Pustka.
Nic nie widzę ani nie słyszę. Czyżbym trafiła do zaświatów?
Czy tak właśnie wygląda „życie” po śmierci? Te jak i inne
pytania nasuwały mi się teraz, i z każdą sekundą było ich coraz
więcej. Otwieram ponownie oczy. Przed sobą widzę lisa. Czuję jak
łzy zbierają mi się oczach. Zachrypniętym głosem wyduszam z
siebie.
-
Kitsune?
Zwierzę
pochyla główkę na bok. Bacznie mi się przygląda. Zarazem czuję
ogromną radość, ale i taki sam smutek. Cichutko udaję mi
się powiedzieć.
-
Czyli jednak nam się udało?
Potwierdza
kiwnięciem głowy. Tak się cieszę. Przynajmniej wszyscy są cali i
zdrowi. Louis… Coś na samo jego wspomnienie, kłuje mnie w serce.
-
Kitsune, gdzie ja jes…
Zanim
nawet skończę lis odwraca się i odchodzi. Zaskoczona wołam go,
ale nie reaguje. Próbuję wstać, ale moje nogi nie współpracują
ze mną.
-
Kitsune! - wołam najgłośniej jak potrafię. Nie może mnie tak
zostawić. Nie on. Płaczę. Nie chcę być sama. Nie chcę… Nagle
czuję zimny nos dotykający mojej dłoni. Otwieram oczy i widzę
przed sobą białego wilka.
-
Louis? - moja pierwsza myśl, która mi nachodzi. Wilk kręci głową.
Jego oczy, które bacznie mi się przyglądają, są złote a nie
błękitne. Robi mi się smutno. Delikatnie głaszczę go.
Odwzajemnia to miłym pomrukiem. Po czym kłania się lekko i
odchodzi. Już chcę go powstrzymać, gdy nagle widzę lisa przy nim.
Stykają się noskami jakby na powitanie. Potem odchodzą. Zaskoczona
przypatruję się tej scenie. Z każdym krokiem stają się to coraz
mniejsi i mniejsi... aż ku mojego zaskoczeniu przemieniają się w
ludzi. Lis w pięknego młodego mężczyznę, tak bardzo mi już
znanego, a wilk w równie piękną kobietę. Kitsune zwraca się do
mnie. Uśmiecha się.
Dziękuję.
-SCARLET
SPÓŹNISZ SIĘ! - wystraszona szybko chcę wstać, ale zaplątuję
się w pościel. W wyniku przez co upadam ciężko na podłogę.
Rozglądam się zdezorientowana po pokoju. Zeszyty i pełno ubrań
porozrzucanych po podłodze. Rozciągam się. Co się dzieję? Daję
książkę o wilkach, którą czytam przed zaśnięciem na łóżko. Rozcieram sobie obolałe czoło.
Uczucie, że o czymś śniłam przemija. Powoli zapominam jak za
każdym razem. Wiem tylko, że śniłam o jakimś lisie i jak zwykle
o Louisie. Gdy tylko go wspominam na twarz wyskakuję mi rumieniec. Wstaję i schodzę na dół. Na dole witam się z mamą.
-
Skarbie pośpiesz się! Tato Cię podwiezie! - to ja mam dzisiaj
szkołę? O nie… Szybko lecę się ogarnąć. Jak wybiegam z domu
do samochodu na chwilę zerkam na dom sąsiadów. Tęsknota za nim
znowu daję o sobie znaki. Szybko odwracam się. Nie mogę sobie na
to pozwolić. On już nie wróci. Wyjechał i basta. Wsiadam do
samochodu.
Gdy
dojeżdżamy do szkoły mam pięć minut do dzwonka. Biegnę do
klasy. Gdy do niej wpadam wszyscy milkną. Ich pogardliwe spojrzenia
przygniatają mnie. Speszona szybko siadam na miejsce. Wyjmuję
książki. Spoglądam na chłopaka siedzącego kilka ławek za mną.
Przytula właśnie swoją nową dziewczynę. James wydawał
się taki szczęśliwy. Uśmiecham się. Przynajmniej jakoś mu się
ułożyło. Niespodziewanie nasze spojrzenia się stykają. Szybko
odwracam wzrok. Nadal z nim nie rozmawiałam po naszym zerwaniu.
Chyba powinnam przynajmniej wymienić z nim kilka zdań, prawda?
Kładę głowę na ławkę.
-
Agh nie wiem co robić!
-
Odnośnie swojego ubioru?
Podnoszę
wzrok. Widzę wysokiego bruneta, który niedawno dołączył do nas. Uśmiecha się a w jego czarnych
oczach błyszczą zadziorne ogniki. Patrzę na niego wilkiem.
-
Mark fajnie, że się zjawiłeś, ale możesz już łaskawie odejść.-
rzucam. Śmieje się.
-
Mark – nagle przy jego boku pojawia się szatynka o nieskazitelnym
wyglądzie. Patrzy na niego karcąco, po czym zerka na mnie.
-
Przepraszam Cię najmocniej za niego. Wiesz jaki on jest.
-
I on wie, że wciąż jest przy WAS! - rzuca obrażonym tonem.
Siadają
a ja uśmiecham się na samą myśl o nich.
-
Spokojnie Alice wszystko dobrze. On tak ukazuję, że mnie uwielbia!
Chłopak
szybko przejmuje inicjatywę. Uśmiecha się szeroko.
-
No jasne! Ona wie, że szaleję za nią.
Patrzy
na mnie swoim uwodzicielskim wzrokiem. Opieram teatralnie podbródek
o dłoń i odwzajemniam to. Gdy po chwili widzimy zazdrość w oczach
Alice, patrzymy na siebie po czym wybuchamy głośnym śmiechem.
Wycieram łezkę w kącie oka.
-
Alice wiesz przecież, że bym Ci tego nie zrobiła. Poza tym, on
jest dla mnie jak brat.
-
I dokładnie tak samo u mnie… - delikatnie bierze ją za rękę i
uśmiecha się nieśmiało. Ludzie jak można się na niego długo
gniewać?
-
A właśnie, umawiacie się dzisiaj gdzieś? - oboje zrobili się
cali czerwoni. Przewracam oczami. - Jak ja Was kocham.
Mruczę
i uśmiecham się. Nauczycielka wchodzi a ja skupiam się na lekcji.
I tak przez cały dzień. Z klasy do klasy. Z korytarza do
następnego. Unikając spojrzeń, unikając kontaktów. Unikając
wszystkiego. Kiedy rozbrzmiewa ostatni dzwonek z radością wychodzę ze
szkoły. Prawie w podskokach podążam za przyjaciółką.
-
To co Scarlet, masz jakieś plany za tydzień w piątek?
Żartobliwie
udaję, że mocno się nad tym zastanawiam. Wcale nie wiedziałam, że
Alice chcę mnie zaprosić na imprezę z okazji moich urodzin.
Tradycyjnie zawsze udaję, że nie wiem o niczym co dla mnie szykuje.
Jej to sprawia radość, a mi sprawia radość jej radość.
-
No wiesz… Chyba zarezerwuję sobie trochę czasu. A co?
-
Zapraszam Ciebie do siebie na dwudziestą… Co ty na to?
Zgadzam
się. Przecież i tak nie miałabym wyboru. Żegnamy się. Idę
kawałek drogą. Zauważam Jamesa. Gdy mnie widzi wyciąga słuchawki
z uszu. Cała ja, krzyczy by uciekać gdzie pieprz rośnie. Już chcę
zawrócić.
-
Scarlet! - podchodzi do mnie. - Możemy pogadać?
Przez
chwilę mam ochotę się rozejrzeć, by upewnić się, że mówi do
mnie. Jednak byłoby to, chyba nie taktowne.
-
Tak? A o czym?
Wdycha.
Drapie się nerwowo po szyi.
-
Scarlet… Jak się czujesz?
Przytakuję
głową na znak, że jakoś jest. Czy on podaje mi dłoń na zgodę?
Czuję naglące uczucie. Coś co powinnam powiedzieć i nie daje mi
to spokoju.
-
Przepraszam za wszystko. Za to, że musiałeś się ze mną męczyć…
Przepraszam.
Nastaje
cisza. Mam ochotę uciec i schować się w swoim pokoju. Wszystko
tylko nie konfrontacja.
-
Żartujesz? - chwyta mnie za dłoń. Zaskoczona jego podniesionym
głosem podskakuję.- Nie masz mnie za nic przepraszać! Byłaś,
nie, jesteś cudowna. Nic tego nie zmieni. Więc proszę. Nie mów,
że tak nie jest. Po prostu nam razem się nie udało, ale niczego nie żałuję. Poza tym, że straciliśmy
kontakt.
Czuję
jakby ktoś przeszył mnie strzałą. Jego ciepło z dłoni rozchodzi
się po całym moim ciele.
-
Czyli… chcesz nadal utrzymywać ze mną kontakt?
Szepcę.
Kręci głową. Uśmiecha się.
-
Przecież już Ci to mówiłem! Scarlet o niczym innym nie marzę.
Zaskoczona
jego wypowiedzią mija trochę czasu zanim przetrawię tę
informacje. Pomimo tego, że ma dziewczynę oraz pomimo zerwania,
naprawdę chciał utrzymać ze mną dobre relacje.
-
To tak samo jak u mnie. - wzruszam ramionami i chowam swoje dłonie w
kieszenie. Źle się czuję w takim kontakcie.
-
Pozwolisz mi się odprowadzić?
Jego
pytanie tak proste oraz kompletnie wyjęte z kontekstu, przyprawia mnie o nową
dobrą energie. Śmieję się. Przytakuję i razem idziemy w kierunku
domu.
***
Budzą
mnie krzyki oraz warkot silnika. Ledwo żywa wstaję z łóżka. Nie
wiedząc dokładnie co robię, wściekła otwieram okno. Kto o tej
godzinie tak hałasuje!? Co z tego, że jest tak jakoś po
dziesiątej. Ja chciałam w sobotę odespać cały tydzień! O oni
jak na złość mi nie pozwalają. Wychylam się. Od razu rzuca mi
się wielka ciężarówka od przeprowadzek. Zdziwiona przyglądam się temu. Mam nadzieję na zobaczenie właścicieli, ale jak dobrze widzę
to nawet nie ma samochodu, więc szybko się poddaję. Wracam do
pokoju. Sprawdzam telefon. Krótka wiadomość od Alice czy nie
mogłybyśmy się spotkać w kawiarence. Uśmiecham się. Byłoby mi
to niezmiernie potrzebne. Ubieram się.
***
Wycieram
opuchnięte oczy. Tak to się kończy jak idziesz na „krótką
pogawędkę” z przyjaciółką. Zwłaszcza kiedy masz coś na
sumieniu. Pięć godzin rozmawiania przy herbatce zrobiło swoje. No
cóż. Przynajmniej jest już coraz lepiej. Nie muszę nic brać na
uspokojenie, układa mi się jakoś z ludźmi no i mam przy sobie
Alice i Marka. A od dzisiaj nawet i Jamesa... Wszystko lepsze niż nic. Gdy jestem już prawie przy
domu zatrzymuję się. Podnoszę głowę i patrzę na gwieździste
niebo. Dzisiaj niebo było pełne błyszczących gwiazd. Wraz z
orzeźwiającym powietrzem była to mieszanka owocująca w dobre
początki. Biorę głęboki wdech. Ruszam dalej kiedy zauważam
samochód parkujący obok mojego domu. Jego światła na chwilę mnie
oślepiają. Zaskoczona podchodzę bliżej, jednak czuję się jakbym
trafiła na ścianę. Każdy miał prawo wyjść z tego samochodu.
Każdy. Jednak wysiadł nie kto inny jak on. Właśnie on. Zatrzymuję się.
Wygląda inaczej niż go sobie wyobrażałam. Jest odrobinkę
wyższy. Ma większe barki. Zamiast długich nieogarniętych włosów
ma je lekko przycięte i są ciemniejsze niż zapamiętałam. Jedna
rzecz, która się nie zmieniła to oczy. Przez chwilę nie wiem jak
się zachować. Coś mi mówi, że chcę bym do niego podbiegła i
pocałowała, ale przecież… Przecież tak nie można! Nie jestem
nikim ważnym dla niego. Pewnie i tak mnie nie pamięta. Spuszczam
wzrok. Zmierzam do domu. Ku mojemu jeszcze większemu zaskoczeniu
mama wychodzi z domu. Czyżby czekała na mnie? Jednak zamiast do mnie, podchodzi, wręcz podbiega do nich. Czuję się odrobinę zdradzona.
Mama wita ich serdecznie. Zwłaszcza Angeline. Skąd o nich
wiedziała? Czyżby potajemnie się ze sobą komunikowały? Mam
ochotę już się ukryć w domu, gdy podnoszę wzrok a on mi się
bacznie przygląda. Czy wyglądam jakoś dziwnie? Nie, no... na co
dzień, przecież można zobaczyć dziewczynę z rozmazanym
makijażem. Pewnie wyglądam okropnie. Poprawiam swój czerwony
sweter. Nagle on idzie w moim kierunku. Zaczynam panikować.
Rozglądam się za możliwą drogą ucieczki kiedy już jest za
późno. Staje przede mną. Okazuje się jeszcze wyższy. Tak
przynajmniej o głowę. Kiedy on się tak rozrósł!? Uśmiecha się
ciepło.
-
Hej Lis… Scarlet.
Wydawał
się speszony. Czyli jednak zapamiętał to przezwisko. I zapamiętał,
że niezbyt go lubię, ale i tak pierwszą jego myślą był lisek.
Szczęśliwa odwzajemniam uśmiech.
-
Cześć Louis… Miło Cię znowu widzieć.
Gdyby
ktoś to oglądał z boku uznał by to za bardzo sztywne. Też to
czułam, ale no ludzie. Jak mam się inaczej zachować?! Widzę, że
chce coś jeszcze dodać, ale w ostatniej chwili się powstrzymuje.
Stoimy tak przez chwilę, ale kiedy żadne z nas nie zamierza zrobić
dalszego kroku, po prostu się rozchodzimy. Przegrana wchodzę do
domu zduszając swoją gorycz.
***
Dzisiaj
są moje urodziny. Ten jeden dzień w roku, kiedy jesteś równie
taka sama jak zawsze. Z jedną drobną różnicą. Jest to twój
dzień. No i jesteś starsza oczywiście. Nic tylko się cieszyć. Co
poradzić. Mogę jedynie zrobić wszystko by jak najlepiej zagłuszyć
swoje natrętne myśli i bawić się najlepiej jak mogę. Ubieram
krótkie czarne spodenki, tego samego koloru podkolanówki i zwykłą białą koszulkę. Skręcam włosy i rozpuszczam je.
Robię makijaż. Przejeżdżam czerwoną pomadką po ustach. Patrzę
na siebie w lustrze. Czy udało mi się zakryć moją prawdziwą ja?
Ten strachliwy wrak? Po trochu tak. Tyle mi wystarczy. Piszę do
Alice, że wsiadam do samochodu i zaraz będę. Co też robię.
Stajemy przed jej domem. Patrzę na przygaszone okna. Czy na pewno
dobrze robię?
-
Uważaj na siebie Scarlet… I wiesz jak chcesz możemy wrócić…
Tata
wydaję się naprawdę zatroskany. Przeczę głową.
-
Jest dobrze… I będę uważać. Dziękuję.
Biorę
małą torebkę i wysiadam. Idę do drzwi a każdy krok wydaję się
nową torturą. Dzwonie do drzwi. Prawie w tym samym momencie pojawia
się Alice. Karze mi zamknąć oczy. Zamykam. Prowadzi mnie przez
chwilę. Zaskoczona dźwiękiem otwieranych drzwi i ponownym
podmuchem powietrza, wzdrygam się. Stajemy.
-
Otwórz oczy...
Otwieram
oczy. Jesteśmy na podwórku. Słońce już dawno zaszło. Wszystko
jest przyozdobione światełkami i świeczkami. W tle leci muzyka.
Nastrój jest cudowny. Wszystko to jest tak piękne i urocze. Idealne
w moim stylu. Patrzę na Alice.
-
Dziękuję… - przytula mnie mocno.
- Wszystkiego najlepszego skarbie. Wiem, że miałaś beznadziejny czas… zwłaszcza ostatnio po
wypadku… ale wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Jesteśmy
przyjaciółkami i to się nie zmieni.
Uśmiecham
się.
-
Niczego innego nie pragnę.
Kiwa
głową.
-
I generalnie będziemy tylko my… I…
-
I my.
Nagle
za domu wychodzi Mark z bananem na twarzy. Ubrany w czarną koszule i
czarne spodnie z dziurami na kolanach. W rękach trzyma prezent.
Podchodzi do mnie. Podaje mi pudełko, całując mnie w policzek.
-
Wszystkiego najlepszego kochana. Niech twoje sny się spełnią.
Nie
wiedząc co powiedzieć, przytakuję głową.
-
Wszystkiego najlepszego Scarlet.
Zamieram.
Szatyn się odsuwa a za nim pojawia się Louis. Ubrał niebieską
koszulę w kratę i zwykłe dżinsy. Co on tu robi!? Zerkam na Alice.
Wzrusza tylko ramionami z miną „ No nie mogłam go nie zaprosić” Zapomniałam, że jako tako kiedyś się znali. Jak chyba każdy w tym miasteczku. Zbliża się. Mój radar ponownie się włącza radząc mi uciekać.
Speszona robię krok w tył. Momentalnie spuszczam wzrok. Chłopak
staje przede mną. Czuję to. Podaje mi prezent na co reaguję
szybkim podziękowaniem.
-
Dobrze kochani! - Alice klaszczę w dłoń przerywając niezręczność. - Chcecie najpierw
potańczyć czy zjeść tort?
-
Tort…- w tym samym czasie ja i Mark powiedzieliśmy to samo. Tylko
on z większym entuzjazmem. Śmiejemy się. Idziemy do kuchni gdzie
razem jemy symboliczny kawałek ciasta. Potem wznosimy toast i
ruszamy do tańca. Próbuję się dobrze bawić. Razem tańczymy do
szybszych piosenek. Cieszę się, że jesteśmy tylko my. Nie ma
tłumów. Nie ma ludzi, którzy tak bardzo mnie nie lubią. Jesteśmy
tylko my. To się liczy. Raz czy dwa nawet tańczę z Markiem a nawet
z Louisem. Po jakimś czasie, gdy sąsiedzi zaczęli patrzeć przez
okna, przyciszamy muzykę. Siadamy na tarasie. Alice i Mark wtuleni
w siebie na jednym fotelu. Ja i Louis lądujemy na kanapie. Daleko od
siebie.
-
Scarlet… Przecież on nie gryzie! - Alice rzuca mi znaczące
spojrzenie. Mark popija piwo i uśmiecha się chytrze. Czemu ona mi
to robi? Zna doskonale naszą historię… A przynajmniej w miarę.
Zerkam na blondyna. Uśmiecha się delikatnie. Patrzę z powrotem na
przyjaciółkę. Naprawdę muszę? Kiwa głową. Walczę ze sobą.
Przybliżam się. Opieram powoli głowę o jego ramię. On obejmuję
mnie. Jego zapach momentalnie dobija się do moich nozdrzy.
-
No Scar… Jakie jest twoje marzenie?
Zerkam
na bruneta. Po zastanowieniu postanawiam powiedzieć.
-
Żebym Was nie straciła… Bym po prostu nie była sama.
Od
razu słyszę typowe „ Awwww...”. Mam ochotę zapaść się pod
ziemie. Czuję jak Louis się napina. Zaskoczona, chcę się spytać
o co chodzi, ale nie jest mi to dane. Nagle czuję mdłości. Wzrok
mi się mgli. Tylko nie to. Próbuję wstać.
-
Wszystko dobrze? - chłopak od razu mnie puszcza i pomaga wstać.
Kiwam delikatnie głową.
-
Zaraz wracam…
-
Pójść z tobą?
-
Nie trzeba…
Jak
najszybciej kieruję się do łazienki. Zamykam drzwi. Siadam na
ziemi. Próbuję oddychać głęboko. Całe moje ciało staje się
ciężkie. Tracę grunt pod nogami. Będzie dobrze. Wszystko będzie
dobrze… Będzie dobrze. Nie wiem ile już tu siedzę. Gdy świat
wydaje się stabilniejszy, wstaję. Patrzę na siebie w lustrze. Nie
będzie źle. Wychodzę. Przed drzwiami stoi Louis. Mijam go. Idę do
kuchni po wodę. Wyciągam szklankę i nalewam sobie wody.
-
Często tak miewasz?
Przytakuję
głową.
-
Często… jak się czegoś boję, albo czegoś jest po prostu za
dużo.
-
Rozumiem.
Stajemy
naprzeciwko siebie w kuchni. Upijam łyk wody, ale z powodu ciszy
jest to tak głośne, że aż się peszę.
-
Dawno się nie widzieliśmy co?- próbuje jakoś nawiązać kontakt.
Przytakuję. Kiedyś musiało do tego dojść… - Nie pisałaś.
Jego
oskarżający ton przyprawia mnie o zakłopotanie. Odwracam wzrok. To
prawda. Nie utrzymywałam z nim kontaktu. Dlaczego niby miałam to
robić? To on wszystko zepsuł. To on wyjechał nawet nic mi nie
mówiąc. Cięgnie dalej.
-
Nie chciałaś mnie znać.
Kiwam
głową.
-
Byłaś wściekła.
Kiwam
głową.
-
Chciałaś bym już nie wracał.
Kiwam
głową.
-
Ale… Tęskniłaś za mną?
Podnoszę
wzrok. Jego oczy szukają czegoś w moich. Z trudem wyduszam z
siebie.
-
Bardzo.
W
kącikach oczach zbierają mi się łzy. Chwytam mocniej krawędzi
blatu. Znowu te wszystkie uczucia wracają.
-
Przez te wszystkie lata czułam się tak samotna. Tak smutna. Nikt
mnie nie rozumiał, nie miałam nikogo. Nie chciałam też by ktoś
był przy mnie. Nie chciałam by się zniżał do mojego poziomu. Na
pewno nie ktoś taki jak ty. Nie zasługiwałam na Ciebie.
Nagle
Louis z prędkością światła pokonuje odległość pomiędzy nami.
Szybko chwyta moją twarz w swoje dłonie.
-
Nigdy tak nie mów. Jesteś
wspaniałą osobą. Najwspanialszą jaką w ogóle znam! Zawsze taka
byłaś. Od kiedy pierwszy raz Cię zobaczyłem na twoim ogródku…
Zawsze
będziesz najważniejszą osobą w moim życiu. Zawsze będziesz i
zawsze byłaś.
Nie
wiem czemu, ale po tym słowach coś mnie ukłuło w sercu. Czuję
dziwne deja vu. Czemu to czuję? Dopiero po chwili dociera do mnie co
on powiedział.
-
Chwila… Czy ty… mnie…. Kochasz mnie?
Speszony
robi się czerwony. Wzdycha.
-
Ludzie Scarlet... taka piękna chwila, a ty tak ją zepsułaś.
Szlocham.
Zawsze muszę coś zepsuć. Ale pierwszy raz od dłuższego czasu,
zamiast poczucia winy, czuję radość i ciepło uczucie w klatce
piersiowej.
-
Ale jeśli ty nie czujesz tego samego…
-
Kocham Cię Louis… - przerywam mu zanim sama się zorientuję. Speszona robię się czerwona. Chłopak to wykorzystuje. Pyta
szeptem.
-
Naprawdę?
Po
chwili odpowiadam.
-
Naprawdę.
Przytulam
go najmocniej jak potrafię. Odwzajemnia to. Coś czuję, że byliśmy
dla siebie stworzeni. I warto było poczekać. A to dopiero początek
naszej wspólnej historii.
Witaj
z powrotem Lisek.
~*~*~*~*~*~*~
Kochani. Nie wiem co powiedzieć poza tym, że jestem naprawdę wdzięczna za wszystko co razem przeszliśmy. Dziękuję za czytanie historii Scarlet. Jestem ogromna wdzięczna za to! Może kiedyś jeszcze wrócę do tego opowiadania... ale może. Na razie patrzę na nowe horyzonty.
Poza tym ten blog potrzebuję duuużo poprawek, których mu dam. Naprawdę siądę na dniach i poprawię błędy. A chociaż się postaram. Tak czy inaczej, raz jeszcze dziękuję. Byliście bardzo ważni dla mnie. Tak jak ten blog jest bardzo ważną częścią mojego serca... Dobra muszę kończyć bo się rozkleję całkowicie.
Trzymajcie się cieplutko, Mel.
~*~*~*~*~*~*~
Kochani. Nie wiem co powiedzieć poza tym, że jestem naprawdę wdzięczna za wszystko co razem przeszliśmy. Dziękuję za czytanie historii Scarlet. Jestem ogromna wdzięczna za to! Może kiedyś jeszcze wrócę do tego opowiadania... ale może. Na razie patrzę na nowe horyzonty.
Poza tym ten blog potrzebuję duuużo poprawek, których mu dam. Naprawdę siądę na dniach i poprawię błędy. A chociaż się postaram. Tak czy inaczej, raz jeszcze dziękuję. Byliście bardzo ważni dla mnie. Tak jak ten blog jest bardzo ważną częścią mojego serca... Dobra muszę kończyć bo się rozkleję całkowicie.
Trzymajcie się cieplutko, Mel.