czwartek, lipca 14

17 Rozdział

Wracam do Was! 
Życzę miłych wakacji i dużo odpoczynku!
Miłego czytania!

Odkładam wielostronicową, oprawioną w twardą okładkę, książkę na swoje biurko. Ściągam ciasne, niewygodne już po całym dniu dżinsy i rzucam je w kąt pokoju wraz z torbą. Ubieram szorty od piżamy i jakąś koszulkę leżącą od kilku dni na moim krześle. Przeciągam się i siadam przy stole do pracy. Odgarniam niepotrzebne rzeczy walące się po całej jego powierzchni. Kubki, talerze, papiery, podręczniki... Wszystko co służy do przeżycia przy długich nieprzespanych nocach. Znudzona zerkam na telefon. Impuls nakazuje mi wybrać numer do Alice i zadzwonić do niej. Dlaczego to w ogóle czuję? To bezsensowne. Dzisiaj w szkole ją przecież widziałam. Nie wymieniłyśmy ze sobą nawet zdania.
   Co mi da jeśli to zrobię? Po kilku sygnałach i martwej ciszy w słuchawce rozlega się słaby głos.
- Słucham? Coś się stało? - troska w jej głosie sprawia, że chcę parsknąć i odpowiedzieć ironicznie " A co miałoby się stać? Wilkołaki? Lisy?.... Nie... " Kręcę głową. Po chwili się poprawiam. Przecież ona mnie nie widzi.
- Nie, nie. Spokojnie...- po chwili dodaję - Zastanawiałam się nad tym rytuałem. No wiesz... Podesłałaś mi jedynie szczyptę tego wszystkiego. Chciałabyś to rozwinąć?
Słyszę westchnięcie.
- A czego dokładnie chciałabyś się dowiedzieć?
- Czy da się powstrzymać ten rytuał? - najważniejsza jak na razie dla mnie informacja. Znając moje szczęście spóźnię się i trafię już na tę uroczystość... A przecież będę musiała jakoś ją powstrzymać.
- Zależy. - przeciąga każdą sylabę. Bawi się tym słowem. Jakby sprawiało jej to nie małą radość - Jeśli się zacznie jest to prawie niemożliwe.
Jeden punkt z mojej listy od haczony.
- Aha... Cudownie - mruczę do słuchawki. Przegryzam wargę. A co z lisem? Po co on to tego? Boję się jej o to zapytać. Przeraża mnie to. Jeśli Lykaon tak bardzo mnie potrzebuję... To jaką muszę mieć moc, żeby zadowolić jego szatańskie pragnienia...
- Dla...Dlaczego on to robi?
- Czy to nie oczywiste? Potężna moc na wyciągnięcie ręki. Władza, potęga... Myślę, ,że to wszystko wyjaśnia... Fenrirowie od wielu wieków pożądali jej. Wiele razy też im się powodziło. Był to okropny czas dla ludzi jak i wilkołaków. - umilkła na chwilę -  Ale Scarlet proszę uważaj na siebie. Lykaon Ciebie potrzebuję, ale to nie oznacza, że nie może tego po prostu olać i zabić cię jeśli będziesz stawiać opór. Błagam uważaj na siebie.
- A czy ja kiedykolwiek tego nie robiłam?
- Po prostu uważaj - mówi z naciskiem. Przytakuję i się rozłączam. Koniec. Więcej już nie mogę o tym myśleć. Aż zbiera mi się na wymioty. Wstaję i przechodzę się kilka razy po pokoju. Otwieram na uchyl okno. Potem wściekła rzucam się na łóżko i wzdycham. Lis jest aż tak potrzebny?  Dlaczego się pytam? W sumie. Skoro on jest bóstwem to na pewno ma niewyobrażalną moc. I to jest zrozumiane, ale po co mu ja? Powoli zamykam oczy.
***
   Stoję pośrodku polany. Otaczają mnie piękne wielokolorowe drzewa. Słońce świeci jakby jaśniej niż zwykle a ptaki nie wydają zwyczajnych dźwięków...  Bardziej to przypomina śpiew. Taki prawdziwy. Wzdycham lekkie, orzeźwiające powietrze. Rozglądam się. Wiem już kogo zaraz tu spotkam.
- Chciałbyś mi o czymś powiedzieć?
- A ty? Nie wiem czy chciałbym z czymkolwiek dzielić się z taką nędzną człowieczyną - mały rudy lis staje przede mną. Siada i przekrzywia głowę.
- Nie uważasz, że to głupie? Przecież tylko ty możesz mnie tutaj przywołać! - podnoszę oburzona głos. Nędzna?
- Już się tak nie strosz dziecino. Chciałem się tylko zabawić... Co innego mam robić...
- Nie wiem. Jakoś mi to wszystko wyjaśniać?!
- Ale co ? - posyłam mu wściekłe spojrzenie - Aaaaa.. Ty mówisz o tej sytuacji ze mną i tobą?
Przekrzywiam głowę i wzdycham. Siadam na ziemi i patrzę na niego. On kieruję w moją stronę uszka a potem podchodzi do mnie. Delikatnie kładzie mi łapkę na udzie po czym kładzie swój łebek na moich kolanach.
- Wiesz... Od lat byłem samotny... Nigdy nie miałem towarzyszy. Widziałaś kiedyś kogoś kto lubiłby lisy? No dobra mnie. - pokręciłam głową. Momentalnie zaczęłam go drapać za uchem. Co dziwne zareagował jak Basket. Przekręcił łebek i a jego wargi poszły w górę. - Jakie to przyjemne...Widzisz? O tym mówię! Nikt nigdy mnie nie pogłaskał. Nic... Zabrzmi to głupio, ale...
Śmieję się. Nie wiem dlaczego, nie wiem po co, ale po prostu zaczęłam się śmiać. Lis odsunął się ode mnie i zmrużył oczy.
- Co Ci się stało...
- To twój świat? - rozglądam się. Kiwa głową - Możesz stworzyć tu wszystko co tylko zapragniesz?
- A myślisz, że co robiłem przez te wszystkie tysiąclecia? - prycha. Wstaję. Kładę ręce na biodra.
- No to słuchaj. Co powiesz na ogród królewski, albo zwykły z wieloma kwiatami, i drzewami i może jakieś zwierzątka? Chociaż ty... To nie na miejscu.
- Zwariowałaś?! Co ty wygadujesz... - lis podbiega do mnie i szczerzy kły.
- Nie chciałbyś ze mną zjeść pikniku? - mówię zalotnie. Nagle całe otoczenie się zmienia. Wyrastają powoli kępki zielonej trawy. Najróżniejsze rodzaje kwiatów, w różnych kolorach wychodzą z ziemi obok mnie. W powietrzu unosi się zapach lata a w tle śpiewa jakiś ptak. Niedowierzając mojemu własnemu wzrokowi uporczywie patrzę w to co się dzieję. To sen. To musi być sen.
- Nie sądziłam, że to zrobisz... - odwracam się i uśmiech zamiera mi na ustach. W miejscu gdzie jeszcze przed chwilą siedziało zwierzątko, teraz stał dumnie uśmiechnięty z mojej reakcji, chłopak. Ma ognisto- rude włosy zaczesane do tyłu. Przewiercza mnie wzrokiem na wskroś. Odsuwam się - Przepraszam, ale co ty wyprawiasz?
Przekrzywia głowę swoim zwierzęcym odruchem.
- Nie chcę z tobą jeść w postaci lisa. To nie smaczne. - krzywi się i poprawia sobie rękawy. Każdy ruch, gest jest przepełniony dumą oraz godnością. Roznosi wokół siebie aurę, którą mogliby tworzyć jedynie królowie...
Nie. On jest nawet ponad tym wszystkim. Patrzy na mnie zdziwiony, że nic nie robię. Jego złote oczy, przepełnione mocą i władczością. Czyli to takie uczucie gdy spotykasz bóstwo.
Kręcę głową i idę do niego. Siadam z nim pod jabłonią. Na kocu w kratkę, na którym nagle pojawiła się pysznie pachnąca i wyglądająca pieczeń. Do tego ziemniaki i surówka.
- Czy ktoś tak wielki jak ty,  je coś tak prostego? - uśmiecham się podstępnie. Kąciki ust idą mu ku górze.
- Wiem, że to twoje ulubione danie... Ale nie lubię klusek.. Wybacz.
Śmieję się. Nakładam jedzenie i rozkoszuję się każdym kęsem. Jest przepyszne. Nagle czuję ciepły powiew powietrza na całym moim ciele. Nawet tam gdzie są ubrania. Zdziwiona spoglądam w dół i prawie się krztuszę. W miejscu moich luźnych spodni i bluzeczki na ramiączkach pojawiła się znikąd biała, uszyta z lekkiego materiału sukienka. Leżała na mnie idealnie. Nie miała ramiączek, ale nie miałam dyskomfortu, że zaraz mi spadnie. O bieliźnie nawet nie wspomnę.
Podnoszę brew i czekam na wyjaśnienia.
- Hmn... O wiele ładniej w tym wyglądasz... Bardziej kobieco. Podkreśla twoje atuty.
Po wielu latach słuchania tego od rodziny nie rumienie się. Co jest moim małym zwycięstwem. Posyłam mu ciche podziękowania.
- A więc... Dlaczego ja? - upijam łyk kompotu. Zmienia pozycję i siedzi teraz z ugiętą jedną nogą, na której opiera rękę.
- Hmn...Wiesz ile było takich osób jak ty? - pokazuję, że zero - Oh... Skąd wiedziałaś? Ha...
Odwraca wzrok. Usilnie próbuje na mnie nie spojrzeć. Przewracam oczami. Szturcham go.
- Co zrobisz jeśli powiesz, że zrobiłem to z czystego egoizmu?
Zamieram.
Egoizm?
O czym on mówi?
- Proszę?
- Zrobiłem to bo się nudziłem. Zrobiłem to bo się bałem. Zrobiłem to bo chciałem się po prostu zabawić!
Patrzy na mnie a jego oczy płoną czymś dzikim i mi nie znanym. Przybliża się do mnie.
- Nudziłem się. Więc pomyślałem, dlaczego nie opętać małej duszyczki? Bałem się bo ci wstrętni fenrirowie już od dawna coś knuli i pewnie już wiesz po co im ja. Ha.. I widzieć twoje ludzkie, nędzne życie. Twoje proste nic nie znaczące problemy, rozterki... Przy wszystkim, tym byłem... I czułem to co ty...
- Jesteś jednak głupi - warczę - Czułeś to co ja? Żartujesz? Nikt nie mógłby czuć tego co ja. A zwłaszcza ktoś taki jak ty... Ja jestem żałosna? Oh proszę cię. Ale nie rozumiem. Bałeś się? To po co ja?!
- Nie wiesz? Oni myślą, że jeśli wykorzystają Ciebie to wykorzystają też mnie. Ale się mylą. Zabijając Ciebie, mnie zostawią w spokoju.
Kiwam głową. Brzmi to nawet gdzieś rozsądnie. Wstaję. Otrzepuję niewidzialny pyłek z ubrania. Kocyk i jedzenie znika. Nie zostanę zabita, więc czemu miałabym być na niego zła? Poza tym... Zachował się nad zwyczaj ludzko. Co pewnie i tak już było dla niego wstydem. Wiem to.
- Wiesz co? Przez te wszystkie lata, nie tylko ty mnie poznałeś - puszczam mu oczko. Odwracam się i idę przed siebie.
Pewnie zdziwienie jest wymalowane na jego twarzy. Z czego jestem zadowolona. Słyszę jak się podnosi i podbiega do mnie. Zatrzymujemy się i patrzymy na siebie. Po chwili on obejmuje mnie ramieniem.
- Lepszej towarzyszki naprawdę nie mogłem spotkać... - mówi nieśmiało. Zerkamy na siebie i uśmiechamy się. Zamykam oczy. Wzdycham i dociera do mnie, że będę musiała już wracać. Kitsune też już o tym wie. Czuję jak się spina. Patrzę na niego. Powoli jakby cała energia z niego by wylatywała.
- Zaraz cię odprowadzę... Ale... Jak oczywiście przeżyjesz... Wrócisz do mnie? - nadzieja wypisana na jego twarzy... Uśmiecham się.
- Jasne... O ile mnie nie zdradzisz na polu walki.
Śmieje się. Przytakuje głową i kłania się. Przestrzeń zagina się. Tworzy się ciemna pustka i nagle pojawiam się w wielkiej sali. Oświetlonej jedynie świecami na ścianach, pomiędzy lustrami. Malowidła naścienne. Wszytko było tak piękne. Zaparło mi wdech w piersiach.
- Jak tu pięknie...
- Też tak uważam. - spinam się. Ten głos. Co on tu robi?
Odwracam się. Louis stoi przede mną w czarnym garniturze. Jego jak zwykle rozczochrane włosy. Piękne błękitne oczy. Rozgląda się zdezorientowany. Patrzy na swój strój a potem kieruję wzrok na mnie i zamiera.
- O najświętszy... Wyglądasz... Wyglądasz przepięknie Lisek! - podchodzi do mnie a ja zdziwiona patrzę w lustro. Na sobie mam piękną czarną suknię opinającą w talii a szeroką na dole. Prześwitujące rękawice, z lekkiego materiału ze złotymi elementami. Włosy przeplatane złotymi pasemkami. Delikatny makijaż... Wyglądam olśniewająco.
Nie ma za co... - wystraszona podskakuję. W lustrze pojawia się Kitsune uśmiechnięty w swojej ludzkiej formie - Naciesz się swoją nagrodą.
Mrugnął i rozpłynął się. Uśmiecham się delikatnie pod nosem.
- Dziękuję.... - mruczę. Blondyn zaskoczony patrzy na mnie. Śmieję się i ciągnę go na parkiet. Przyciągam go do siebie. Kładę dłonie na jego policzkach i całuję. Odwzajemnia to. Po chwili słyszymy wolną muzykę. Wtuleni w siebie toczymy kółka. Pogrążeni doszczętnie w muzyce.

~*~*~*~*~*~*~
Siemaneczko!  Wracam do Was kochani!
Wena  wróciła i chęć w ogóle pisania. Ta radość gdy napiszesz jakąś scenę. Chociaż nie wróciła przez Was. Hehehehe....
Ale nieważne. Mam nadzieję, że Wam się podobał i będziecie czekać na więcej. Wiecie co? Zgadnijcie kto kończy swojego bloga? Taaak. Dokładnie. Powoli zbliżamy się do końca. Myślę, że jeszcze około 4 rozdziałów. Nie więcej. 
Więęęęc... To trzymajcie się i do zobaczenia!
Wasza Melete!