Rozdział
dedykuję dwóm przyjaciółką, dzięki którym poznałam cudowną
rzecz jaką jest kład ;)
- Dobra dzieciaczki, bez żadnych głupot!- szturcham Marka gdy skończył swoją jakże interesującą wypowiedź. Wzrusza ramionami z miną „Czego ode mnie chcesz?” a ja mijam go i podchodzę do Louisa.
-Jesteś
pewny na sto procent, że to nie najgłupszy pomysł na tym świecie?-
pytam. Zerka na mnie.
-Hmn…
Jeśli by się tak nad tym zastanowić…- otwieram szerzej oczy-
Żartuję.
Mówi
szybko i podchodzi do Alice i Marka. Coś im tłumaczy. Oddycham
głęboko. Jest okej. Będzie wszystko dobrze! Jaka jest szansa, że
mnie zabiją? Duża. Nawet bardzo… Alice podchodzi do mnie i
uśmiecha pocieszająco. Próbuję to odwzajemnić, ale mi się nie
udaję.
-Chodźmy
już po prostu…- mówię i ich wyprzedzam. Idziemy chwilę leśną
dróżką. Jednak później dróżka przeradza się w krzaki i Louis
musi nas prowadzić. Czemu robią te imprezy w takich miejscach? Bo
nikt ich nie widzi? Poza tym mogą spokojnie przemieniać się w
wilki. Jednak są jakieś zalety. Po jakimś czasie słyszymy już
muzykę i śmiechy. Biorę głęboki wdech. Teraz już nie ma
odwrotu. Wychodzę z zarośli.
Natychmiast
się cofam gdy jeden z chłopaków o mały włos nie przejeżdża mnie
na kładzie. Wpadam na Alice, która mnie podtrzymuje. Staję do
pionu i jej dziękuję. Patrzę w ślad za kładem. I wtedy podjęłam
chyba najmądrzejszą decyzję w moim życiu…
-Mogę
się przejechać na kładzie?!- wrzeszczę. Myślę już, że mnie
nie usłyszy, ale on szybko zawraca. Bądź co bądź jest
wilkołakiem. Ma bardzo dobry słuch. Z zawrotną prędkością
zatrzymuję się przy mnie. Chłopak o brązowych włosach i
czekoladowych oczach uśmiecha się do mnie śnieżnobiałymi zębami.
-Chcesz
się przejechać?- pyta. Kiwam energicznie głową. Podchodzę do
niego kiedy drogę toruję mi Louis. Warczy. Nie tak jak człowiek,
typu, że źle się odezwie do drugiej osoby. Nie. On naprawdę
zawarczał jak pies.
-Co
ty wyprawiasz!?- mówi cicho z naciskiem. Krzyżuję ręce.
-Zawsze
chciałam się przejechać na kładzie, a nie miałam nigdy takiej
okazji, więc…- przechodzę obok niego. Uśmiecham się i czuję
jak adrenalina się podnosi. Naprawdę mi pozwoli? Chłopak
zdążył już zejść i tylko czekał jak usiądę. Nie wierzę w
swoje szczęście! Siadam i patrzę na kierownice. Nagle ktoś chwyta
mnie za rękę.
-Czy
w ogóle wiesz jak się jeździ?- Louis próbuję mnie ściągnąć z
tej maszyny, ale trzymam się mocno kierownicy.
-Tak!-
nie. Kompletnie nie potrafię jeździć i nigdy tego nie robiłam. No
ale przecież tego mu nie powiem! Próbuję wyglądać na osobę,
która robi to już kolejny raz. To nie może być takie trudne.
Louis patrzy na mnie spod przymrużonych powiek. Kręci głową.
-Przesuń
się.- mówi. Podnoszę brew zaskoczona. Jednak przesuwam się.
Blondyn siada przede mną.- Spotkamy się przy ognisku.
Rzuca
do Alice i Marka. Kiwają głową. Louis zerka na mnie i wzdycha.
-A
ty-bierze mnie za rękę i kładzie ją na swoim brzuchu. Moje
policzki robią się czerwone- Trzymaj się mocno.
Szatyn
podaję mu kluczyki a Louis włącza kład. Uśmiecham się. Jedną
ręką trzymam za jego koszulę a drugą metalowe druty, na których
siedzę. Rozglądam się, ale nagle kład podskakuje na górce.
Odchylam się niebezpiecznie do tyłu. Szybko przyciągam się do
chłopaka. Louis hamuje.
-Co
ty wyprawiasz!- krzyczy. Uspakajam walące serce. Potem zaczynam się
śmiać.- Dobra koniec. Kończę.
-Nie!-
kładę mu podbródek na ramię.- Nie możesz! Błaaaagam!
Znowu
wzdycha i przyspiesza. Odchylam się trochę i dziękuję mu.
Jedziemy po wytłoczonej już drodze. Teraz bardziej uważam, gdyż
ta droga jest bardzo wyboista. Za każdym razem gdy podskakuję
na wzniesieniu nie mogę powstrzymać śmiechu. Louisowi mój humor
też się udziela bo po chwili również zaczyna się śmiać. Powoli
zawraca. Coś sobie przypominam.
-Ej!-
Chłopak wystraszony zatrzymuję się. Odwraca się do mnie a ja
patrzę na niego zła.- Przecież to ja miałam kierować.
Louis
uśmiecha się półgębkiem.
-Nic
nie wybiję ci tego pomysłu z głowy.- mówi. Uśmiecham się
szatańsko.
-Dokładnie.-
odpowiadam. Przytakuje głową i schodzi. Z ogromną radością
zmieniam miejsce. Patrzę na kierownice. Jest taka sama jak w
motorze. No może odrobinę inna? Louis siada teraz za mną i
obejmuję mnie. Na chwilę wstrzymuję oddech. Znowu to uczucie.
Kurczę. Myślałam, że już się go pozbyłam.
-W
porządku?- blondyn pyta zaniepokojony. Kiwam głową. Pytam się jak
mam w ogóle ruszyć.- A to łatwe. Widzisz ten mały guzik po
prawej? Na dole.- Patrzę gdzie wskazuje i kiwam głową.- No to go
przyciśnij.
Robię
to co mówi, ale robię to za mocno. Związku z tym ruszamy z taką
mocą, że oboje prawie spadliśmy z tej maszyny. Z miną "to
się nie stało" Prostuję się i tym razem delikatnie
przyciskam. Ruszamy mniej gwałtowniej.
-CO
TO BYŁO?!- Louis przytula mnie mocniej. Nie powiem jest to
piekielnie przyjemne. Wzruszam ramionami.
-To
jeszcze nic...- mruczę. Teraz jak już poznałam trochę tę maszynę
przyspieszam. Śmieję się. Myślę, że chłopak robi to samo, ale
okazuję się, że to jednak jest krzyk przerażenia. Zwalniam.
-Boisz
się?- pytam zaczepnie. Znów warczy. Widzę jednak kątem oka jego
zarumienione policzki.
-Nie...
Po prostu nie lubię jak coś dzieję się niespodziewanie, a ja nie
mogę tego kontrolować...
-Yhm...-
robię minkę, że to kupiłam, ale naprawdę powstrzymuję się by
nie jęknąć. Czemu on jest taki słodki?- No cóż.- mówię i
patrzę na drogę. W oddali widzę już właściciela od kłada.- Nie
wiem kiedy następny raz będę mogła się przejechać, więc... Po
prostu się trzymaj.
Przyspieszam
i czuję żelazny uścisk ramion Louisa. Po chwili
zatrzymuję się przy szatynie i wyłączam pojazd.
-Dziękuję-
mówię do niego. Potem pytam się- A jak w ogóle masz na imię?
Louis
za mną zsiada. Krzyżuje ręce i przygląda mi się. Zwracam uwagę
znów na drugiego chłopaka. Uśmiecha się.
-Ryan.-
pomaga mi zejść. Dziękuję mu- Nieźle jeździsz.
Stwierdza.
Odgarniam włosy za ucho. Uśmiecham się.
-Dziękuję.
A ty jesteś bardzo miły.- widząc jego pytające spojrzenie
odpowiadam- Nie wiem ile ludzi ot tak pożyczyłoby mi kłada. Bardzo
mi zaufałeś.
-No
widzisz. Ja jestem w połowie człowiekiem... Poza tym...- przybliża
się i kiedy myślę przestraszona, że mnie pocałuje on wącha moją
szyję.- Dziwnie pachniesz.
Marszczy
brwi jednak uśmiech tak łatwo nie schodzi z jego twarzy.
Skołowana stoję przed nim i nie mam pojęcia co się właśnie
stało.
-My
już chyba pójdziemy- Louis obejmuję mnie w tali i prowadzi w inną
stronę.
-No
tak. Do zobaczenia ślicznotko!- Ryan woła jeszcze za nami.
-Ja
mu dam ślicznotka.- mruczy gniewnie Louis. Czuję jak w gardle
pojawia mi się wielka gula.
-Czy
on.. Ja... Pachnę... On wie, że jestem człowiekiem?!- pytam się
chłopaka.
-Wątpię.
Nie martw się.- mówi. gładzi mnie po plecach. Wypuszczam ustami
powietrze. Oby się nie mylił.
***
Patrzę
jak Louis znika w tłumie. Wzdycham. Powiedział mi, że to zajmie
chwilę, ale wątpię w to. Co ja niby mam teraz robić? Idę trochę
na ubocze. Opieram się o jakieś drzewo. Korzystam z okazji i
przyglądam się wilkołakom. Na pierwszy rzut oka nie różnią
się niczym od innych nastolatków na imprezie. Jednak jak im się
bliżej przyjrzeć to można zauważyć takie małe różnice.
Normalnie, nastolatkowie nie rzucają się z klifu, nie urządzają
walki kto jest silniejszym wilkiem, nie skaczą przez ogień… Chyba
poza tym, że nie zamieniają się w wilki nic się nie różni.
Przecieram sobie oczy. Jednak pod jakimś kątem cieszę się, że tu
jestem. Lepsze to niż użalanie się nad sobą. Rozglądam się
szukając czegoś przy czym nie zginęłabym tak szybko. Przecież
nie jestem wilkiem więc to jest pewne, że umrę przy tutejszych
zabawach. Ruszam się bo głupio wyglądam tak opierając się o
drzewo i nie wiedząc co dalej robić. Przyszłam tutaj się bawić.
Normalnie super zabawa! Nagle ktoś na mnie wpada. Przewracam się i
uderzam mocno o ziemie.
-Przepraszam!-
słyszę głos, ale nie potrafię się skupić na osobie to mówiącej.
Chyba nie powinnam widzieć trzech osób jednocześnie? Przecieram
oczy i czekam aż kopie złączą się w jedno.-Nic ci nie jest?
-Hmn?
Nie chyba nie…- nareszcie widzę osobę. Jest to niewysoka
dziewczyna o jasnych blond włosach i zielonych oczach. Przegryza
wargę.
-Przepraszam.
Ostatnio ciągle coś mi się zdarza. Ostatnio wpadłam prawie pod
samochód…
-I
nic ci się nie stało?- pytam zaskoczona. Pomaga mi wstać. Chwieję
się, ale cudem utrzymuję pozycję stojącą.
-O
co ci chodzi? Proszę cię jestem Wilkołakiem! Takie coś mi nic nie
zrobi!- mówi i wypina klatkę piersiową. Lubi się chwalić… Od
razu ją polubiłam.- Poza tym. Jesteś tu sama? Odprowadzić cię?
-Ja?
Nie, jestem tu z…- po zastanowieniu się- Możesz mnie oprowadzić?
Jestem tu pierwszy raz…
-No
oczywiście!
Pociąga
mnie za rękę i prowadzi w przeciwną stronę od ludzi. Od razu
włącza mi się alarm wiej najszybciej jak się da! Wyrywam jej
rękę. Patrzy na mnie zaskoczona.
-Gdzie
mnie prowadzisz? Tam są ludzie.- wskazuję na grupę wilków.
Dziewczyna zerka mi przez ramię i kiwa głową.
-Wiem,
ale chciałam byś zobaczyła klif. Jest śliczny teraz w świetle
księżyca!- mówi a ja wątpię, żeby miała jakieś złe intencje.
Chociaż mogę tego żałować... No cóż. Wzruszam ramionami i idę
za nią.
-A
jak się nazywasz?- pytam. Zerka na mnie.
-Blanca.
Mów mi Blanca.- odpowiada i rusza szybciej.
-Fajne
imię.- mówię bardziej do siebie niż do niej.
-Nie
uważam...- mówi. Wchodzimy w las.- Tak poza tym... Dlaczego
pachniesz jak lis?
Prawie
potykam się o korzeń. Staję do pionu i zaskoczona patrzę na
Blancę.
-Jak
pachnę?- pytam bo chyba źle usłyszałam. Powtarza a po moich
plecach przebiega zimny dreszcz. Czy nie powinnam pachnieć jak
człowiek?-W jakim sensie pachnę jak lis?
Czuję
jak głęboko w mojej świadomości coś się porusza niespokojnie.
Tego nie powinno chyba być. Blanca skręca nagle. Trudno za nią
nadążyć. Przegryzam wargę. Zaczyna mnie denerwować. O co jej
chodzi?
-No
normalnie. Pachniesz jak lis. Nie wiem czemu, ale to bardzo ciekawe.-
ostatnie słowa mruczy. Co ja tu robię?!
-Czemu
ciekawe?- odwraca się by odpowiedzieć, ale wtedy słyszymy wołanie.
-Ej
Blanca! Chodź tu!- dziewczyna się uśmiecha i pokazuje na
mnie poganiającym gestem. Wychodzimy na klif a ja
zamieram. Było tam około pięciu chłopaków i żadnym z nich nie
chciałabym mieć do czynienia. Próbuję się taktownie wycofać,
ale wtedy jeden z nich mnie zauważa i uśmiecha się przerażająco.
-Ach,
a któż to taki?- pyta i wstaje. Niebezpiecznie szybko pojawia się
przede mną. Przerażona cofam się. Nie powinnam tu być. Czuję to
w całym moim ciele. "I masz racje!" Skoro nawet
głos się zgadza... Odwracam się i już wiem, że popełniłam
największy błąd. Czuję jak ktoś obejmuję mnie i podnosi.
Przebieram nogami w powietrzu.
-
Lisek chcę uciec? Nie tym razem...
Zimno
rozprzestrzenia się po całym moim ciele. Znam ten głos. Osoba,
która mnie trzymała przeszła kilka kroków i brutalnie rzucił mną
o ziemie. Sparaliżowana strachem nie potrafię nawet podnieść
oczu. Jedyne co widzę to brudne stopy i pazury zamiast paznokci.
Osoba szarpie mnie za włosy zmuszając mnie na spojrzenie na nią.
-Lykaon...-
mówię zachrypniętym głosem. Uśmiecha się a jego oczy
niebezpiecznie rozbłysły.
-Jednak
mnie pamiętasz kochana.- mówi a mnie powoli zaczyna mdlić. Dotyka
pazurem mojego lewego policzka.- Taka śliczna... Tak potężna.
-Nie...
nie wiem... Nie wiem o co ci chodzi.- czuję jak każde słowo było
gorącą lawą. Chociaż nawet nie wiem czemu. Nagle Lykaon wbija mi
pazur w policzek i przejeżdża nim aż do podbródka.
Przegryzam delikatnie wargę. Nie mogę pokazać jak piekielnie mnie
to boli. Lykaon puszcza mnie a ja opadam jak marionetka na ziemie.
Podnoszę się. Mężczyzna stoi nad urwiskiem. Ciekawe o
czym okrutnym teraz myśli. Patrzę na niego z nienawiścią.
Rozglądam się za możliwością ucieczki, ale żadnej takiej nie
widzę. Przeklinam w duchu Louisa, że zostawił taką idiotkę jak
ja samą na imprezie pełnej wilkołaków i jak się okazuję również
fenrirów. Lykaon powoli się odwraca.
-Podejdź.-
mówi.
-Chyba
śnisz.- odpowiadam. Nagle potężna siła popycha mnie. Na chwilę
brakuje mi powietrza. Patrzę z nienawiścią na wielkiego, dobrze
zbudowanego chłopaka. Kiedyś go zabiję. Robię to co powiedział
Lykaon. Staję przed nim.- Czego?
Uśmiecha
się na ton mojego głosu. On jest szalony.
-Wiesz
moja droga. Przyłączenie się do mnie nie jest takie złe...-
podnoszę jedną brew- Naprawdę. I nie jestem złym charakterem...
-Coś
takiego możesz wciskać komuś innemu, ale nie mnie!- mówię
opanowanym głosem. Marszczy brwi. Co ja robię. On spokojnie może
mnie zabić! "Skacz!" Dobrze się czujesz? Ja NIE
CHCĘ zginąć. "Lepsze to niż stu procentowe zabicie przez
niego. Poza tym jest szansa, że przeżyjesz." Ma
racje, ale to szaleństwo, ale w końcu mam do czynienia właśnie z
szaleńcem... Muszę to zrobić. Lykaon zbliża się do mnie, ale ja
jestem tym razem szybsza. Biegnę najszybciej jak mogę, próbując
jak najmniej myśleć. Słyszę krzyki. Odbijam się od klifu. Potem
biorę głęboki wdech. Zamieram w powietrzu, by po chwili wpaść
w ciemną toń...
***
"Ruda
kita wystaję pomiędzy krzaków by po chwili wyskoczyć z nich. Mały
lis biegnie najszybciej jak potrafi. Wie, że od tego zależy jego
życie. Po chwili za nim pojawiają się wilki. Całe stado. Wyją i
warczą. Są coraz bliżej. Lis już ostatkiem sił przebiera nogami.
Nagle potyka się i upada mocno o ziemie. Wilki skaczą gotowe by
zatopić kły w jego ciele, ale nagle obok lisa wyskakuję biały
wilk. Walczy z resztą. Lis otwiera jedno oko by po chwili pogrążyć
się całkowicie w ciemności."
-Stawaj!
Stawaj! Jak się nie obudzisz to nigdy ci tego nie wybaczę!-
otwieram jedno oko. Przed sobą widzę ciemne włosy. Odgarniam je
sobie z twarzy.
-Co
tu się...- czuję jak ktoś mnie bardzo mocno przytula.
-Tak
się cieszę...
-Alice...-
jedynie to potrafię powiedzieć. Dziewczyna patrzy na mnie ze
załzawionymi oczami. Zastanawiam się dlaczego jestem cała mokra. I
co to za ból w policzku... Nagle wszystko mi się przypomina.-
LYKAON!
Krzyczę
i siadam. Od razu kręci mi się w głowie. Alice kładzie mnie z
powrotem na ziemię. O jak miło.
-Tak
wiem, wiem. Powiedziałam już mamię. Już go tropią...
-Louis.-
potrafię tylko się na nim skupić. Czy w z nim jest wszystko w
porządku?
-Poszedł
go szukać...-Alice odwraca wzrok. Co ten idiota zrobił? Znowu rzuci
się prosto w śmierć?
-Idiota...-
mruczę. Co jeśli coś mu się stanie. Jeśli już nigdy go nie
zobaczę? Nigdy się już do mnie nie uśmiechnie, nie odezwie, nie
przytuli. To nie może się tak skończyć. Nagle coś obok nas
zaszeleściło. Patrzymy obie w tym kierunku i widzimy Marka. Jest
cały zdyszany.
-I
co? Znaleźliście go?- Alice podbiega do Marka. On tylko na nią
zerka i siada od razu na ziemię. Kręci głową.
-Nie.
Ten...- widać, że jakieś przekleństwo rzuca mu się na język,
ale się powstrzymuje- Uciekł nam kiedy...
-Louis...
Gdzie jest Louis...- mówię łamiącym się głosem. Patrzy na mnie.
Czemu nikt nic nie odpowiada! Louis ty nie mogłeś... Nagle coś się
porusza w krzakach. Po chwili widzę jasne włosy i charakterystyczne
błękitne oczy.
-Scarlet!-
mówi i podchodzi do mnie. Siada przy mnie i delikatnie dotyka mojego
czoła.- W porządku?
Żyje.
Oddycham z ulgą i wycieram mokre oczy. Wyciągam ręce a chłopak
mnie przytula.
-Bałam
się o ciebie.- mruczę mu do ucha.
-I
kto to mówi...- zdziwiona patrzę mu w oczy. Zaskoczona widzę, że
ma je lekko opuchnięte i czerwone. On płakał.- Wróciłem na
miejsce gdzie cię zostawiłem i ciebie nie ma. Przeraziłem się.
Kierowałem się po twoim zapachu. I nagle on zniknął. Twój
zapach...- przyciągnął mnie mocno do siebie.- To było straszne.
Potem nawet nie mogłaś się obudzić...
Płaczę
mu w ramię. Tak się cieszę, że jest on tu razem ze mną cały i
zdrowy. Nagle coś mokrego spada mi na policzek. Zaskoczona patrzę w
górę i widzę najdziwniejszą rzecz jaką mogłam sobie wyobrazić.
Louis stara się bardzo, ale nie potrafi powstrzymać łez. Śmieję
się króciutko i całuję go w policzek. Nie doskwiera mi już
całkowicie nic.
***
-To
dość wrażeń jak na jedną noc. Co moi mili?- Mark jak zwykle chcę
rozładować atmosferę co przyznam się udaje mu się.
Postanowiliśmy już wracać do domu. Na co przystałam bardzo
chętnie. Siadam do samochodu z tyłu. Obok mnie siada Louis. Opieram
zmęczona głowę o jego ramię. Mark odpala silniki włącza radio.
Alice sprawdza czy wszystko mamy. Po chwili jednak zamiera.
-Zapomniałam
torebki.- mówi. Przez chwilę boję się, że też zapomniałam, ale
po chwili przypominam sobie, że przecież nawet jej nie wyciągałam
z samochodu.- Maaark. Chodź ze mną!
-Co?
A idź sama. - mruczy, ale ostatecznie i tak idzie z nią. Zastajemy
z Louisem sami. Z radio leci nadal muzyka. Zamykam oczy. Czuję jak
powoli odpływam. Nagle słyszę muzykę "Crush" David
Archuleta.
-I
hang up the phone tonight...
Nie
wierząc swoim uszom siadam i patrzę niedowierzająca na Louisa. Z
radio nadal leci muzyka a chłopak ją sobie podśpiewuje. Nasze
spotkania się spotykają. Nie przerywa piosenki. Przeciwnie. Zaczyna
ją śpiewać inaczej. Z większymi emocjami.
-Cause
the possibility (Ponieważ możliwość)
Odwraca
się do mnie. Zaciekawiona podnoszę obie brwi.
-That
you would ever feel the same way About me (Że kiedyś
poczujesz do mnie, to co ja do Ciebie)
Moje
serce na chwilę się zatrzymuję. Czuję jak w gardle robi mi się
gula. Zaczynam być już całkowicie rozbudzona. Czy to przypadek? Ta
piosenka? Czyżby Marek coś kombinował przy radiu?
-It's
just too much, just too much (To za dużo, po prostu
zbyt wiele)
Odwraca
ode mnie wzrok. A ja czuję jakby ktoś mnie uderzył. On to naprawdę
dla mnie śpiewa. Kiedy myślę, że już nie zaśpiewa on zaczyna.
-Why
do I keep running from the truth? (Dlaczego uciekam od
prawdy?)
Nadal
nie patrzy na mnie. Wstrzymuję oddech.
-All
I ever think about is you (Myślę tylko o Tobie)
Dotyka
mojej dłoni. Czuję jak na policzki wyskakują mi rumieńce. Co się
dzieje? Nigdy jeszcze tak na mnie nie działał! Patrzę w jego
błękitne oczy, w których migoczą rozbawione ogniki.
-You
got me hypnotized, so mesmerized (Zahipnotyzowałaś mnie,
tak oczarowałaś)
Uśmiecham
się. To dziwne, ale czuję, że ten uśmiech jest inny. Nigdy się
jeszcze tak do nikogo nie uśmiechałam. Szczerość wkładana w
słowa przez Louisa sprawia, że nie mogę za nic zmazać uśmiechu z
twarzy.
-And
I just got to know (I po prostu muszę wiedzieć)
Ostatnie
zdanie mówi cicho. Kręcę rozbawiona głową. Patrzę na Louisa a
jego oczy rozbłysły jeszcze bardziej. Chcę by patrzył tak tylko
na mnie. A może już to robi?
-Do
you ever think (Czy kiedykolwiek myślisz)
Podnoszę
brew.
-When
you're all alone (Gdy jesteś całkiem sama)
To
zaczyna być interesujące.
-All
that we can be (O tym kim moglibyśmy być dla siebie)
Wysyła
mi szelmowski uśmiech. Zniknął smutek i spięcie. Z czego bardzo
się cieszę.
-Where
this thing can go (Gdzie by nas to zaprowadziło)
-Am
I crazy or falling in love (Zwariowałem, czy zakochuję się)
Jeśli
zwariowałeś to ja chyba z tobą.
-Is
it really just another crush (A może to po prostu kolejne
zauroczenie?)
Przekrzywia
głowę. Wygląda tak słodko. Resztę piosenki nucę sobie razem z
nim. Zamykam oczy by słyszeć jeszcze lepiej jego cudowny głos.
-Do
you catch a breath (Łapiesz oddech)
-When
I look at you (Kiedy na Ciebie spoglądam?)
- You
holding back (Czy się powstrzymujesz)
-Like
the way I do (Tak jak ja?)
-Cause
I'm trying, trying to walk away (Ponieważ próbuję i
próbuję odejść)
Czuję
jak zaciska dłoń. Otwieram zaskoczona oczy. Louis nie spuszcza ze
mnie wzroku. Przyciąga mocno do siebie. Na szczęście nie zapięłam
pasów. Na chwilę tracę oddech. Jednak również nie spuszczam
wzroku. Louis pochyla się nad moich uchem i ostanie zdanie szepce do
niego.
-But
I know this crush aint going away, going away (Jednak to
zauroczenie nie przemija, nie przemija)
Policzki
stały się już całkowicie czerwone. Nawet on spiekł raka. Muzyka
się kończy nagle przerwana jakimiś informacjami ze świata. Szukam
nie wiem czego na jego twarzy. Przez jego uśmiech tracę zdolność
racjonalnego myślenia. I kiedy myślę, że się odsunie i znowu
będzie tak jak zawsze. Zakończy się i znowu będziemy tylko
przyjaciółmi, blondyn przybliża się jeszcze bliżej i wpija się
zachłannie w moje usta.
~*~*~*~*~*~*~
I
oto kolejny rozdział!!!
Wszyscy
fani Let nareście mają to co chcieli ;) Mam nadzieję, że rozdział
przypadnie Wam do gustu.
Poza
tym jeśli macie jakieś pytania to piszcie w zakładce "Pytania"
Możliwe, że o jakiś wątkach mogę zapomnieć, a jeśli będziecie
tam pisać to na pewno nie zapomnę.
Całuski,
Melete