-
L….Louis?…
Mój
głos jest ledwo słyszalny. Nie mogę uwierzyć, że jest tu ze mną.
Naprawdę przyszedł. Odwracam głowe w kierunku jego głosu. Gdy mój
wzrok przyzwyczaja się już do światła wpadającego do ciemnego
pokoju, mogę zauważyć jedynie ciemną postać przede mną. Jednak
coś mi tu nie pasuję.
-
Scarlet? Co ty jasnej cholery wyprawiasz!?
Mark
podbiega do mnie. Chwyta moją twarz w swoje dłonie i przygląda mi
się bacznie. Z braku sił a może raczej ze szczęścia, że
nareszcie nie jestem już sama wpadam mu w ramiona a łzy same
spływają mi po policzkach. Chłopak otula mnie opiekuńczo
ramionami.
- Całkowicie Cię już pogięło, co?
- Całkowicie Cię już pogięło, co?
Uśmiecham
się.
-
Może tak odrobinkę…
Słysząc
moją odpowiedź przytula mnie jeszcze mocniej. Nic nie mówi, ale
mogę się domyślić, że jest bardzo szczęśliwy, że zdążył na
czas. Nawet nie chcę pytać co tutaj robi, ani skąd wiedział gdzie
się znajduję. To by tylko zniszczyło chwilę. Po prostu... chcę
tylko spędzić przynajmniej minutę w ciszy. I nie wiem czy minęła
już ta chwila, czy nie… ale czuję jak Mark podnosi mnie i trzyma
w ramionach. Zaskoczona patrzę na niego.
-
Muszę Ciebie stąd jakoś wynieść. Sama już nie dasz rady.
Kiwam
delikatnie głową. Co prawda to prawda. Powoli otwiera drzwi.
Wychodzi na korytarz. Ja niestety już nie wiem co było dalej…
Moja głowa opada na jego ramię a sama odpływam.
***
"Otwieram
zaspane oczy. Ociężała siadam na łóżku. Przeczesuję powoli
swoje włosy. Coś jest nie tak. Czuję dziwne mrowienie na karku. Po
ostatnich wydarzeniach nauczyłam się reagować na takie znaki.
Pochylam się nad krawędzią i wyciągam spod łóżka kij
bejsbolowy. Wstaję. Najciszej jak potrafię podchodzę do okna.
Otwieram je i wyglądam za nie.
-
Nie sądziłem, że samą myślą Cię obudzę – Krzyczę.
Odskakuję wystraszona a kij wylatuje mi z rąk.
-
Kurczę… Nie mogłeś się powstrzymać?!
W
odpowiedzi słyszę jedynie jego ciepły śmiech. Wzdycham.
Delikatnie moje kąciku ust podnoszą się. Wpuszczam go do pokoju.
Zgrabnie zeskakuje na podłogę. Odwracam się i chcę zapalić
światło, kiedy nagle chłopak obejmuję mnie od tyłu. Jego oddech
na mojej szyi przyprawia mnie o gęsią skórkę.
-
Wszystko wydaje się takie głupie, nieprawdaż?- z ironicznym
głosem, delikatnie odwraca mnie ku siebie. - To całe polowanie,
Lykaon... wilki... Głupie czy to tylko ja?
Przeczę
głową. Chłopak zdumiony patrzy na mnie jakby bał się, że nie
zrozumiał.
-
To nie jest głupie... Trudne, nie inaczej, ale nie głupie...
Mruczę
i odwracam wzrok. Dla mnie to wszystko miało jak największy sens.
Wszystko w końcu ma sens. Nie ważne czy go widzisz czy nie. I nie
ważne jak bardzo cie to boli. Chociaż czy zabijanie tych dziewczyn,
atakowanie ludzi wciąż je miało?
-
Lisek... - zaciekawiona podnoszę wzrok na niego. Uśmiecha się
zadziornie. - Czy ty też miałaś dzisiaj… no wiesz… em… sen?
-
Wiesz… spałam, więc tak śniłam o….
-
Nie, nie… - kręci szybko głową i odwraca wzrok.- Nie taki ZWYKŁY
sen… W nim… Mogliśmy rozmawiać… I no wiesz… Wiedzieliśmy
co robimy… Taniec… bal...
Serce
zaczyna mi bić szybciej. Czy mu chodzi o TEN sen? Rumienię się.
-
Emmm… to zależy… Ja… - próbuję odejść od niego, ale
niestety natrafiam na biurko. Louis przybliża się do mnie. W mroku
widzę jedynie jego błyszczące błękitne oczy. Kogo ja oszukuję.
On już doskonale wie, że kłamię. Dotyka dłonią mojego policzka.
Delikatnie oblizuję usta. Chłopak uśmiecha się szeroko i całuje
mnie.
***
-Scarlet?
Zrywam
się. Biorę głęboki wdech. Zaskoczona wycieram łzy spływające
mi po policzku… Louis… Na samą myśl o nim, w brzuchu coś mi
się kurczy a w gardle robi się nieprzyjemna gula. Tak bardzo za nim
tęsknię. Rozmasowuję sobie barki by skupić się na czymś innym.
Mark widząc, że w miarę wszystko jest ze mną w porządku, oddycha
z ulgą. Przecieram opuchnięte oczy. Wokoło widzę jedynie stare,
zniszczone drzewa. Wyciągam się.
-
Mark? Gdzie jesteśmy?
Nie
czuję się tu ani trochę bezpiecznie. Coś tutaj sprawia, że aż
włoski jeżą mi się na karku.
-
W lesie przy rezydencji… Za niedługo powinni złapać nasz trop.
Cały
się spina. Drapie się po szyi. Zaraz będziemy musieli ponownie
uciekać. Wzdycham. Moje spojrzenie spoczywa na moim kompanie a
zarazem również bohaterowi. Jego dziwne zachowanie nie uchodzi
mojej uwadze. Podnoszę brew i przyglądam mu się podejrzliwie. Chcę
mu już zadać pytanie co go dręczy, ale w ostatniej chwili
rezygnuję. Siadam po turecku.
-
Wybacz…
Zaskoczona
patrzę na niego. On przybliża się do mnie. Otula mnie ramieniem.
Byłabym głupia, gdybym nie wiedziała dlaczego czuję się winny.
Pewnie uważa, że oskarżam go o zdradę. Że myślę, że nie
powinnam mu już wierzyć. Opieram głowę o jego bark. Dotykam
delikatnie jego palców i bawię się nimi.
-
Jest dobrze… Nie obwiniam Cię… Naprawdę.
Jego
mięśnie się napinają. Uśmiecham się.
-
Jestem naprawdę wdzięczna, że jestem tu z tobą. Nie wyobrażam
sobie lepszego wybawcy od ciebie.
-
Nawet Louisa?
Jego
imię tnie moje serce na kawałki… Przełykam ślinę. Mrugam
szybko by odgonić łzy napływające mi do oczu.
Chłopak
patrzy na mnie natarczywie, ale po chwili kiwa głową.
-
Hmn... Czekaj chwilę. Wypróbuję coś.
Przybliżam
się do niego. Daje mi dłonie na policzkach i styka swoim czołem
moje. Przez chwilę czuję ukłucie bólu by po chwili nie czuć już
niczego. Chłopak oddala się ode mnie. Zaskoczona sprawdzam
wszystkie rany. Nic.
-
Zabrałem Ci trochę bólu…. Kobieto z takim bólem to nawet MI
trudno funkcjonować!!! A jestem przecież wilkołakiem.
Śmieje
się a ja za nim.
-
Jako kobieta jestem już do tego przyzwyczajona… Poza tym. Jestem
po prostu zbyt boska.
-
Oj taaak. Nie przeczę… - jego wzrok zniża się odrobinę….
Odpycham go.
-
Nie rozmarz się za bardzo wilczku. Chodź musimy się stąd
wydostać.
***
Idziemy
leśną ścieżką już od dłuższego czasu. Nagle przed nami
wyrasta starą kaplica. Dopiero po chwili dociera do mnie, że już
ją kiedyś widziałam. To ta sama, gdy razem z Louisem, Alice i
Markiem szukaliśmy jakiegoś tropu Lykaona. Wraz z moim towarzyszem
ukrywamy się w krzakach. Przyglądam się osobom przy budynku. Nagle
moje serce się zatrzymuję. Zauważam go. Pomiędzy innymi ludźmi
albo wilkami… Stoi on… Louis. Rozmawia przed wejściem z
Lykaonem. Nie wiem dlaczego, ale na ten widok wściekłość rozlewa
mi się po całym ciele. Po jakimś czasie Fenrin uśmiecha się.
Podają sobie dłonie. Lykaon wita go jak swojego. Nagle czuję
wielką chęć wbiegnięcia w ten tłum. Chcę już tam pobiec, ale
Mark mnie zatrzymuję.
-
Nie możesz. ZGINIESZ.
-
Co ON do jasnej ciasnej tam wyprawia! - jestem prawie pewna, że
gdybym mogła to bym warczała.
-
A nie widać?! - mierzy mnie wzrokiem po czym wzdycha – Uspokój
się dziewczyno...
Patrzę
na niego z nienawiścią w oczach. Dobra. Nie mogę tam wpaść jak
głupia. Jednak nie mogę również zostawić go ot tak. Muszę się
uspokoić. Wypuszczam negatywne powietrze przez usta. Za niedługo
wydarzy się tutaj coś niedobrego. I naprawdę boję się jak to się
potoczy.
~*~*~*~*~*~*~
Hejo
kochani! Mam nadzieję, że u Was wszystko w porządku. Wybaczcie
znowu za tak długą przerwę. Jednak powiem... Już bardziej
oficjalnie... Że zostały mi już do napisania tylko dwa
rozdziały... I to mnie przeraża. Boję się końca a zarazem jestem
tak podekscytowana! Wiecie piszę już to dwa/trzy lata... I ah...
Mam nadzieję, że niektórzy z Was dotrwają już do końca!
Do
tego dzisiaj było rozpoczęcie roku szkolnego... A do tego miałam
dzisiaj jeszcze lekcje... Ludzie... Dobijcie mnie...
To
do zobaczenia i miłego roku szkolnego ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz