długo siedzieć w szkole...- opiera głowę o rękę i wzdycha.
-Tak wiem, wiem...- mruczę i uśmiecham się. Wyciągam książki. Nagle do klasy wchodzą James a za nim Louis. Milknę i udaję, że mam coś interesującego w zeszycie. A raczej, że czegoś się uczę. Bazgrze coś na kartcę i modlę się, żeby się nie zatrzymali przy mnie. Na całe szczęście nie robią tego. Oddycham z ulgą i patrzę na swoje bazgroły. Jak zwykle tornada są na całym moim zeszycie. Świetnie. Zniszczyłam właśnie sobie zeszyt. Czuję dreszcz na plecach. Odwracam się i widzę Louisa. Porusza ustami. Pyta bezgłośnie "Wszystko dobrze?" Przytakuję głową. Odpowiadam w ten sam sposób. "Dziękuję"
***
-Kochanie nie możesz cały weekend siedzieć w domu!- mama wchodzi do mojego pokoju przerywając tak cudowną ciszę. Odrywam wzrok znad laptopa. Siadam na łóżku i wyciągam się.
-Przecież dopiero piątek!- mruczę i kładę się z powrotem.
-A zaraz będzie niedziela! Wyjdź gdzieś z przyjaciółmi! Zabaw się! Kiedyś to uwielbiałaś.
Biorę do ręki poduszkę i obracam ją w rękach. Kiedyś faktycznie to lubiłam. Uwielbiałam z Alice chodzić na różne imprezy, ale teraz nagle mi się po prostu nie chce.
-To było przed tym, jak z nim zerwałam.- mówię cicho i dopiero teraz to do mnie dociera. Mama siada obok mnie. Bierze mnie za rękę.
-Kochanie.... Będziesz miała jeszcze wielu chłopaków. Ten jeden nie może ci zniszczyć życia! Poza tym to jest głupek i ty to wiesz, więc czemu się smucisz?!
-Wiem... Ale nie chcę nigdzie wychodzić. Po prostu nie chcę...
Mama wzdycha i powoli wychodzi z mojego pokoju. Przed wyjściem rzuca mi jeszcze pełne aprobaty spojrzenie. Znowu się kładę i przewracam na bok. Patrzę na biurko. Leży na nim książka o wilkach. Powinnam chyba już ją oddać. Przydałoby się. Wstaję. Przebieram się z pidżamy w szary luźny sweter, czarne dżinsy, rozpuszczone włosy. Chowam do torby książkę i schodzę na dół.
-Idziesz gdzieś?- nadzieja w głosie mamy przyprawia mnie o mdłości. Zachowuję się jakbym zaczynała być jakąś aspołeczną osobą!
-Idę do biblioteki!
-Scarlet!
Wychodzę zanim zacznie mi to mówić jak to marnuję swoje życie. Jak to w moim wieku powinnam z imprezy i spotkań towarzyskich lecieć na kolejne! Wzdycham i idę przez trawnik. Zamykam oczy. Muszę tam iść na piechotę. Taki kawał drogi...
-Gdzie się wybierasz?- odwracam się do Louisa. Uśmiecha się i podchodzi do mnie. Tylko spokojnie, spokojnie. Zachowuj się normalnie. On potrafi usłyszeć moje serce... No to mam przechlapane.
-No... Ten... Do biblioteki!!!- poddaję się. Patrzę na niego. Podnosi brwi a potem wzrusza ramionami.
-Mogę cię podwieźć...- prostuję się. Ja z nim na motorze, blisko siebie. Policzki robią się czerwone wbrew mojej woli. A niech to. Louis podnosi jedną brew i uśmiecha się półgębkiem.- Chyba, że to dla ciebie trochę... niekomfortowe?
-Zamknij się!- krzyczę i odpycham go. Krzyżuję ręce i odwracam się. Jednak po chwili zdaję sobie sprawę, że podwózka będzie nawet wskazana. Wypuszczam że świstem powietrze. Punkt dla niego.
-To dla ciebie nie będzie problem?- pytam. Śmieje się.
-Jasne, że nie. Jeśli...
-Nie.- odpowiadam od razu. Żadna z jego propozycji nie może być dla mnie przyjemną. "Chyba, że pocałunek"... Przestań!
-Nie skończyłem nawet!- mówi oburzony. Wzdycham.
-No dobra. Więc co chciałeś powiedzieć?- mówię znudzona.
-Podwiozę cię jeśli... Pójdziesz jutro ze mną na imprezę.
-Chyba ci się coś pomyliło.- odpowiadam. Czy nikt na tym świecie nie potrafi zrozumieć, że nie chcę nigdzie wychodzić? Tak trudno to pojąć? Jednak jakaś część mnie chcę z nim iść. W końcu mogę spędzić trochę z nim czasu. Minęło już tyle lat od kiedy robiłam z nim coś. Raz się żyję! Poza tym jeśli nie pójdę potwierdzę, że martwię się tym zerwaniem.- O której?
-Dziewiętnasta pod twoim domem. Przyjdę po ciebie.- uśmiecha się.
-Och jaki z ciebie dżentelmen...- przewracam oczami i idę z nim w kierunku jego garażu. Podnosi drzwi i wchodzi do środka. Po chwili wychodzi prowadząc swój motor. Stawia nóżkę i podaję mi kask. Dziękuję mu i zakładam go na głowę. Siadam za Louisem. Przytulam się do niego. Czuję jego ciepło. Czy to musi być aż takie przyjemne? Blondyn odpala silnik. Ruszamy a ja wtulam się w niego jeszcze mocniej.
***
Przeglądam się w lustrze. Biała bluzka, ukazująca moje ramiona, dżinsowe spodnie. Spięte włosy w luźny, wysoki kucyk. Krzyżuję ręce i marszczę brwi. Coś mi tu nie gra. Tylko co? Może to, że idę na imprezę z Louisem? Jak na złość denerwuję się jak nie wiem.
-Pięknie wyglądasz.- odwracam się wystraszona. Mama podchodzi do mnie i podaje mi coś. Przyglądam się i zdziwiona stwierdzam, że to brązowe kolczyki z piórek. Zawsze chciałam je pożyczyć!
-Dziękuję...- mruczę i przytulam ją. Klepie mnie po plecach w pokrzępującym geście. Patrzę na zegarek. Powinnam się już zbierać. Biorę torebkę i przewieszam ją przez ramię. Wkładam kolczyki do uszu. Mama odprowadza mnie do drzwi. Podaję mi jeszcze sweter.
-Trzymaj się kochana.- głaszcze mnie po policzku i całuję w czoło.
-Yhm. Do zobaczenia!
 Wychodzę na ganek. Zdenerwowana miętoszę materiał koszulki. Ciekawe czy mu się spodobam? Wzdycham i patrzę na jego dom. Po chwili wychodzi w czerwonej koszuli i czarnych spodniach. Uśmiecha się.
- Ślicznie wyglądasz lisek.-mówi a na mojej twarzy pojawia się głupkowaty uśmiech.
- Dziękuję. Ty też wyglądasz nie najgorzej.- odpowiadam. Uśmiecha się wyciąga do mnie rękę a ja z lekkim zmieszaniem ją przyjmuję.
-Jak tam dotrzemy?- pytam się i przybliżam do niego bo nagle zerwał się silny wiatr. By cokolwiek od niego usłyszeć muszę się bardzo wysilić.
-Mamy podwózkę.- odgarniam sobie włosy z twarzy. Zakładam sweter.
-Acha- mruczę. Daję mu rękę pod ramię. Na skrzyżowaniu zatrzymujemy się. Rozglądam się zainteresowana. Ciekawe co on też wymyślił i kogo załatwił. Nagle słyszę pisk opon. Wystraszona patrzę w stronę skąd dochodzi hałas. Przed nami zatrzymuję się stary czarny dżip. Ja go skądś kojarzę...
-Hej, przecież to dżip od Alice...- ze strony pasażera wychodzi moja przyjaciółka ubrana w czarne spodnie, niebieską bluzkę i czarne buty na grubym obcasie. Otwieram szeroko oczy.
-Scarlet!- podbiega do mnie i przytula mocno.
-Co ty tu robisz?- Pytam zaskoczona. Uśmiecha się i wzrusza ramionami.
-Louis powiedział, że idziesz na imprezę dla wilkołaków i to wspaniała sytuacja...
-Chwila! Czekaj- pokazuję dłońmi "stop"- Jaka impreza dla wilkołaków?
Przechyla głowę i patrzy na mnie zdziwiona. Jak mógł mnie tak oszukać? Zła odwracam się w stronę Louisa. Uśmiecha się tylko i kiedy otwieram usta by na niego nakrzyczeć, jednym sprawnym ruchem podnosi mnie. Leżę teraz w jego ramionach.
-Wyjaśnię- mówi kiedy niesie mnie w stronę samochodu.- Twoja mama oraz Alice...
-Robię to dla twojego dobra!- krzyczy i wsiada do samochodu.
-Właśnie. Martwiły się o ciebie i...
-Nie jestem przecież wilkołakiem!- mruczę.- A co jeśli mnie zaatakują?
-Ha. Proszę cię. Nie pozwolę przecież na to!
Robi mi się ciepło na te słowa. Stawia mnie na ziemie. Siadam z tyłu a obok mnie Louis. Patrzę na kierowcę i myślę, że zaraz zemdleję.
-Mark?- uśmiecha się szeroko. Jedną rękę trzyma za kierownice i odwraca się do mnie.
-Ooo! Panna mam złamane serce postanowiła wyjść ze swej kryjówki!- rumienię się.
-Maaark- Louis podnosi się na siedzeniu, ale daję mu rękę na ramieniu. Uspokaja się. Wzdycha.- Po prostu jedź.
-Wedle życzenia.
Odpala silnik. Samochód rusza. Czy to naprawdę tak wygląda? Jakbym zamartwiała się ze zerwaniem z Jamesem? Jakie to żenujące.
-Masz w ogóle prawo jazdy?- pytam by zając czymś moje myśli. Mark w odpowiedzi prycha i mocno hamuję. Całe szczęście zapięłam pasy.
-A kto potrzebuję prawa jazdy!- mówi i znów mocno rusza. Czuję jak krew odpływa mi z twarzy.
-Dlatego ja siedzę na przodzie. Spokojnie.- Alice uśmiecha się. Siadam w fotelu i próbuję się wyluzować. Zerkam na Louisa. Zamknął oczy i krzyżował ręce. Wygląda jakby spał... Dotykam delikatnie jego ramienia.
-Hmn?-czyli zasnął! Uśmiecham się. To takie słodkie.
-Dziękuję za to, że mnie zabrałeś. I to, że mnie obroniłeś...- otwiera jedno oko. Potem je zamyka i znów się uśmiecha. Odchyla głowę.
-Żaden problem. Przecież to moja wina, że z nim no wiesz...- wykonuje dłońmi jakiś nieokreślony ruch. Siadam głębiej w siedzeniu. To dziwne, ale nic już nie czuję po tym wszystkich. A przecież tak go kochałam...
-Czy to głupie, że właściwie nic już nie czuję do niego. Kiedy parę dni wcześniej uważałam go za moją drugą połówkę?
Nie mam odwagi spojrzeć na niego. Współczuję mu. Stawiać go przed takim pytaniem wiedząc co do mnie czuję. Jestem jednak okropna.
-Nie wiem co na to odpowiedzieć, ale...- nasze spojrzenia się krzyżują i coś jakby przeskakuję między nami.- Uważam, że to całkiem normalne... Chociaż nie wiem czy mogę to mówić skoro świata poza tobą nie widzę...
Co to za uczucie? Jakby coś zawiązywało coś na moim palcu. Zamykam oczy a gdy je otwieram widzę czerwoną linkę. Szukam wzrokiem jej końca. Zaskoczona patrzę jak kończy się zawiązana na palcu u Louisa. Czerwona linia...
-Scarlet?- chłopak przybliża się do mnie. Nie wiem czemu, ale w oczach zbierają mi się łzy. Śmieję się. Blondyn wydaję się wystraszony moją reakcją. Patrzę na niego i zarzucam mu ręce na szyję co jest trochę nie wygodne, będąc w samochodzie. Jednak nie obchodzi mnie ból wbijającego się w bok pasa. Louis sztywnieje.
-Dziękuję, dziękuję, że wróciłeś! Nie wiesz nawet jak jestem ci wdzięczna!- mruczę i przytulam go mocniej. Odwzajemnia to.
-Też się cieszę lisek.
Zerkam na chwilę na przednie siedzenia. Alice i Mark natychmiast się odwracają. Widzieli to wszystko? Uśmiecham się. W końcu nie mieli wyboru.
~*~*~*~*~*
Tak wiem, wiem. Miał być rozdział w tamtym tygodniu i przepraszam, ale nie wyrobiłam. Poza tym mam nadzieję, że ten się spodoba. W ogóle miałam zrobić jeden rozdział z tą imprezą, ale postanowiłam, że tam za dużo się dzieję, więc musicie jeszcze wytrzymać :3

Całuski, Melete